„Starość spojrzała na młodość i aplauz młodości najpierw osłabł, a potem ucichł.”
Każdy z nas chyba lubi wesołe miasteczka - jedni wolą te duże, komercyjne, inni objazdowe, a jeszcze inni chętnie wracają do tych starych, przypominających im swą młodość. Te, gdzie z karuzeli złazi farba, a wszystko skrzypi i trzeszczy. Ma to swój jakiś urok. Gdy do tego wyobrażenia doda się jedno, krótkie, ale bardzo znaczące nazwisko, całość aż krzyczy, aby zagłębić się w ten świat. King. Znacie, kojarzycie? Pewnie, że tak. Z ulgą mogę już zdradzić, że Joyland okazało się tak świetne, na jakie się zapowiadało.
Devin Jones jest studentem, który zatrudnia się podczas wakacji w lunaparku. Niedługo później zostawia go dziewczyna, a praca staje się dla niego ucieczką od złych myśli. Z czasem okazuje się, że zwykłe wakacyjne zajęcie przeradza się w coś większego - bohater dowie się czegoś o brutalnym morderstwie sprzed lat, spotka umierające dziecko, a przy tym uświadomi sobie wiele prawd o życiu, które wielu ludziom umykają. Znajdzie też odpowiedź co następuje po tym, jak umrzemy. Wesołe miasteczko stanie się dla niego cennym doświadczeniem, którego nigdy nie zapomni.
Sięgając po Joyland miałam trochę inne wyobrażenie fabuły, niż to, które dostałam. King najczęściej kojarzony jako król horroru tutaj pokazał czytelnikom coś innego, ale niektórym również dobrze znanego. Ci, którzy znają Zieloną Milę pewnie doskonale wiedzą o co chodzi. Nie jest tak strasznie jak w przypadku powieści To, czy Carrie, ale tutaj poruszane są zupełnie inne problemy, które są równie (albo i nawet bardziej) fascynujące i poruszające.
Muszę przyznać, że Stephen King mnie tą historią niezaprzeczalnie oczarował. Osadził swoją fabułę w większości w wesołym miasteczku, dzięki czemu stworzył ten niepowtarzalny klimat. Pokazał jak sprzedaje się zabawę, jak wygląda to uroczo i pracowicie, a gdzieś w najmniej spodziewanym momencie wsadził kij w mrowisko. Świetne jest również jego poczucie humoru, przez które wiele razy nie mogłam przestać się śmiać i pewne fragmenty czytałam na głos osobom, które były gdzieś blisko mnie. Warto zwrócić uwagę też na podróż w przeszłość - sentymentalną, w której główny bohater przypomina sobie o zespołach jakich słuchał w młodości. Spotkamy tutaj np. The Doors.
Niesamowite w tej powieści jest to, że nie wciąga przez nutkę strachu, ale przez takie zwykłe wartości w życiu każdego człowieka. Pisarz opowiada o miłości, stracie, dojrzewaniu, przyjaźni, kłamstwie i starzeniu się w sposób tak ciekawy i oryginalny, że nie da się oderwać od książki. Historia pomimo, że nie nasza staje się nam bliska, a sami możemy utożsamić się z poszczególnymi postaciami. Bo kreacja bohaterów również wyszła świetnie - są naturalni, mają wady i są takimi zwykłymi ludźmi, których możemy spotkać każdego dnia. Tylko każdy z nich posiada swoją opowieść, której wiele osób może im zazdrościć.
Joyland to jedna z lepszych książek jakie przeczytałam w tym roku, o ile nie najlepsza. Jest idealna na lato i z pewnością wrócę do niej za rok, w wakacje. Na dodatek ma cudowną okładkę zachęcającą już na wstępie do sięgnięcia po tę niezwykłą powieść. Polecam bardzo, bardzo gorąco.
Czasami bardzo trudno jest mnie przekonać do czegoś, na przykład do przeczytania jakiejś książki, czy całej serii. Bo postanowię sobie, że wcale nie mam ochoty jej poznawać i tak uparcie stoję przy swoim zdaniu do czasu, aż uzmysłowię sobie, że dana osoba nie da mi spokoju dopóki nie zapoznam się z nią. Tak miałam z Akademią Wampirów. Kiedy pierwszy raz o niej usłyszałam (i musiałam przy okazji wysłuchać hymnu pochwalnego na jej cześć), pomyślałam sobie: kolejna seria o wampirach! I tak sobie myślałam przez kilka miesięcy co jakiś czas maltretowana przez przyjaciółkę - Jak możesz nie chcieć tego czytać!; To jest takie fajne!; Musisz to przeczytać!. Sami rozumiecie, cierpliwość ma swoje granice...
