Jak to brzmi! Jakbym ja sama urwała się z kosmosu i postanowiła przeczytać tę książkę będąc pod wpływem kosmitów. Uprzedzając pytania wszystkich - nie, wcale nie zamierzałam jej czytać, a nawet nie wiedziałam o jej istnieniu. Przyszła niespodziewanie i przykuwała mój wzrok. Trochę głupio było mi się za nią zabrać (ta elegancka kobieta z klasą), ale ciekawość rosła i dałam jej szansę. Nie uwierzycie! Nie było tak źle, a nawet całkiem fajnie.
Książka Karen Karbo traktuje przede wszystkim o Coco Chanel i jej historii, którą zapewne mało kto zna. O tym jak wyglądało jej dzieciństwo, jak trafiła pod opiekę zakonnic, które nauczyły ją szyć i jak wyglądał początek jej wielkiej kariery. Autorka przedstawia chaotyczną biografię projektantki, która twardo stąpała po ziemi, wywołała wiele kontrowersji i ubrała miliony kobiet na całym świecie. Według okładki, Karbo napisała inspirującą książkę o sprawach ponadczasowych - stylu, pasji, pieniądzach, kobiecości itd.
Dla mnie inspirująca nie była, ale czytanie jej sprawiło mi wiele radości. Nie jest to typowy poradnik, biografia też nie, a połączenie tych dwóch gatunków z komentarzami samej Karen Karbo. Muszę przyznać, że wyszło jej to świetnie, bo uśmiech podczas lektury w ogóle nie schodził mi z twarzy. Ma ona taki lekki, luźny, nieco sarkastyczny język i pomimo fascynacji Coco Chanel, potrafiła ją skrytykować w sposób naprawdę ciekawy. Co prawda pod koniec każdego rozdziału podawała w punktach co powinnyśmy zrobić, aby stać się eleganckimi kobietami, aby odnieść sukces i jak mieć własny styl (wzorując się na Chanel) - ale sama z niektórymi się nie zgadzała, o czym dawała znać.
Zdarzały się też fragmenty, które mnie totalnie nudziły, np. o szyciu, o ściegach i innych tego typu rzeczach, o których nie mam zielonego pojęcia i mnie nie interesują (a może powinny?), ale osoby, które to lubią bardziej odnajdą się w tej książce. Mnie najbardziej zafascynowała postać słynnej projektantki i najchętniej czytałam o jej życiowych historiach (są naprawdę wow!) oraz o zabawnych przemyśleniach samej autorki i sytuacjach, w których się znalazła.
Księga stylu Coco Chanel.Jak stać się kobietą z klasą to idealna pozycja na lato, którą raczej powinno traktować się z przymrużeniem oka i dobrze się przy niej bawić. Można dzięki niej sporo się dowiedzieć o tym jak wyglądało życie kobiety, która przeprowadziła rewolucję w modzie i wierzyła we własne pomysły, które później pokochał prawie cały świat. Ogólnie polecam, ale nie spodziewajcie się, że znajdziecie w niej rady, których nie znacie. :)
„- Wiem, zachowuję się irracjonalnie. Mam w sobie coś takiego… –
Zamyślił się na chwilę. – Mam w sobie coś, czego nie umiem kontrolować.
Skłonność do samozagłady. Jakaś ponura cząstka mnie samego niszczy
wszystko, co dobre w moim życiu, szepcząc, że nie jestem tego wart.”
Historie pisane przez życie należą do tych najciekawszych i najbardziej zapadających w pamięć. Tak również było w przypadku Tajemnicy Filomeny, po którą postanowiłam sięgnąć od razu po obejrzeniu zwiastuna filmu. Nie mogłam się doczekać momentu, w którym siądę i zacznę czytać. Miałam wrażenie, że opowieść bardzo mi się spodoba i tak też się stało, bo nie mogłam się od niej oderwać pomimo tego, że łatwo się jej nie czyta. To jedna z tych książek, które po przeczytaniu nadal żyją wewnątrz nas, o których nieustannie rozmyślamy.
