sobota, 18 października 2014

Jak było na kontynentach?

Świetnie! Gdy ktoś czasami pyta się mnie, co mnie ciekawi i inspiruje, to oprócz tych standardowych odpowiedzi - książek, muzyki, filmów wymieniam gdzieś na początku też podróże. Nie wyjeżdżam co prawda na super wyprawy i nie podróżuję, ale mogę o tym gadać i nie przestawać. Mam też punkty na mapie, które kiedyś muszę zobaczyć. No a teraz z racji tej, że nie bardzo mogę realizować swoje jakieś tam marzenia, to słucham opowieści o nich innych osób.

Dlatego też kiedy kilka miesięcy temu, na Nocy Kultury w Lublinie, przez przypadek trafiłam do bramy, gdzie odbywało się spotkanie z podróżnikami i usłyszałam, że kolejne edycje będą po wakacjach - wiedziałam, że będę na nie chodzić. Kontynenty - Lubelskie Spotkania Podróżnicze jakiś czas temu opublikowały informację o spotkaniu, które miało odbyć się 13 października o 18:00. Gośćmi mieli być Małgorzata Szumska opowiadająca o podróży na Wschód oraz Marta i Andrzej Patyrowie mówiący o swoim rocznym pobycie na Filipinach.

Muszę przyznać, że bardziej byłam ciekawa Filipin - to chyba było powodem tego, że znam ich bloga i obserwuję na fejsie od jakiegoś czasu. Ale okazało się, że opowieść Małgorzaty Szumskiej była równie dobra, bardziej wzruszająca i jakoś lepiej do mnie trafiła. Co nie zmienia faktu, że na obu prelekcjach bawiłam się świetnie i nie chciałam aby się skończyły. 
Filipiny. Dlaczego wybrali się tam aż na rok? Jacy są Filipińczycy? Jak codziennie udawało im się (bądź też nie) dojeżdżać do miasta z dżungli? Jak wygląda jeden dzień na Filipinach? Czy całkiem normalne jest spotkać Filipińczyka mówiącego i śpiewającego po polsku w samochodzie, którym ich przypadkiem ze sobą zabrał? I jak bardzo przerażające może być trzęsienie ziemi dla osób, które się wcześniej z tym nie spotkały? To tylko niewielka część pytań, na które Marta z Andrzejem odpowiadali. Pokazywali wiele zdjęć, filmiki, mówili śmieszne anegdotki i mieli świetny kontakt z nami, słuchaczami. Jeśli ich jeszcze nie znacie, to zapraszam na nafilipinach.com/ i hittheroad.pro/.

Sentymentalno-pijacka podróż na Wschód. Małgorzata powiedziała, że trasę podróży zaplanował dla niej Stalin. Jej dziadek został zesłany do gułagu w Kazachstanie, a babcię przesiedlono z kilkumiesięcznym synem w głąb Syberii. To właśnie ta rodzinna opowieść zainspirowała ją do odwiedzenia tamtych stron. Nie znała języka jadąc tam, nie przyglądała się za bardzo mapom. Opowiada o kolei transsyberyjskiej, samogonie, szamanie, Rosjanach nieznających historii, ludziach, którzy znali jej babcię i których sama spotkała. A wszystko to przekazuje w sposób lekki, czasami zabawny (chwilami doprowadzający do płaczu ^_^), wzruszający i na pewno głęboko zapadający w pamięć. Na koniec dowiedziałam się, że jest autorką Zielonej sukienki - książki, która opowiada właśnie o tej wyprawie na Wschód. Jak zwykle nie mogłam jej nie kupić (bo to książka, rozumiecie) i zdobyłam też autograf Małgosi. Chwilę z nią rozmawiałam i jest baardzo pozytywną osobą, która inspiruje i wywołuje uśmiech na twarzy.
Kontynenty były naprawdę genialne i wiedzą o tym chyba już wszyscy, którzy znają mnie bliżej. Nie mogę doczekać się kolejnej edycji i kolejnych osób, które będą opowiadać o swoich wyprawach. Zachęcam Was do zapoznania się z wyżej wymienionymi blogami lub książką (którą niedługo mam w planach przeczytać). Jeśli jesteście z okolic Lublina to naprawdę warto pojawić się na Kontynentach. :) Co wy myślicie o takich spotkaniach? Są w Waszych miastach? :) Bo według mnie jest to świetny pomysł i działa trochę podobnie do wykładów motywacyjnych, co widziałam po spotkaniu. Każdy kto z niego wyszedł miał uśmiech na twarzy i dyskutował ze swoimi znajomymi lub nieznanymi wcześniej ludźmi o tym, o czym opowiadali goście wieczoru.