Przeczytałam pierwszy tom. Był całkiem okej. Chociaż parę rzeczy mi się nie spodobało, to jednak sięgnęłam po kolejny, a potem po trzeci, czwarty i tak do szóstego. Sześć tomów w cztery dni - druga klasa gimnazjum. Dużo się nie zmieniło, bo w tym roku zrobiłam powtórkę z rozrywki! Zajęło mi to tylko dwa dni dłużej, a bawiłam się równie dobrze jak parę lat temu. Akademia Wampirów jest teraz jedną z moich ulubionych, co ja piszę, jest moją ulubioną serią książkową do której mogę wracać milion razy i ekscytować się pewnymi fragmentami jak małe dziecko, które dostanie nową zabawkę. Tak, tak - a teraz postaram się Wam wyłożyć co i jak.
„Dawno temu zawarłam układ z Bogiem. Obiecałam mu wiare, pod warunkiem, że pozwoli mi pospać dłużej w niedzielne poranki.”
Rosemarie Hathaway jest pół-człowiekiem i pół-wampirzycą (dhampirem), której zadaniem jest ochrona dobrych wampirów - morojów przed złymi strzygami.
Od urodzenia uczy się zasad walki w szanowanej i szczycącej się
pradawną historią szkole dla wampirów i dhampirów - w Akademii Świętego Władimira. Najlepsza przyjaciółka Rose, a zarazem ostatnia dziedziczka
rodu - Wasylissa Dragomir przeżyła śmierć rodziców i starszego brata, a
teraz grozi jej śmiertelne niebezpieczeństwo. Na dodatek dziewczyny
poznają wybitnego nauczyciela walki Dymitra Bielikowa (tak jak Rose,
również jest on pół-wampirem).
Wikipedia lepiej radzi sobie z opisami niż ja i jest większa szansa, że lepiej zrozumiecie. Kiedyś przeczytałam podobny i wcale nie wydał mi się szczególnie oryginalny. Bo szkoła kojarzyć się może z Hogwartem (z tą tylko różnicą, że tam są czarodzieje, a tutaj wampiry i dhampiry), a same istoty nocy były wtedy tak popularne w literaturze, że nie dawałam AW praktycznie żadnych szans. Ale wszystko się zmieniło, kiedy poznałam świat stworzony przez Richelle Mead.
Jest inny, a tę inność zawdzięcza niesamowicie wyrazistym i barwnym bohaterom, których rozmowy często mogły rozłożyć na łopatki i wywoływać niekontrolowane wybuchy śmiechu. Autorka zbudowała główne wątki, na których starała się skupiać nie tylko swoją, ale i czytelników uwagę - wątek walki o władzę, miłości, walki ze strzygami, przyjaźni i wielu innych pobocznych, niemniej równie ważnych. Ich mnogość sprawiała, że nie dało się zrobić kilkudniowej przerwy między tomami - dlatego skończenie tomu trzeciego o drugiej w nocy nie przeszkadzało mi w tym, żeby zacząć czwarty kilka minut później. AW to takie pudełeczko czekoladek - czyta się dotąd, aż skończy się wszystko. Co z tego, że bolą oczy i powinno się pójść spać. Rose i spółka ważniejsi!
Akademię Wampirów kocham przede wszystkich za dziką i szaloną dhampirkę Rose oraz surowego i śmiesznego Dymitra (Dimkę). Mogłoby nie być pozostałych postaci, a i tak byłoby ciekawie bo to oni są, że się tak wyrażę, gwiazdami tego cyklu. Często wkurzałam się na pisarkę za to, że nie skupia się na tej dwójce, tylko pokazuje nam, co dzieje się u pozostałych, ale no... Hathaway i Bielikow są fajniejsi! Później dołącza tu również Adrian, który jest przeciwieństwem Dymitra - ale nie będę się o nim rozpisywać, bo mogłoby się to skończyć źle. Na przykład na dwóch stronach worda. Także nie. Sami zobaczcie jacy są kochani i jak szybko ich polubicie :).