Filomena Lee zachodzi w ciążę jako nastolatka, a rodzina wysyła ją do klasztoru w Roscrea, gdzie zakonnice opiekują się kobietami, które według nich popełniły w swoim życiu ogromny błąd. Bohaterka musi odpokutować swój grzech ciężko pracując w pralni i modląc się. Swoje dziecko widzi zazwyczaj dopiero na koniec dnia, wtedy może go poznawać, bawić się z nim, rozmawiać. Kiedy Anthony kończy trzy lata, zostaje odebrany matce, sprzedany amerykańskiej rodzinie i wywieziony z Irlandii. Filomena pod przymusem sióstr musi zrzec się praw do dziecka i zapewnić, że nie będzie próbowała go nigdy odszukać. Jednak kolejne pięćdziesiąt lat spędza na rozmyślaniu o nim, a w końcu i poszukiwaniu nie wiedząc, że i on pragnął poznać swoją prawdziwą matkę. Michael, bo tak nazwali go przybrani rodzice, został jednym z najlepszych waszyngtońskich prawników. Był zajęty pracą, ale nieustannie miał wrażenie, że w jego życiu kogoś mu brakuje. Ukrywał przed całym światem swoją prawdziwą osobowość, a przez niewiedzę o tym, czy Filomena go kiedykolwiek kochała, nie potrafił do końca sprostać wyzwaniom współczesnego świata.
Może zacznę od tego, że po książce spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Myślałam, że będę czytała o historii Filomeny, o jej próbach odnalezienia syna, czy wytłumaczeniu tej tytułowej tajemnicy. No i owszem, to też znajdziemy w powieści, ale naprawdę w niewielkim stopniu. Bo autor przede wszystkim skupia się na pokazaniu czytelnikom jak mogło wyglądać życie Michaela. I właśnie to, według mnie jest dużo lepsze od tego, czego na początku oczekiwałam. Jesteśmy obserwatorami jego całego życia - od dzieciństwa, przez dorastanie i dorosłość. Dzięki temu dostrzegamy to, jak się zmieniał, w jakim stopniu uległa zmianie jego postawa wobec świata i przede wszystkim ludzi. Sami wyciągamy wnioski, a znając jego historię dochodzimy do tego, co było przyczyną jego decyzji oraz staramy się przewidzieć jakie będą tego skutki.
Martin Sixsmith poruszył w tej pozycji wiele trudnych, ale i ważnych tematów, które nadal są aktualne - takie jak homoseksualizm, któremu poświęcił dość sporo uwagi, czy też samej adopcji (chociaż wtedy polegało to na czymś zupełnie innym niż obecnie). Autor kreując postać Michaela wgłębił się też w jego psychikę i to jak czuł się on wewnątrz siebie - jak odrzucony przez matkę mężczyzna, który boi się nawiązywać bliższe więzi z kimkolwiek na swojej drodze życiowej. Muszę przyznać, że to szczegółowe oddanie uczuć głównego bohatera było jednym z ciekawszych elementów tej książki. Jednak nie wszystko co z tą postacią jest związane mi się podobało, ponieważ czytanie o dorosłym, politycznym życiu Michaela było dla mnie lekko nużące z racji tej, że nie interesują mnie takie zagadnienia i mało o nich wiem.
Pisarz wyciągając tę historię na światło dzienne pokazał całemu światu, co działo się kilkadziesiąt lat temu w Irlandii oraz nieufność sióstr i brak zainteresowania ich w udzieleniu jakichkolwiek informacji, które mogłyby pomóc wielu ludziom. Martin Sixsmith pomimo tego, że obarcza winą kościół jako instytucję, to sama książka nie ma wydźwięku antyreligijnego, co nawet można zauważyć po postawie samej Filomeny, która do dzisiaj jest osobą wierzącą (widać to również w zwiastunie filmu z Judi Dench).
Jestem pod ogromnym wrażeniem Tajemnicy Filomeny i bardzo cieszę się z tego, że postanowiłam ją przeczytać przed obejrzeniem ekranizacji, która myślę, że będzie idealnym dopełnieniem całej tej historii. Autor napisał opowieść, która z pewnością skłania do refleksji, która intryguje i zapada głęboko w pamięć. Myślę, że naprawdę warto dać jej szansę i jestem pewna, że nie będziecie zawiedzeni. To piękna i pasjonująca historia, która wzrusza, ale i też zachwyca.
Moja ocena 5+/6, 9/10
Za książkę dziękuję wydawnictwu Prószyński i S-ka.
Jeśli jeszcze nie widzieliście, to polecam zobaczyć:
Tytuł oryginału: The Countess Wydawnictwo:Pascal Data wydania: 28 sierpnia 2013
„Kiedyś wyśmiewałam próżność czterdziesto- i pięćdziesięciolatek,
smarujących się kosmetykami na bale i przyjęcia, wybielających
podstarzałą skórę ołowiem, ale teraz rozumiem, że to nie wybiegi starych
wiedźm, polujących na młodych mężów. To maska, którą zakładamy, aby
choć na chwilę rozpoznać w lustrze siebie.”