,,Istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej.'' ~R. Kapuściński

Autorką zdjęć jest Patrycja Pająk. Pierwsze pochodzi z fb Kontynentów >stąd<

wtorek, 14 października 2014

Coś do ukrycia - Cora Carmack

„Byłem samotny jak najbardziej oddalony od drzwi kibel w męskim akademiku.''

Dwa miesiące temu przeczytałam tom pierwszy serii Cory Carmack - Coś do stracenia. Nadal dokładnie pamiętam jak wyglądało czytanie tamtej książki - co chwilę wybuchałam histerycznym śmiechem i wycierałam policzki mokre od łez ze śmiechu. Nie potrafiłam wtedy robić przerw w czytaniu i przeczytałam powieść tego samego dnia, którego ją zaczęłam. Dlatego też tego mniej więcej oczekiwałam od drugiej części tego cyklu - Czegoś do ukrycia. I muszę przyznać, że kontynuacja spodobała mi się bardziej, chociaż była mniej zabawna. 

Max Miller to dziewczyna, którą kręcą tatuaże, piercing, ufarbowane na wściekłą czerwień włosy i niegrzeczni chłopcy. I wszystko byłoby z tym okej, gdyby nie nagła wizyta jej rodziców w knajpie, w której właśnie znajduje się ze swoim obecnym wytatuowanym facetem z tunelami w uszach. Bo problem polega na tym, że Max opowiedziała im, że spotyka się z miłym i poukładanym gościem, którego poznała w bibliotece... Jedynym wyjściem z sytuacji jest znalezienie w ciągu trzech minut kogoś, kto odegra rolę zmyślonego przez Miller chłopaka. 

To teraz wyobraźcie sobie jakim zbiegiem okoliczności będzie to, że w tym samym miejscu, co Max znajduje się Cade (tak ten Cade!). Właśnie przeniósł się do Filadelfii, by studiować na Temple, jednak nie układa mu się zbyt dobrze. Nie potrafi przestać myśleć o Bliss, nie może dostać w miarę normalnej roli, a na dodatek Garrick ma w planach się oświadczyć. No i właśnie przez to wszystko poukładany Cade postanawia odegrać rolę wyznaczoną przez nieznaną mu wcześniej Max Miller. W końcu jest aktorem, więc z łatwością powinno mu przyjść udawanie uczuć.
Wspomniałam na początku, że Coś do ukrycia jest mniej zabawne niż Coś do stracenia, ale nie aż tak, że mogłabym w jakimś stopniu uznać to za wadę. Bo nadal czyta się książkę z uśmiechem na twarzy, są momenty w których nie można przestać się śmiać. Druga część też znacznie różni się od pierwszej. Bo o ile o tamtej mogłam napisać, że to książka - komedia, tak tutaj nie bardzo. Drugi tom jest jakby mądrzejszy, bogatszy i zawiera w sobie ważną historię, która może nawet poruszyć. 

Cora Carmack świetnie wykreowała głównych bohaterów - Max i Cade'a. Ona z zewnątrz zbuntowana, odważna i waleczna, w środku skrywa tajemnicę z przeszłości, którą nie chce dzielić się z innymi. Ale to właśnie ona ją w jakimś stopniu ukształtowała. On, który zawsze pozwala odchodzić ludziom ze swojego życia - teraz postanawia to zmienić. Podobała mi się w nich naturalność - nie byli perfekcyjni i bezbarwni, a dzięki swoim historiom z przeszłości przekonali mnie do siebie. Są też inni, ale sami ich poznacie i zobaczycie jak wpływają na tę dwójkę. 

Coś do ukrycia jest mniej przewidywalne niż Coś do stracenia. Poprawiło się również pod względem literówek i zauważyłam jedynie dwie. Jest tutaj mniej fragmentów erotycznych, a autorka nadal trzyma się bezpiecznej granicy, dzięki czemu nie ma jakiejś niepotrzebnej wulgarności. Jedyne do czego mogę się przyczepić w tej książce to kilka zdań, które wypowiedziała główna bohaterka i które były totalnie bez sensu. Jakby autorka chciała nam bardziej uświadomić, że ta postać serio jest taka oh i ah. A przecież nie musiała, bo tym tylko osiągnęła efekt odwrotny do zamierzonego.