Kiedy czyta się jakieś książki po dwa razy, albo i więcej, to czasami może zmienić się nasze zdanie o nich. Moje zmieniło się na lepsze (tak jakby). Bo bardziej zaakceptowałam część pierwszą, ale zauważyłam dziwną przypadłość Richelle Mead. Autorka lubi się powtarzać, czyli że w drugim tomie będzie przypominać co działo się w pierwszym, a w trzecim co... no wiecie. A najwięcej uzbierało się tego w części czwartej. I jest to okej dla osób, które miały kilkumiesięczną przerwę pomiędzy tomami, dla mnie nie bardzo. Bo pięć minut wcześniej przeczytałam o tym i teraz muszę czytać to znowu. Trochę irytujące, ale da się z tym żyć dalej. No i jeszcze Rose, która ogólnie jest cudowną bohaterką, ale chwilami jej waleczność i to, że sama sobie ze wszystkim poradzi było dziwne. Wybaczyłam. Bo to Akademia Wampirów, rozumiecie.
Fabuła rozgrywa się nie tylko w murach szkoły, ale i poza nimi, gdzie dzieje się duużo więcej. Brak ochrony, latające sobie gdzie popadnie strzygi czyhające na wampiry czystej krwi - to taki ułamek życia poza Akademią. Jednak czytanie o przygodach bohaterów wśród społeczeczności młodych i uczących się ma swój jakiś niepowtarzalny klimat. Pokazuje też pewien kontrast, pomiędzy tym jak wygląda szkolenie na strażnika w szkole, w której wszyscy mają zapewnione bezpieczeństwo i poza nią, kiedy każdy jest zdany wyłącznie na siebie.
Richelle Mead miała naprawdę bardzo dobry pomysł na stworzenie świata, w którym dhampiry chronią morojów przed strzygami i wyszło jej to rewelacyjnie. Połączyła ze sobą mnóstwo wątków, które razem tworzyły coś co miało sens i co bawiło mnie podczas czytania. Akademia Wampirów to gigantyczny pochłaniacz czasu, a przynajmniej w moim przypadku taki jest - bo nie potrafię oderwać się od przygód Rose, Dymitra, Lissy, Christiana i wielu innych postaci. Cały czas dzieje się u nich coś ciekawego i chwilami chciałoby się, aby autorka przestała wpakowywać ich w kłopoty - odpoczynek od czytania raz na jakiś czas byłby fajną sprawą. Tylko tak jakby się nie da. Przekroczyłam próg Akademii Świętego Władimira, odwiedziłam kurort zimowy podczas ferii, widziałam walkę z całym zastępem strzyg, wraz z Rose przebyłam całą Syberię w poszukiwaniu kogoś, kto powinien umrzeć i próbowałam ocalić z nią pewną duszę... A to tylko przedsmak tego, co udało mi się zobaczyć i zrobić w podróży dzięki Richelle Mead. Pewnie pokroiłabym się na kawałki, gdyby pisarka nie wpadła na taki wspaniały pomysł, jakim było stworzenie kolejnej serii opartej w jakimś stopniu na AW. Mowa tu o Kronikach krwi, cyklu, w którym spotkać można dobrze znane nam postaci. Wracając jednak do Akademii Wampirów. Dla mnie jest to jedna z ważniejszych serii, a książki zajmują specjalne miejsce nie tylko na półce, ale również w moim sercu. Rzadko kiedy udaje mi się aż tak bardzo zżyć z głównymi bohaterami jak tutaj i tak często wracać do nich myślami.
„Moja córeczka – mruknął. – Zaledwie osiemnastolatka, a już została
oskarżona o popełnienie morderstwa, pomagała kryminalistom i ma na
koncie więcej ofiar niż większość strażników przez całe życie. – Urwał. –
Nie mógłbym być bardziej dumny.''
Właśnie dlatego zachęcam Was do zapoznania się z tą serią. Może Wam spodoba się tak bardzo jak mi? Bo z pewnością nie jest ona nudna, a zabawna, szczera, z niespodziewanymi zwrotami akcji i najlepszymi bohaterami, jakich widział świat. Serio!
Akademia Wampirów | W szponach mrozu | Pocałunek cienia | Przysięga krwi | W mocy ducha | Ostatnie poświęcenie
Tytuł oryginału: Die Stadt der Traumenden Bucher Wydawnictwo: Dolnośląskie Data wydania: 2006
„- Czasami myślę sobie, że jesteśmy jedynymi, którzy naprawdę mają pożytek z literatury - uśmiechnął się Gofid. - Wszyscy inni mają z książkami tylko masę roboty. Redagowanie. Wydawanie. Drukowanie. Sprzedawanie. Opychanie za bezcen. Studiowanie. Recenzowanie. Praca, praca, praca - my za to musimy tylko czytać. Zaczytywać się. Rozkoszować się. Pochłaniać książki - robimy to naprawdę. I jeszcze się tym najadamy. Nie chciałbym się zamienić z żadnym pisarzem.''