Elżbieta Batory to jedna z tych postaci historycznych, o której chyba każdy umiałby coś opowiedzieć. To osoba, którą oskarżano o czary, morderstwa młodych dziewcząt, a nawet kąpiel w ich krwi. Nazywana przez wielu wampirzycą z Siedmiogrodu lub najsłynniejszą seryjną morderczynią w historii. W większości są to kłamstwa, jednak w opowiadanych od pokoleń legendach musi kryć się cząstka prawdy, bo nie powstały one przecież przez przypadek. I tak też jest w rzeczywistości. Rebecca Johns w Hrabinie odsłania kulisy węgierskiej księżnej, która wbrew pozorom nie różniła się aż tak bardzo od innych kobiet żyjących w tamtych czasach.
Báthory Erzsébet już jako jedenastolatka musiała opuścić rodzinny dom i przyjąć zaręczyny, które były planem dorosłych po to, aby połączyć ze sobą dwa ważne rody. Dziewczynka szybko staje się kobietą, od której oczekuje się wywiązania z obowiązków żony. Nie jest to łatwe, kiedy jest się samą wśród obcych ludzi. Ludzi dla których intrygi, gra o władzę i przemoc są czymś normalnym. Bohaterka stara się o ich względy, ale nie robi tego z przyjemności, a z konieczności przetrwania w świecie, o którym nie miała wcześniej żadnego pojęcia.
A może jednak nie to? Może to postać, która przez nieodwzajemnioną miłość zaczęła ulegać swojej wyobraźni i dostrzegać, że krew uczyni ją piękniejszą i silniejszą. Młode kobiety, które przybyły do jej zamku w poszukiwaniu pracy, miały już nigdy go nie opuścić...
Muszę przyznać, że sięgając po tę książkę spodziewałam się powtórki z usłyszanych dotąd legend, a dostałam coś, o czym nawet przez chwilę nie pomyślałam. Zapewne wiele osób ciekawi postać Elżbiety Batory i myślę, że zaczynając czytać tę historię nie wiedzieli, że autorka postanowiła odrzucić wszystkie przesądy na jej temat, opowieści i wydarzenia, których nie udało się nikomu udowodnić. Sądzę, że było to dobrym rozwiązaniem, ponieważ dzięki temu powieść mnie nie nudziła, nie dłużyła mi się, a pisarka dzięki temu mogła mnie na każdym kroku zaskakiwać, intrygować i coraz bardziej zachęcać do przekręcania kolejnych kartek. Rzadko kiedy sięgam po tego typu pozycje, albo nawet w ogóle, dlatego też nie do końca wiedziałam, co mogę w niej znaleźć i na początku obawiałam się, że mi się nie spodoba. Niemniej jednak ta beletryzowana biografia wywarła na mnie ogromne wrażenie i jestem przekonana, że za jakiś czas przeczytam ją ponownie.
Czytając Hrabinę najbardziej zwróciłam uwagę na chronologię zdarzeń i narrację z punktu widzenia Elżbiety - sama bohaterka przedstawia czytelnikom swoje dzieciństwo, dorastanie, zamążpójście, zdrady i wiele innych elementów jej życia. Miałam wrażenie, że trzymam w rękach pamiętnik tej historycznej postaci, która odsłania przed całym światem prawdę, której nikt nie chciał nigdy usłyszeć. Rebecca Johns stworzyła kreację żywą, wyrazistą, silną i doskonale zdającą sobie sprawę z własnej wartości. Przedstawiła jej drogę do zguby, która zaczęła się już w najmłodszych latach, a jej skutkiem była zrujnowana psychika i ciągłe usprawiedliwianie się za swoje czyny. Śledzenie jej losów było interesującym doświadczeniem, aczkolwiek również wstrząsającym i długo zapadającym w pamięć.
Hrabina to powieść, którą bez wahania mogłabym postawić na półce obok pozycji, po które mogę sięgać nieskończoną ilość razy, a i tak nigdy mi się nie znudzą. Nie mam nic do zarzucenia autorce tej książki. Rebecca Johns porwała mnie nie tylko lekkością stylu, ale również umiejętnym połączeniem ze sobą historii, fikcji, legendy oraz wiarygodnym przedstawieniem obyczajów tamtej epoki. Udowodniła czytelnikom, że odsunięcie na bok utartych schematów i opowieści jest znakomitym pomysłem, aby stworzyć książkę, o której można opowiadać i o której może być głośno. Polecam gorąco!
