Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura podróżnicza. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura podróżnicza. Pokaż wszystkie posty

sobota, 18 października 2014

Jak było na kontynentach?

Świetnie! Gdy ktoś czasami pyta się mnie, co mnie ciekawi i inspiruje, to oprócz tych standardowych odpowiedzi - książek, muzyki, filmów wymieniam gdzieś na początku też podróże. Nie wyjeżdżam co prawda na super wyprawy i nie podróżuję, ale mogę o tym gadać i nie przestawać. Mam też punkty na mapie, które kiedyś muszę zobaczyć. No a teraz z racji tej, że nie bardzo mogę realizować swoje jakieś tam marzenia, to słucham opowieści o nich innych osób.

Dlatego też kiedy kilka miesięcy temu, na Nocy Kultury w Lublinie, przez przypadek trafiłam do bramy, gdzie odbywało się spotkanie z podróżnikami i usłyszałam, że kolejne edycje będą po wakacjach - wiedziałam, że będę na nie chodzić. Kontynenty - Lubelskie Spotkania Podróżnicze jakiś czas temu opublikowały informację o spotkaniu, które miało odbyć się 13 października o 18:00. Gośćmi mieli być Małgorzata Szumska opowiadająca o podróży na Wschód oraz Marta i Andrzej Patyrowie mówiący o swoim rocznym pobycie na Filipinach.

Muszę przyznać, że bardziej byłam ciekawa Filipin - to chyba było powodem tego, że znam ich bloga i obserwuję na fejsie od jakiegoś czasu. Ale okazało się, że opowieść Małgorzaty Szumskiej była równie dobra, bardziej wzruszająca i jakoś lepiej do mnie trafiła. Co nie zmienia faktu, że na obu prelekcjach bawiłam się świetnie i nie chciałam aby się skończyły. 
Filipiny. Dlaczego wybrali się tam aż na rok? Jacy są Filipińczycy? Jak codziennie udawało im się (bądź też nie) dojeżdżać do miasta z dżungli? Jak wygląda jeden dzień na Filipinach? Czy całkiem normalne jest spotkać Filipińczyka mówiącego i śpiewającego po polsku w samochodzie, którym ich przypadkiem ze sobą zabrał? I jak bardzo przerażające może być trzęsienie ziemi dla osób, które się wcześniej z tym nie spotkały? To tylko niewielka część pytań, na które Marta z Andrzejem odpowiadali. Pokazywali wiele zdjęć, filmiki, mówili śmieszne anegdotki i mieli świetny kontakt z nami, słuchaczami. Jeśli ich jeszcze nie znacie, to zapraszam na nafilipinach.com/ i hittheroad.pro/.

Sentymentalno-pijacka podróż na Wschód. Małgorzata powiedziała, że trasę podróży zaplanował dla niej Stalin. Jej dziadek został zesłany do gułagu w Kazachstanie, a babcię przesiedlono z kilkumiesięcznym synem w głąb Syberii. To właśnie ta rodzinna opowieść zainspirowała ją do odwiedzenia tamtych stron. Nie znała języka jadąc tam, nie przyglądała się za bardzo mapom. Opowiada o kolei transsyberyjskiej, samogonie, szamanie, Rosjanach nieznających historii, ludziach, którzy znali jej babcię i których sama spotkała. A wszystko to przekazuje w sposób lekki, czasami zabawny (chwilami doprowadzający do płaczu ^_^), wzruszający i na pewno głęboko zapadający w pamięć. Na koniec dowiedziałam się, że jest autorką Zielonej sukienki - książki, która opowiada właśnie o tej wyprawie na Wschód. Jak zwykle nie mogłam jej nie kupić (bo to książka, rozumiecie) i zdobyłam też autograf Małgosi. Chwilę z nią rozmawiałam i jest baardzo pozytywną osobą, która inspiruje i wywołuje uśmiech na twarzy.
Kontynenty były naprawdę genialne i wiedzą o tym chyba już wszyscy, którzy znają mnie bliżej. Nie mogę doczekać się kolejnej edycji i kolejnych osób, które będą opowiadać o swoich wyprawach. Zachęcam Was do zapoznania się z wyżej wymienionymi blogami lub książką (którą niedługo mam w planach przeczytać). Jeśli jesteście z okolic Lublina to naprawdę warto pojawić się na Kontynentach. :) Co wy myślicie o takich spotkaniach? Są w Waszych miastach? :) Bo według mnie jest to świetny pomysł i działa trochę podobnie do wykładów motywacyjnych, co widziałam po spotkaniu. Każdy kto z niego wyszedł miał uśmiech na twarzy i dyskutował ze swoimi znajomymi lub nieznanymi wcześniej ludźmi o tym, o czym opowiadali goście wieczoru.