Nie sądziłam, że kiedykolwiek przeczytam książkę o książkach. Książkę o Mieście Śniących Książek. Powieść, w której świat literatury może być nie tylko piękny i obszerny, ale również niebezpieczny i przerażający. Nie przepuszczałam też, że pozycja ta zabierze mnie w podróż, z której nie będę chciała powrócić oraz, że dzięki niej poznam nowych bohaterów, dla których świat papieru i druku będzie czymś najważniejszym w życiu. Przekonałam się też w końcu, że nie tylko oprawa i ilustracje w środku robią wrażenie, ale sama historia, którą napisał Walter Moers.
Hildegunst Rzeźbiarz Mitów to młody poeta, który po śmierci swojego ojca chrzestnego nie otrzymuje wiele, jednak wśród wielu nieistotnych rzeczy jest pewien rękopis, który zachwyca bohatera i skłania go do odnalezienia jego autora. Wie, że jedynym miejscem, w którym może odnaleźć tajemniczego pisarza jest Księgogród - Miasto Śniących Książek. W momencie kiedy wkracza do miasta, widzi przede wszystkim księgarnie i przeróżne istoty, których praca związana jest z książkami. Jest to centrum, w którym każdy miłośnik literatury chciałby się znaleźć - a teraz jest tam Hildegunst, który dość szybko zostaje wciągnięty w świat, w którym czytanie staje się niebezpieczne, świat, w którym łowcy książek zabijają dla zdobycia bibliofilskich skarbów. Bohater na drodze odnalezienia prawdziwego autora rękopisu spotka wiele istot, o których nikt nie słyszał oraz te, które są owiane wieloma legendami. Czy uda mu się sprostać zadaniu, które sobie na samym początku wyznaczył?
„Szukamy z miłości, nie z chciwości. Szukamy sercem i rozumem, a nie toporem i mieczem. Szukamy, aby się uczyć, a nie by się wzbogacić. I szukamy lepiej! Znajdujemy najcenniejsze książki.''
Żeby oczarować się tą książką nie trzeba wiele. Wystarczy ją wziąć w ręce i przekartkować, aby zapragnąć ją lepiej poznać. Przyczyną tego jest oprawa graficzna, która naprawdę może skraść serca wielu książkoholików. Moje skradła i to właśnie za jej sprawą, postanowiłam sięgnąć po Miasto Śniących Książek. Z początku obawiałam się, że pod względem treści nie spełni powieść moich oczekiwań, ale na szczęście się tak nie stało. Autor buduje napięcie od samego początku, wprowadza nas w świat literatury i coraz bardziej intryguje wieloma tajemnicami i zagadkami, które będziemy odkrywać i rozwiązywać przez cały czas. Bardzo spodobał mi się jego pomysł prowadzenia historii, w której nie znajdzie się miejsca na nudę i monotonię, ponieważ nieustannie się tutaj coś dzieje.
Warto również wspomnieć o postaciach, bez których opowieść ta nie byłaby tak ciekawa i zajmująca. Nie ma tutaj zwyczajnych ludzi - spotkać można za to smoki, buchlingi, przeraźnice, harpiry i wiele wiele innych bohaterów, których różnorodna kreacja z pewnością podnosi poziom książki. Czytając tę pozycję nie mogłam się właściwie doczekać momentów, w których poznawać będę nowe istoty, zarówno te dobre jak i złe. Bo każda z nich była warta uwagi i o każdej chciałam się jak najwięcej dowiedzieć. Walter Moers oprócz żyjących stworzeń przedstawił czytelnikom z wielką dokładnością miejsca, w których zamieszkiwały, czy tymczasowo przebywały. A były to miejsca magiczne, pełne ciemnych zakamarków, niekiedy niebezpieczne i odrażające, innymi razy takie, których nie chciało się opuścić. Ale za to w każdym z nich można było ujrzeć książki, a właściwie masę książek, od których nawet Hildegunstowi trudno było się oderwać.