Data wydania: listopad 2012 Książka dostępna tutaj:.klik.
,,Mrugająca gwiazda oznacza, że narodzi się dziecko, a spadająca, że ktoś umarł i przechodzi na tamten świat. Ale teraz nie ujrzałam żadnego znaku, który potwierdziłby to, co widziałam - zastrzelą mnie, bo jestem zagorzałą czytelniczką i miłośniczką książek.''
Historia to przedmiot, który kojarzy nam się z nudą i z wkuwaniem dat, których i tak nie pamiętamy po kilku dniach. Wyobraźcie sobie, że nie musimy poznawać jej tylko takim sposobem, który sprawia, że robimy to na siłę. Chcąc przekonać się do tej lekcji czy chociażby ją polubić, możemy sięgnąć po książki, w których jest fabuła, bohaterowie, akcja. Fikcja będzie powiązana z rzeczywistością, jednak dopiero wtedy uświadomimy sobie, jak ciekawe mogą być opowieści, które wcześniej wydawały sie nudne. Trafimy może na powieść, w której przedstawione wydarzenia nic nam wcześniej nie mówiły i po przeczytaniu, dany temat w jakimś stopniu nas zainteresuje. W cieniu drzewa banianu jest właśnie taką pozycją.
Raami wychowuje się w Kambodży, w domu pełnym miłości, zarówno ze strony rodziny jak i służby. Jednak pewnego dnia wszystko ulega zmianie. Nadeszła wojna. Rodzina księżniczki jak i wszyscy mieszkańcy Phnom Penh zostają zmuszeni do opuszczenia miasta w trybie natychmiastowym. Powodem tego jest zapowiedziane bombardowanie stolicy przez Amerykanów. Przemieszczają się z miejsca na miejsce, na swojej drodze zauważają zastraszanych przez Czerwonych Khmerów ludzi, morderstwa z zimną krwią i wszechobecny chaos. Wkrótce dowiadują się, że wygrali i że Organizacja ich ochroni. Mimo tego jest coraz gorzej.. Rodziny zostają rozdzielone, społeczeństwo zaczyna chorować, umierać z głodu i pracować w obozach pracy jako nic nie znaczący, bezsilni. Jak długo potrwa wykańczanie ludzi i oszukiwanie ich lepszym jutrem? Czy Raami wraz z rodziną uda się przeżyć? Zapraszam do lektury!
Sięgnęłam po tę powieść tylko dlatego, że od jakiegoś czasu ciekawią mnie historie, w których fabuła rozgrywa się w Azji. Każda z tych pozycji była na swój sposób trudna i smutna, aczkolwiek W cieniu drzewa banianu najbardziej. To lektura, która oparta jest na prawdziwych wydarzeniach, osobach, miejscach. Kilkadziesiąt lat temu coś tak strasznego miało miejsce. Śledząc tę historię, wyobraziłam sobie, że podobnie było podczas II wojny światowej, kiedy istniały obozy pracy, ludzi na każdym kroku zastraszano.. Autorka uczestniczyła w tym wszystkim i idealnie przelała na papier wszystkie uczucia, myśli i emocje. Nie dostrzegłam tu nic pisanego na siłę, wszystko było naturalne.
Postaci wykreowała na barwnych i wyrazistych. Opisała ich takimi, jakimi byli naprawdę, co dało się wyczuć. Opowiadała i przywoływała ich sylwetki, wspomnienia jak najlepiej potrafiła. Ukazywała czyny, do jakich była zdolna będąc głodną czy przerażoną. Przedstawiła nam swojego ojca w jak najlepszym świetle, takim jakiego go zapamiętała, dzięki czemu bez wątpienia można byłoby go polubić, ale na pewno nie zrozumieć. Był trudny do rozgryzienia. Pokazała swoją mamę, tę od której często uciekała wzrokiem. Jednak największe wrażenie robią bez wątpienia żołnierze, którzy nie mają żadnego doświadczenia w trzymaniu broni w ręku, którzy przed wojną żyli na wsi o niczym nie wiedząc. Wierzą ślepo w Organizację, która ich omamiła i uważają, że są ważni bo mają narzędzie do zabijania. Ludzie boja się ich, ponieważ żołnierze nie zdają sobie sprawy z tego co robią i po co im tak naprawdę broń. Poza tym sami są przerażeni, mimo że tego nie pokazują. A takie działanie może doprowadzić do tragedii. Organizacja może jednak naprawdę tego chce...