,,Istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej.'' ~R. Kapuściński

Autorką zdjęć jest Patrycja Pająk. Pierwsze pochodzi z fb Kontynentów >stąd<

wtorek, 22 lipca 2014

O wolnym podróżowaniu - Dan Kieran

„Przytacza słowa jednego z napotkanych Indian, który opowiada, jak w jego kulturze ziemia i cała przyroda traktowane są niczym biblioteka, w której książkami są ptaki, inne zwierzęta, drzewa i góry.''

Dzisiaj wszyscy mamy wrażenie, że cały świat przyspieszył i nikt nie ma czasu na to, by zatrzymać się gdzieś i pomyśleć obojętnie o czym - nawet o swoim życiu,  czy okolicy, w której się mieszka. Nie myślimy o tym, co mijamy każdego dnia jadąc do szkoły, czy do pracy. Jazda samochodem czy autobusem nie zajmuje dużo czasu, a droga, którą przebywamy nie wydaje się nam specjalnie interesująca. Jeśli chcemy wybrać się gdzieś dalej - wybieramy samolot i za parę godzin możemy być na drugim końcu świata. Dan Kieran jednak nie lubi robić tego co wszyscy, a kiedy ma wyjechać w podróż do innego kraju (np. Polski), jedzie przez całą Europę pociągiem. I pokazuje w swojej książce - O wolnym podróżowaniu, że taki sposób przemieszczania się jest o wiele ciekawszy i dzięki niemu można odzyskać radość z podróżowania.

Bo tak naprawdę ta radość gdzieś uciekła, zanikła. Organizowane wyjazdy turystyczne mają swoje zorganizowane plany, według których ludzie muszą zobaczyć to i to. Turyści biegają za przewodnikami i mogą odhaczać na swojej liście miejsca, które każdy koniecznie powinien zobaczyć, zanim umrze. Tylko, że to nikomu nie sprawia radości, nikt nie wie, czy wystarczająco długo napatrzył się na to Koloseum i czy na pewno ma dobrze zrobione zdjęcie. Dan Kieran przytacza w swojej pozycji wiele takich przykładów i pomaga czytelnikom zejść ze złej drogi i wybrać dobrą.

Ogólnie zasada jest taka, żeby podróżować wolniej. Pociągiem zamiast samolotem lub pieszo. Nie wybierać tras, które znają wszyscy, a szukać tych mało znanych. Nie ustalać sobie planu, tylko spontanicznie decydować na miejscu co się chce zobaczyć i gdzie pójść. Nie odnosi się to tylko do odległych miejsc, a również do swojego miejsca zamieszkania. Bo często zapominamy o tym, że prawdziwa podróż może zacząć się już za rogiem naszej ulicy.



Po książkę Dana Kierana O wolnym podróżowaniu sięgnęłam przede wszystkim z ciekawości. Słyszałam już o Slow Fashion, Slow Food, ale nie o Slow Travel. Chciałam dowiedzieć się na czym to tak naprawdę polega i jak przedstawi to sam autor. Muszę przyznać, że wyszło mu to fajnie i potrafił mnie zainteresować swoim językiem, który był prosty i taki codzienny, a nie oficjalny jak w większości poradnikach, których nie do końca można zrozumieć.

Podobało mi się, jak pisarz przedstawił wolne podróżowanie dzięki przykładom ze swojego życia - opisywał wyjazdy pociągami, wędrówkę po swojej okolicy,  czy po Anglii. Dzięki temu łatwiej było zrozumieć sens Slow Travel. Nie mogę też nie wspomnieć o cytowanych przez niego fragmentach innych książek podróżniczych - dzięki nim pozycja ta była ciekawsza i mogłam zobaczyć jak patrzą na taki sposób inne osoby. Pokazywał nie tylko swoje przygody, ale i ludzi, których sam skądś zna, np. Ruperta Isaacsona, który jest autorem Opowieści ojca. Przez mongolskie stepy w poszukiwaniu cudu. Jedynym minusem książki były odniesienia autora do działania naszego mózgu, który jakoś wpływa na dzisiejszy sposób naszych wyjazdów. Niektóre były interesujące, ale większość nie miała dla mnie jakiegokolwiek sensu.