Coś do ukrycia jest naprawdę bardzo dobrą powieścią i mam nawet większą ochotę wpychać ją w ręce każdemu kogo spotkam niż w przypadku poprzedniego tomu. Czytajcie, śmiejcie się i dobrze się bawcie! :)
Ocena 5/6
Książka otrzymana od wydawnictwa Jaguar.

sobota, 11 października 2014

Dwie głowy anioła - Hanna Cygler

Po Głowie anioła przyszła kolej na... Dwie głowy anioła. O ile ta pierwsza wywarła na mnie dość dobre wrażenie i czytało się ją całkiem fajnie, to w przypadku tej drugiej tego powiedzieć (czy też napisać) się nie da. Nawet jakby się bardzo chciało i próbowało. Sięgnęłam po nią, bo byłam ciekawa jak potoczą się losy bohaterów, ale moje zainteresowanie tą serią malało z każdą kolejną przewracaną kartką. O czym więc opowiada nam w tym tomie Cygler?

O Julii Cassini i Alku Orlicz-Druckim, którzy zostali małżeństwem. Zakochanie powoli mija i oboje z coraz większą niechęcią odnoszą się do siebie i wszystkiego co robią. Na dodatek żyją w zupełnie innych światach - Julia jako znana architekt nieustannie wyjeżdża za granicę, zostawiając nie tylko męża, ale i dzieci. A Alek jedzie do swojej rodzinnej miejscowości, gdzie zaszły spore zmiany. Jego wypoczynek przerywa znalezienie zwłok i wiele innych, dość dziwnych sytuacji.

Na okładce znajdziecie trochę inny opis i według mnie jest on bez sensu, bo w książce jest jakby trochę inaczej. Co nie oznacza, że wcale lepiej i ciekawiej. Kiedy zaczęłam czytać Dwie głowy anioła, nie potrafiłam zrozumieć o co chodzi autorce i dlaczego ci bohaterowie stali się nagle aż tak bardzo idiotyczni, infantylni i sztuczni do granic możliwości. Myślałam, że dalej będzie lepiej, ale z przykrością stwierdzam, że nie było. Było nawet gorzej. Miałam wrażenie, że czytam historię, w której główne role odgrywają dzieci z podstawówki i wcielają się w dorosłe osoby. Serio.
Fajnie byłoby, gdyby historia przynajmniej potrafiła mnie jakoś zainteresować i wciągnąć, ale niestety. Dlatego podczas lektury wyobrażałam sobie różne scenariusze jej zniknięcia z mojego życia. Rzucić nią o ścianę, wywalić przez okno, spalić, a może dać do zabawy w wyrywanie kartek, czy też mazanie po nich dzieciom? Muszę przyznać, że patrzenie na to byłoby o wiele bardziej fascynujące niż czytanie tego czegoś. Bo działania bohaterów były pozbawione jakiegokolwiek sensu, a ja czytając ich tę jakże życiową opowieść, miałam ochotę nad nią płakać i wyrywać sobie włosy.

Nie podobało mi się również używanie przez postaci (najczęściej Alka) jakichś łacińskich sentencji, cytatów w mało odpowiednich momentach. Może Cygler chciała pokazać przez to, jacy oni są inteligentni, ale pokazała jedynie, jacy są durni. Bo wyobraźcie sobie sytuację, w której z kimś rozmawiacie, a ten ktoś rzuca wam ni z tego ni z owego: Nemo sapiens, nisi patiens. Jeszcze byłoby to w porządku, gdyby ci bohaterowie naprawdę byli mądrzy i normalni, ale nie byli.

Dwie głowy anioła to dla mnie totalny gniot. Wątek sensacyjny, który w części pierwszej wyszedł naprawdę fajnie, tutaj zszedł na dalszy plan i go praktycznie w ogóle nie było. Za to elementy romansu przeistoczyły się w romans harlequinowy. Jedynymi plusami tej książki jest ładna okładka, która przyciąga wzrok i to, że się w końcu skończyła. Uf.
Ocena 2/6
Książka otrzymana od wydawnictwa Rebis.

wtorek, 7 października 2014

Rywalki - Kiera Cass

„Tu, na widoku? Myślałaś... na litość boską, jestem przecież dżentelmenem!''

Słodkie powieści, w których pojawia się książę na białym koniu i wybiera najbardziej nieszczęśliwą dziewczynę, jako wybrankę swojego życia - nieszczególnie mnie ciekawią. Szelest cudownie skrojonych sukien, odgłos tupiących butów na obcasie, a w tle romantyczna miłość, również nie bardzo. Dlaczego więc sięgnęłam po Rywalki, które zapowiadały się raczej średnio? Przede wszystkim ze względu na okładkę, która dosłownie śledziła mnie i pojawiała się na każdej wyświetlanej przeze mnie stronie, a po drugie - chciałam się przekonać, skąd wziął się fenomen tej cukierkowej serii.