Mankamentem jest z pewnością brak akcji, zwiększonego tempa. Nie mogłam tego wyczuć i nie przeżywałam tego wszystkiego tak, jak z pewnością powinnam. Zabrakło słów, znaków, które mogłyby wywołać taką reakcję. Dodatkowo to przerażenie, które zapewne było ogromne, tutaj było tak nikłe, że sama musiałam używać swojej wyobraźni i zmieniać zachowania postaci. Ponadto, tak jak pisałam wcześniej, historia jest trudna i smutna, a to trochę przytłacza. Niemniej jednak nie dziwię się ze względu na tematykę.
W cieniu drzewa banianu to powieść obok której nie można przejść obojętnie, ze względu na wydarzenia, o których, moim zdaniem, powinniśmy wiedzieć. Powinniśmy być świadomi, skąd wzięły się w Kambodży miny, których dzisiaj pozbywają się ludzie narażeni na wielkie niebezpieczeństwo. Zabrakło mi kilku elementów, niemniej jednak plusów jest znacznie więcej. Warto poznać historię o Czerwonych Khmerach i o tym co działo się wtedy, może dzięki temu lepiej zrozumiemy dlaczego ludzie w XXI wieku nadal muszą płacić życiem za tamte wydarzenia. Polecam.
Moja ocena 4+/6, 7/10
Za możliwość przeczytania dziękuję Pani Ani i wyd. Prószyński i S-ka! :)
,,Pamiętaj tylko, że twój los jest w twoich rękach. Możesz mieć nad nim władzę, jeśli rzeczywiście tego chcesz.''
Kraje azjatyckie już od dawna mnie interesują, więc kiedy napotykam się na książkę, której fabuła rozgrywa się właśnie tam, nie mogę jej nie przeczytać. Dlatego kiedy zobaczyłam w zapowiedziach ,,Serce tygrysicy'' wiedziałam, że powieść muszę przeczytać, a kiedy dowiedziałam się, że jest to powieść autobiograficzna moja chęć posiadania jej, zwiększyła się tysiąckrotnie. W końcu wpadła w moje ręce i... nie mogłam się od niej oderwać.
Bohaterką książki jest sama autorka - Aisling Juanjuan Shen, która rozpoczyna swą historię (po epilogu) będąc małą dziewczynką. Przybliża nam, jak już od samego urodzenia inni uważali ją za kłopotliwe dziecko, po raz pierwszy za to, że urodziła się w Roku Tygrysa (1974), a później doszły do tego inne mniej lub bardziej znaczące powody. Według ludzi z wioski nie umiała kompletnie nic; ani sadzić ryżu, ani gotować, czy zajmować się zwierzętami. Shen jednak miała swoje marzenia - skończyła gimnazjum, dostała się do college'u, dostała po nim pracę. Mimo tego nie czuła się szczęśliwa i postanowiła dalej podążać za swoimi marzeniami. Dotarła do Południowych Chin, gdzie spotkało ją wiele przygód, niekoniecznie przyjemnych i na samym końcu, dopięła swego.
Nie oceniałam nigdy książki autobiograficznej, więc właściwie nie wiem co zrobić. Czy potraktować ją jako normalną powieść i wymienić jej wady i zalety, czy może w ogóle nie wystawiać końcowej oceny? Bo jak mogę ocenić kobietę, która przeszła naprawdę wiele, a ja nawet nie znam prawdziwego życia i nie doświadczyłam tego co ona? Wiem jednak to, że historia Aisling wciągnęła mnie już od pierwszej strony mimo swej brutalności i niesprawiedliwości ze strony całego świata. Czytając, nie mogłam uwierzyć w to, że tak naprawdę wyglądało życie tej dziewczyny i że spotykała takich złych ludzi na swej drodze.