Nie umiem opisać tej książki tak dobrze jak na to ona zasługuje. Zapewne nie weszłam w łaski Orma (jeśli przeczytacie Miasto Śniących Książek będziecie wiedzieli co mam na myśli) i pewnie nigdy mi się to nie uda. Ale, ale... Nie zmienia to jednak faktu, że Walter Moers stworzył opowieść piękną i magiczną, do której będę z pewnością co jakiś czas wracać. Nie sądziłam, że czytanie oraz przeżywanie przygód Rzeźbiarza Mitów sprawi mi tak ogromną przyjemność i, że tak trudno będzie mi odłożyć pozycję z powrotem na półkę. Gorąco zachęcam Was do zapoznania się z nią, jestem pewna, że nie poczujecie się zawiedzeni i cudownie spędzicie czas przeznaczony na jej lekturę!
Seria/cykl wydawniczy: Grim 1 Wydawnictwo: Jaguar Data wydania: 8 maja 2013
„- Masz szczególny dar. Wyczuwasz, że świat ma w sobie więcej, niż potrafi dostrzec ludzkie oko. Tęsknota za nieznanym uczyniła z ciebie osobę, którą jesteś: ubrane na czarno dziecię ciemności, które woli rysować szkice na cmentarzu, niż... robić to, co zwykle robią dziewczynki w twoim wieku.''
Paryż. Jesteś jednym z wielu, ale jednocześnie masz w sobie coś, co odróżnia cię od innych. Idziesz ciemnymi uliczkami, albo może rysujesz coś w swoim notatniku o później porze i nie zdajesz sobie nawet sprawy z tego, że nie jesteś sam. Nie podnosisz głowy do góry i myślisz, że wszystko jest okej. Że świat jest zwyczajny i nie ma w nim nic pięknego, że oprócz ludzi, zwierząt i roślin nie spotkasz nic ciekawego. Gdybyś tylko zaczął wierzyć w to, co rysujesz, a swoją wyobraźnię poszerzył poza granicę szkiców, dostrzegłbyś w całym mieście nie rzeźby z kamienia, ale to co się pod nimi kryje. Może miałbyś szczęście i zobaczyłbyś lecącego z dachu Gargulca, który myśli, że zrobił to niezauważalnie? Może pomnik lwa poruszyłby się, a świetliki okazałyby się nie świetlikami, a zupełnie czymś innym? Sądzę, że czas podnieść głowę do góry i poznać świat takim, jakim jest naprawdę. Wydaje mi się, że spodoba ci się to, co ma do pokazania Gesa Schwartz, autorka Pieczęci Ognia. Gotowy?
Grim to jeden z Gargulców, którego zadaniem jest ukrywanie przed ludźmi istot z innego świata. Jego nowa praca nie sprawia mu przyjemności, jednak stara się robić to, co do niego należy. Gargulce nazywane również potworami ze względu na swój wygląd, od dawna strzegą granic między światem śmiertelników, a krainą demonów. Są przerażające, ale również pożyteczne. Mia to druga główna bohaterka.Córka malarza, którego nikt za życia nie rozumiał, a cały świat nazywał go szaleńcem. Dziewczyna widzi rzeczy, których nie dostrzegają normalni ludzie, nie interesuje się tym, czym jej rówieśniczki - jest outsiderką. Ta dwójka z czasem będzie musiała połączyć siły, ze względu na liczne morderstwa, których ofiarami są nie tylko ludzie, ale również Innostoty. Tylko razem zdołają odkryć co tak naprawdę dzieje się w Paryżu i pod nim.
Muszę przyznać, że dawno nie czytałam tak szalenie wciągającej i oryginalnej książki fantasy. Już sam początek zwrócił moją uwagę swoją tajemniczą i mroczną atmosferą oraz intrygującymi postaciami. Rzadko kiedy zdarza, się aby rozpoczęcie jakiejś historii było takie jak to tutaj. To ono zabrało mnie do świata, z którym pod koniec nie chciałam się rozstawać. Właściwie, miałam ochotę tupać nogami i domagać się o drugą część, która mam nadzieję, że pojawi się dość szybko. Myślę, że drogą do sukcesu autorki w przypadku Pieczęci Ognia było stworzenie różnobarwnych bohaterów, podtrzymanie napięcia, zbudowanie świetnie skonstruowanych dialogów oraz wymyślenie naprawdę intrygującej fabuły. Również z biografii pisarki dowiedzieć się można, że od zawsze interesowała ją fantastyka i to też mogło mieć ogromny wpływ na finalny efekt powieści.
„-Każdy ma własną granicę - mruknął, idąc za nimi. - A dla mnie jest nią najwyraźniej gówno na twarzy.''