O wolnym podróżowaniu to pozycja, z której można się naprawdę sporo dowiedzieć. Autor nie dyktuje nam jak mamy podróżować, a jedynie pokazuje plusy jakie płyną ze zmiany naszego nastawienia do nich. Oprócz samych przygód, przedstawia nam ogólną historię pewnych miejsc, pokazuje książki, z których on się wiele nauczył. Lekturę można traktować nie jako poradnik, a opowieść przybliżającą nam Slow Travel. Według mnie warto po nią sięgnąć, bo nie tylko uczy i otwiera nam oczy na pewne sprawy, ale również jest fajnym sposobem na nudę. No i ma nietypową okładkę!
Ocena 5/6
Recenzja napisana dla portalu A-G-W.info.
http://www.a-g-w.info/home

sobota, 29 czerwca 2013

Przez pustynie na ośnieżone szczyty... - Wojciech Lewandowski


Wydawnictwo: Muza
Data wydania: 9 stycznia 2013
„Jaszczurek dodaje mi otuchy, pokpiwając, że nie jestem na wycieczce dla dziadków. To działa mobilizująco.''

Żeby napisać dobrą i ciekawą podróżniczą książkę, trzeba naprawdę uwielbiać opisywany przez siebie kraj czy obszar. Obowiązkowo jest wiedzieć o nim naprawdę sporo i umiejętnie nam te informacje przekazać, wplatając je w najbardziej ekscytujące fragmenty. Najlepiej jest czytać dzienniki z wypraw, ponieważ wtedy przenosimy się razem z autorem do tamtejszej teraźniejszości i możemy zasmakować tego egzotycznego życia. Zobaczyć jak czuł się autor i o czym myślał pod szczytem Aconcagui, czy pod jednym z najwyższych wulkanów świata - Chimborazo w Ekwadorze.

Wojciech Lewandowski w książce Przez pustynie na ośnieżone szczyty... opowiada nam o górach Ameryki Łacińskiej i wyjaśnia, które tereny do niej należą oraz z czego taki podział wynikł. Przedstawia również dobre i złe strony ''zbieractwa'' szczytów. Najważniejszą częścią tej pozycji są jednak opowieści o tropikalnych lasach, tajemniczej i nieznanej nam przyrodzie, wulkanach, przypadkowych spotkaniach z ludźmi pełnymi pasji oraz o górach i trudnej wspinaczce na nie. Autor wraz z towarzyszami pokazuje jak zdobył jedne z najwyższych szczytów Ameryki Południowej, idąc śladami Pierwszej Wyprawy Andyjskiej z lat 30. XX wieku.

Na szczególna uwagę zasługuje samo wydanie książki, bo tak jak w przypadku innego reportażu, o którym pisałam wcześniej - W świecie jurt i szamanów, tak i tutaj czytanie i oglądanie sprawiało ogromną przyjemność. Zdjęcia dołączane do pozycji podróżniczych są obowiązkowym elementem, dzięki któremu możemy łatwiej zrozumieć zachwyt autora, nad  wydawać by się mogło zwyczajnym kwiatkiem. Opowieść jest przesycona prawdziwymi emocjami, które automatycznie przechodzą na nas i sami mamy nieodpartą chęć towarzyszyć pisarzowi w jakiejkolwiek przygodzie. Bardzo spodobało mi się nawiązywanie do historii, czy dzielenie się z czytelnikami codziennymi i życiowymi zdarzeniami. 

Przez pustynie na ośnieżone szczyty to książka dla osób fascynujących się światem oraz dla tych, którzy chcieliby wyjechać w przyszłości właśnie w Andy - jestem przekonana, że ta pozycja pomoże wam w jakimś stopniu i dzięki niej dowiecie się naprawdę wielu przydatnych rzeczy. Przeżyjecie niesamowite chwile, a kiedy opowieść będzie dobiegała końca, postanowicie tam pojechać, albo przeczytać ją od nowa. Uważam, że relacja z tych podróży jest warta uwagi, ponieważ nie tylko uczy nas wiedzy o nieznanym nam świecie, ale również motywuje do odbycia swojej wymarzonej wędrówki, niekoniecznie tej za granicami naszego kraju. Przyjrzymy się chociażby Bieszczadom...
Moja ocena 5/6, 8/10
Za książkę dziękuję wydawnictwu Muza.

wtorek, 7 maja 2013

W świecie jurt i szamanów - Bolesław A. Uryn


Wydawnictwo: Muza
Data wydania: 9 stycznia 2013
„Jeszcze dzisiaj, podróżując po Mongolii, czuje się tam bliską obecność pachnącego kumysem, groźnego, dzikiego wojownika i niemal czeka się na tętent kopyt jego konia, pętlę arkanu zaciskającą się na szyi czy świst strzały nad głową.''