Prawdziwa opowieść została spisana prostym językiem, dzięki któremu szybko i łatwo czytało się tę pozycję. Bohaterowie książki zostali idealnie wykreowani, dlatego właśnie lepiej można było sobie wyobrazić ich i to, że oni gdzieś są, pracują, żyją. Shen, główna postać non stop mnie zaskakiwała i bardzo często miałam ochotę na to, by zmieniła swoje postępowanie, zmieniła się na lepsze. Ale przecież tak właśnie zrobiła kiedy miała ku temu okazję, prawda? :)
,,Serce tygrysicy'' to wstrząsająca opowieść o kobiecie, która uciekła z Chin do Ameryki w poszukiwaniu lepszego życia, to również historia o dążeniu do zrealizowania własnych marzeń i o tym, że nigdy nie możemy się poddawać. Aisling Juanjuan Shen doskonale poradziła sobie ze spisaniem tej smutnej i zarazem pięknej przygody jaka ją spotkała. Każdy może ją teraz podziwiać, że rozdrapała stare rany i umiała o tym otwarcie opowiedzieć całemu światu.
Ocena 6/6, 10/10
Za możliwość przeczytania dziękuję Pani Ani i wyd. Prószyński i S-ka! :)
,,On już nie może, rok czeka jej powrotu. Nie może przecie wszystkiego rzucić i jechać do niej; bo któryż hetman retyrował się w zaczynającą się wiosenną kampanię?''
Wiecie jak to jest, kiedy czyta się pozytywne opinie o książkach i chce się je później za wszelką cenę przeczytać? Oczywiście, że wiecie, bo na tym polega cała uroda blogosfery. Właśnie tak było z ,,Marysieńką Sobieską'', tytułową bohaterką, którą chciałam poznać - a może nie ją samą, a jej tajemnice i intrygi. Więc kiedy nadarzyła się taka okazja, postanowiłam przeczytać książkę poświęconą właśnie tej kobiecie.. O tym czy przypadła mi do gustu, czy też nie, przekonacie się za chwilę.
Tadeusz Boy Żeleński zaczął swą historię, w momencie przybycia Marysieńki do Polski jako małej dziewczynki. Później śledzimy jej małżeństwo z Zamoyskim, które okazuje się nieudane i sztuczne. Możemy też obserwować jak z przyjaźni z Sobieskim rodzi się miłość, a jak zapewne się domyślacie, z tego - małżeństwo. Co było dalej? ,,Lata u boku
hetmana, następnie wspólne królowanie, aż po samotne wdowie lata, które
spędziła w Rzymie, by spocząć w końcu u boku swego męża znowu w Polsce.''
Trudno jest mi ocenić tę książkę, ponieważ spodziewałam się naprawdę dobrej i wciągającej lektury. Jak się jednak okazało - tak nie było. Marysieńkę Sobieską czytałam na siłę - na początku wmawiałam sobie, że jeśli doczytam do 50 strony, później zacznie robić się ciekawiej. Więc tak też zrobiłam, ale jak nudziła mnie na początku, tak teraz również. Jednak chciałam poznać historię tej kobiety za wszelką cenę - dlatego próbowałam na różne sposoby czytać, np. nie więcej niż kilka stron dziennie. To też mi nic nie pomogło, a nawet przez to jeszcze bardziej nie chciałam sięgać po tę pozycję.
Po przeczytaniu opisu, wyobrażamy sobie naprawdę ciekawą opowieść, w której autor przedstawia nam wszystkie sekrety tej intrygantki. Tak też by było, gdyby pisarz zamiast opowiadać nam wszystko w formie opisów, przerobił to na normalną powieść z dialogami. Język jest trudny, co znowu uprzykrza czytanie i naprawdę trudno się skupić, jak co kilka słów mamy takie, którego nie rozumiemy i musimy zaglądać do słownika w poszukiwaniu znaczenia.
Może nie dorosłam do przeczytania tej książki, ale na ten czas nie podobała mi się i wątpię, żeby moje zdanie zmieniło się za kilkanaście lat. Nie chcę zniechęcać innych do jej przeczytania, bo wiem, że wiele osób miło ją wspomina i z chęcią ją czytało - ja niestety do tych osób nie należę. Autor miał naprawdę dobry pomysł i gdyby żył w dzisiejszych czasach, zapewne powstałaby dużo łatwiejsza do zrozumienia książka, która swoją historią potrafiłaby mnie wciągnąć. Nie chciałam wystawiać końcowej oceny, ponieważ trudno jest ocenić lekturę, która powstała w 1937 roku - teraz lepiej zrozumieć dlaczego nie mogłam się wciągnąć w wir wydarzeń i zrozumieć wielu słów. W każdym bądź razie tak jak pisałam wcześniej, nie zniechęcam do sięgnięcia po ,,Marysieńkę Sobieską'' - na pewno spodoba się osobom, które interesują się tą epoką, czy nawet samą historią.