Eliminacje to konkurs, do którego zgłaszają się młode dziewczyny po to, by móc zawalczyć o zwycięstwo, jakim jest zostanie żoną księcia, a w przyszłości władczynią Illei. Dla trzydziestu pięciu kandydatek to również szansa na lepsze życie, w którym nie ma miejsca na głód, czy brak pieniędzy. Jednak Ami, która jest Piątką i należy do kasty artystów jako jedyna z wybranych nie chciała trafić do pałacu i walczyć o koronę. Udział w Eliminacjach to dla niej wyrzeczenie się zbyt wielu rzeczy, które kocha i zostawienie ludzi, bez których nie wyobraża sobie ani jednego dnia. Jednak gdy pozna księcia Maxona, być może jej nastawienie ulegnie zmianie...

Rywalki, o dziwo, wywarły na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Gdy usiadłam opatulona pod kocem, z herbatą obok i zagłębiłam się w lekturze, to... dosłownie przepadłam. Czytanie tej, wydawać by się mogło, banalnej historii sprawiło mi wiele przyjemności i dzięki niej mogłam zapomnieć o otaczającej mnie rzeczywistości, o szkole i innych rzeczach. Miałam wrażenie, że płynę przez tę powieść, dzięki takiemu prostemu, a zarazem precyzyjnemu językowi, który nadał jej ciekawy charakter.
Kiera Cass przez swoją książkę potrafi też bawić - nie wpada się co prawda w histeryczne napady śmiechu, ale co jakiś czas można się pośmiać, czy uśmiechnąć pod nosem z zabawnych sytuacji. Podobało mi się również to, że pomimo walki o koronę, tych wszystkich bogactw, sukienek, biżuterii, autorka nie zapomniała o przedstawieniu całego świata przedstawionego - kontrastu pomiędzy poszczególnymi kastami, samymi dziewczynami, jak i normalnymi ludźmi i dworem. Oraz o tym, jak to mniej więcej wygląda w rzeczywistości. Książka nie ma zbyt wielu stron, ale te najważniejsze punkty zostały zrealizowane i to nawet dość dobrze.

Nie umiem do końca odpowiedzieć sobie na pytanie, co tak naprawdę myślę o bohaterach. Główna postać, Ami, zachowywała się ogólnie normalnie i nie sprawiała wrażenia sztucznej, ale miała swoje momenty, w których moja mimika pewnie wyraźnie wskazywała na to, że coś tu jest nie tak. Maxon to taki zabawny chłopiec-mężczyzna, którego trudno było do końca rozszyfrować, ale to właśnie ta tajemniczość i jego naturalność (dość dziwna, ale patrzę przez pryzmat wychowania) mnie oczarowały. Najbardziej irytujący był i tak Aspen, do którego nie potrafiłam się przekonać i to właśnie przez jego obecność został wprowadzony schemat trójkątu, który już był tyle razy powielany w literaturze, że... No właśnie.

Ogólnie rzecz biorąc, Rywalki czytało się przyjemnie i to nawet bardzo. Książka nie ma jakichś ogromnych wad; może i jest czasami przewidywalna, a słodkość aż wylewa się z kartek, ale nie zwraca się na to jakiejś szczególnej uwagi. Przynajmniej ja nie zwracałam. Nie oczekiwałam powieści, która mnie porwie w jakiś szczególny sposób. Chciałam dostać historię, którą będzie się dobrze czytać i która umili mi dzień. Ta sprawdziła się w tym przypadku prawie idealnie.
Ocena 4+/6
Książka otrzymana od wydawnictwa Jaguar.

sobota, 4 października 2014

Jesienny stos {26}

Cześć! Wrzesień minął szybko i nawet dość przyjemnie. W drugi weekend wybrałam się do Wrocławia i spotkałam z Karolką (Papierowy Azyl) i Moniką (Na zimowy i letni wieczorek). Po drodze zaczęła się moja ulubiona pora roku - jesień i nawet pomimo nauki jest całkiem okej. Dzisiaj mam dla Was niewielki stos i bardzo cieszę się z tego, że tak mało książek do mnie przywędrowało w tym miesiącu, bo trochę nie mam kiedy czytać. Jest ich mało, ale są świetne (przynajmniej na takie się zapowiadają!).

Dzień, który zmienił wszystko; Nie pozwól mi odejść przyszły od Jaguara i jestem ciekawa czy spodobają mi się, bo niby powinny wielbicielkom Jodie Picoult, a tę autorkę akurat bardzo lubię. Coś do ukrycia też od Jaguara i mam nadzieję, że będzie tak zabawna jak część pierwsza. Dla Ciebie wszystko to finalny egzemplarz od Literackiego. A Wróżbiarzy mam z promocji/wyprzedaży w Świecie Książki. Czytaliście coś stąd? :)
.

 Przypominam, że znajdziecie mnie na: instagramie, twitterze i fejsie. :)