 Dzisiaj mało kto nie chciałby podróżować - praktycznie wszystkich fascynuje poznawanie nowych kultur czy nawet sam fakt pojechania za granicę. Jednak większość wybiera całkiem wygodne wyjazdy z biurem podróży z noclegami w hotelu z basenem i plażą obok. Co powiecie jednak na wyjazd do krainy mało znanej i nietkniętej przez człowieka? Takiej, w której społeczeństwo żyje tak jak ich przodkowie w zgodzie z naturą? Zanim zaczęłam czytać W świecie jurt i szamanów o Mongolii nie wiedziałam zupełnie nic, oprócz tego gdzie mogę znaleźć ją na mapie...

Teraz mam wrażenie, że znam ją lepiej niż Polskę. Książka Bolesława Uryna to przede wszystkim opowieść o ojczyźnie Czyngis-chana i jego potomkach. Autor od siedemnastu lat co roku wraca do kraju pozbawionego asfaltowych dróg, który będzie spełnieniem marzeń dla osób chcących odpocząć od cywilizacji. Razem z Boleebaatarem (tak nazywają podróżnika ludzie w Mongolii) przemierzamy stepy, góry, tajgę i nawet pustynię. Poznajemy tam serdeczne osoby, które z wielką przyjemnością goszczą w swoich jurtach nowych przybyszów. Dowiadujemy się jak wygląda budowa jurty, jakie są obyczaje Mongołów, kultura i historia. Obserwujemy również przeprawę łódką jedną z rzek tej tajemniczej krainy.


Kiedy czytam jakąś książkę, wiem kiedy została napisana ona z pasją, a kiedy wręcz z przymusu. W chwili, w której wzięłam do ręki tę pozycję i przejrzałam poszczególne strony, wiedziałam już, że będzie to niesamowite spotkanie z krajem, o którym nie wiem nic. I tak też było - ilość informacji była ogromna i nie raz mogła przytłoczyć, ale za to wszystko co chciał przekazać mi autor, ja próbowałam zapamiętać. Niektóre rozdziały interesowały mnie bardziej, a inne mniej. Niemniej jednak, uważam że wszystkie są w jakimś stopniu ważne i stanowią całość. Poznać kraj, nie będąc tam jest trudno, ale warto mieć jakąś podstawową wiedzę o tym jak tam jest. Widać, że Mongolia dla Bolesława Uryna jest jak druga ojczyzna, wobec tego jego opowieść nie nudzi, a wręcz zachęca do dalszego poznawania, a na koniec ma się nieodpartą chęć pojechania tam i doświadczenia tego samego na własnej skórze.

W świecie jurt i szamanów to nie tylko sama opowieść za pomocą słów, ale również wielu pięknych i obrazowych zdjęć na które wręcz nie da się napatrzeć. Uważam to za całkowicie idealny dodatek, dzięki któremu lepiej można poznać coś czego nigdy sami nie widzieliśmy. Książka wywarła na mnie duże wrażenie i z pewnością kiedyś wrócę albo do niej albo do samej Mongolii... Teraz pozostaje mi polecić tę pozycję wszystkim miłośnikom poznawania nowych zakątków świata. Jestem pewna, że wiedza, którą podarował nam autor może zaszczepić w nas chęć zaplanowania nowej jakiejkolwiek wyprawy...
Moja ocena 5/6, 8/10
Za książkę dziękuję wydawnictwu Muza. 

czwartek, 14 lutego 2013

Zawsze o tym marzyłam - Rita Golden Gelman


Tytuł oryginału: Tales of female nomad: living at large in the world
Wydawnictwo: Pascal
Data wydania: październik 2012
,,Jej opowieść przypomniała mi, że kiedyś marzyłam o pływaniu dookoła świata, spływie Amazonką, spotkaniach  z pierwotnymi plemionami i poznawaniu ich życia. Kochałam tę ukrytą we mnie dziewczynę, która potrafiła marzyć.''

Są książki po które sięgam rzadko, ale to właśnie one wywierają na mnie największe wrażenie, inspirują, zmuszają do działania i sprawiają, że wiara w swoje marzenia nie zanika, a powiększa się. Mam na myśli pozycje podróżnicze, w których ludzie opisują jakie przeżyli niesamowite przygody, co musieli zrobić, co wpłynęło na to, że podjęli takie kroki. Historie takich osób są niezwykle motywujące i podbudowują naszą osobowość. Jak w takim razie wypadła opowieść spisana przez Ritę Golden Gelman?

Główną bohaterka jest sama autorka, bo to ona opisuje nam jak wyglądało jej życie po rozwodzie z mężem. Wiele osób po takim zdarzeniu rezygnuje ze wszystkiego, a ona postanowiła poszukać innego sposobu na życie, bez faceta u boku. I odnalazła. Przez ponad dwadzieścia lat podróżuje, prowadzi koczowniczy styl życia i nie ma stałego adresu. Jej pasją jest poznawanie ludzi, co można zaobserwować na pierwszy rzut oka czytając Zawsze o tym marzyłam. Nieustannie zawiera z kimś przyjaźnie, ktoś zaprasza ją jako nieznajomą do swojego domu, a po wymianie zdań stają się dla siebie bliższymi osobami. Jej sposobem na ich lepsze poznanie, jest zamieszkanie wśród danej społeczności - nieważne czy to będą dzikie plemiona czy rodzina książąt. Miała możliwość brać udział w religijnych ceremoniach, widzieć skutki czarnej magii. Rita sama nie wie gdzie będzie za pół roku, zawsze idzie za instynktem, który prowadzi ją w najbardziej fascynujące miejsca świata.

Książka przeleżała u mnie kilka miesięcy i mimo że codziennie mój wzrok padał na jej piękną okładkę, mówiłam sobie, że przeczytam ją za jakiś czas. Ten ''jakiś czas'' stanowczo za bardzo się przedłużył i postanowiłam spróbować wgłębić się w świat podróży w ferie, dni wolne od szkoły. Myślałam, że pochłonę ją w mgnieniu oka, a tak się nie stało. Historia wciąga, jest opowiedziana bardzo ciekawie i realistycznie, ale w między czasie wiele razy budziłam się na tym, że zamiast czytać rozmyślam nad tym, co ja zrobiłabym w  danej sytuacji, czy odważyłabym się. Pytań miałam tysiące i do siebie i do autorki i to właśnie spowodowało, że czas czytania się wydłużał. Niemniej jednak cieszyłam się z tego, ponieważ nie chciałam szybko zakończyć zwiedzania oczami wyobraźni tych pięknych miejsc, chciałam jak najdłużej cieszyć się z tego, czego doświadczyła autorka.

Sięgając po Zawsze o tym marzyłam, wiedziałam że nie zobaczę zdjęć, które z pewnością podwyższyłyby jakość tej książki, ale czytając tę historię wiele razy zastanawiałam się, dlaczego ich tu nie ma. Fotografie urozmaiciłyby lekturę, pomogłyby w budowaniu pewnej atmosfery. Zabrakło mi też pewnych szczegółów, chociaż zdawałam sobie sprawę z tego że byłoby to niemożliwe, bo książka miałaby wtedy trzy razy tyle stron. Rita Golden Gelman często przedstawiała pewne fazy gotowania i samo jedzenie, tak o jedzeniu można było przeczytać co kilka stron. Było to interesujące i sprawiało, że czytelnik sam miał ochotę pójść i to ugotować, ale oczekiwałam bardziej przedstawienia szczegółowo miejsc, w których była, niż tego co jadła.

Zawsze o tym marzyłam to książka po której spodziewałam się trochę więcej, ale nie jest z pewnością tak źle, jak mogłoby być. Opowieści były bardzo intrygujące i sprawiały, że nie mogłam usiedzieć na miejscu, bo automatycznie chciałam być tam i przeżywać to co Rita. Poznawać tak niezwykłych ludzi, ich obyczaje i tradycje, starając się przy tym do niczego nie wtrącać. Autorka odnalazła nowy sposób na życie, przy tym motywując wielu ludzi, do których teraz należę i ja. Poznawanie świata jest czymś niezwykłych, więc dlaczego by nie próbować? Mimo kilku wad, uważam że po pozycję warto sięgnąć i poczytać o doświadczeniach tej fascynującej kobiety, która odważyła się pojechać do miejsc nieznanych i tajemniczych. Polecam!
Moja ocena 4+/6, 7/10
Za książkę dziękuję wydawnictwu Pascal!

Strona autorki: tu

środa, 26 września 2012

Hiszpańska fiesta i soczyste mandarynki - Alex Browning


Tytuł oryginału: Shooting Caterpillars in Spain. Two innocents abroad in Andalucia.
Wydawnictwo: Pascal
Data wydania: sierpień 2012
Książka dostępna tutaj: .klik.
,,Dziękujemy - były to najbardziej ekscytujące wakacje, jakie kiedykolwiek przeżyłyśmy''

Lubię od czasu do czasu sięgnąć po jakąś lekką książkę, której fabuła rozgrywa się w dalekim, ciepłym miejscu. Tym razem postanowiłam zaznajomić się z krajobrazem Hiszpanii, i jej mieszkańcami - czyli tym co jedzą, czego nie tolerują itp. Częściowo właśnie tego się dowiedziałam dzięki powieści pt. Hiszpańska fiesta i soczyste mandarynki. Ale czy uważam ją za dobrą? O tym za chwilę.

Historia opowiada o szczęśliwym małżeństwie, które postanawia przeprowadzić się do Hiszpani, ze względu na dziwne odczucie, że czegoś im w życiu brakuje. Okazuje się, że tym brakującym elementem jest zmiana otoczenia, zmiana nawyków, języka i znajomych. Alex i James mają w planach otwarcie hotelu, jednak to co na początku wydawało się takie proste, wcale takie nie jest. Przeżyją niesamowite przygody z sąsiadami, kotami, znajomymi, wężami i innymi rzeczami, które spotkać można w tym kraju.

W pierwszym akapicie zadałam pytanie sama sobie, czy książkę uważam za dobrą i moja odpowiedź brzmi: nie jest to dobra lektura. Tutaj, Moi Drodzy, niestety nie napiszę, że jest to świetna i znakomita pozycja, którą bardzo polecam. Bo tak nie jest. Historia jest przeciętna, nie wyróżnia się niczym szczególnym, co zwróciłoby moją uwagę na tyle, żeby do niej kiedyś wrócić. Co prawda sięgając po tego typu literaturę nie powinniśmy spodziewać się arcydzieł, jednak sądziłam, że Alex Browning stworzy dużo bardziej ekscytującą historię. Historię, którą czytałabym z wypiekami na twarzy..

Zaczęłam od minusów i dalej będę je wypisywać.. Nie podobało mi się to, że autorka zastosowała tak wiele opisów, a dialogów było naprawdę niewiele, co utrudniało czytanie i przez to często odkładałam książkę, zmęczona tym, że bohaterowie rzadko kiedy wymieniają się poglądami i tak naprawdę wiem o nich to co przeczytałam z opisów. Pisarka postawiła nam wszystko na tacy i raczej nie było fragmentów, gdzie sami moglibyśmy się czegoś domyśleć. Po drugie muszę wspomnieć o błędach, które w książce znalazłam, a są to literówki, albo jakiegoś wyrazu w zdaniu nie ma w ogóle, przez co w ogóle treść nie ma sensu. Przykładem może być następujące sformułowanie: ,,Penny zabrała mnie do siebie, gdzie razem z niecierpliwością powrotu naszych mężów'' (str.201).

Teraz czas na plusy. W Hiszpańskiej Fieście i soczystych mandarynkach podobało mi się poczucie humoru pisarki, dzięki czemu dosyć często chichotałam pod nosem z zachowania bohaterów. Po drugie po przeczytaniu tej książki moja wiedza na temat Hiszpanów i samego kraju się zwiększyła, z czego bardzo się cieszę - przyjemne połączone z pożytecznym. Również dzięki tej powieści, mimo niektórych przeszkód przyjemnie spędziłam ten czas, ponieważ czytanie w zimne i pochmurne dni o zrywaniu z drzew mandarynek i o upałach, poprawił mi humor i chociaż przez chwile mogłam poczuć, że tam jestem.

Hiszpańska fiesta i soczyste mandarynki to pozycja średnia, która ma wiele mankamentów, po której nie można spodziewać się czegoś świetnego. Ale to również powieść, dzięki której możemy przenieść się do Hiszpanii i uwierzyć w to, że w życiu można zrobić wszystko jeśli się tego naprawdę bardzo chce. Czy ją polecam? Nie wiem i sami odpowiedzcie sobie na pytanie, czy chcecie ją przeczytać, czy też nie.
Moja ocena 3/6 , 4/10
Książkę otrzymałam od wydawnictwa Pascal, za co serdecznie dziękuję.