Bardzo spodobał mi się pomysł pokazania całej historii z punktu widzenia Grima i Mii, dzięki czemu mogłam lepiej poznać tę dwójkę, światy, w których żyli oraz istoty lub osoby jakimi się otaczali. Oprócz Gargulców spotkać można było wampiry, wilkołaki, koboldy i inne stwory, ale to jednak ci pierwsi odgrywają tutaj najważniejszą rolę. To właśnie oni mnie najbardziej zaciekawili, ich hierarchie, zwyczaje, mowa, sposób poruszania się - wszystko wydawało mi się nowe, mroczne, a jednocześnie bardzo barwne. Sam opis ich świata, przedstawienie Ghrogonii, która jest stolicą Gargulców wywarły na mnie ogromne wrażenie. Gesa Schwartz opisywała wiele miejsc ze szczegółami, a przedstawiała je w tak piękny sposób, że czytanie literek zamieniało się w zwiedzanie i podziwianie. Nie tylko Paryż i wąskie uliczki, ale również Włochy i wiele innych terenów, które potrafią jednocześnie oczarować i przerazić.
To, co zasługuje na szczególną uwagę to wyrazista kreacja bohaterów. Wystarczy przeczytać pierwszy rozdział, aby polubić Grima i zafascynować się jego postacią. To Gargulec, który mimo niechęci do ludzi, skrywa w sobie niewytłumaczalną tęsknotę, miłość i radość do dni, które minęły. Wyróżnia się spośród innych przedstawicieli jego gatunku swoją ukrytą wrażliwością i wytrwałym dążeniem do obranych przez siebie celów. Natomiast Mia jest dziewczyną, która dopiero poznaje swoją prawdziwą osobowość, a przy tym wydaje się niezwykle zabawna i odważna. Z czasem będzie musiała otworzyć się na świat i nowe uczucia, które nią zawładną. Poznamy tutaj również wiele innych różnorodnych postaci, które bez wątpienia utkwią nam w pamięci. Dlatego też, uważam że kreacja bohaterów jest jedną z największych zalet tej pozycji.
Gesa Schwartz ujęła mnie swoim słowem pisanym i zabrała w inny wymiar. Wymiar, gdzie mitologia germańska ożyła na nowo, dzięki czemu opowieść stała się bogatsza i bardziej fascynująca. Warto również wspomnieć o wątku miłosnym, który nie odgrywał głównej roli i nie wpływał na działania bohaterów, ale był urozmaiceniem całości utworu. Muszę przyznać, że powieść czytało się bardzo przyjemnie nie tylko ze względu na wartką akcję i wyżej wymienione zalety, ale również dużą dawkę humoru, którą zafundowała nam autorka tej książki. Mam nadzieję, że choć trochę zainteresowałam cię do sięgnięcia po Pieczęć Ognia, która jest piękną, magiczną i wspaniałą historią. Polecam gorąco!
Moja ocena 6/6, 10/10
Za książkę dziękuję wydawnictwu Jaguar.
„- Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Niebezpieczne jest powietrze, którym muszę oddychać.''
Seria/cykl wydawniczy: Wybrani 2 Wydawnictwo: Otwarte Data wydania:25 września 2013
„- Ponieważ najbliższa osoba może wyrządzić ci największą krzywdę.”
Siedzę w szkole. Jest 25 września i odliczam na lekcji języka angielskiego minuty, sekundy do dzwonka, który będzie ostatnim jaki usłyszę tego dnia. Dzwoni! Wybiegam z klasy, a w szatni w pośpiechu zakładam kurtkę i pędzę do najbliższej księgarni po Dziedzictwo. Dziedzictwo, na które czekałam z ogromną niecierpliwością przez kilka miesięcy. Sięgnęłam po książkę dopiero tygodniu, ale nie mogłam powstrzymać się przed tym, aby czytać ją powoli. Skończyłam ją w ciągu jednego dnia, a później żałowałam, bo przygoda z moimi ukochanymi bohaterami zakończyła się zbyt szybko. Jestem przekonana, że znacie to uczucie. Mam rację? Jesteście zapewne ciekawi, czego możecie spodziewać się po kontynuacji Wybranych, dlatego też nie przedłużam, a Was zapraszam do zapoznania się z dalszą częścią, tej chaotycznej recenzji.
Allie ma zacząć kolejny semestr w Akademii Cimmeria, tylko tym razem naprawdę tego chce. Zanim tam wróci zda sobie sprawę z tego, że nadal niektórzy chcą czegoś od niej. Będą to ci, którym nie ufa i których się boi. Powrót do elitarnej szkoły z internatem będzie również kolejnym wyzwaniem i szukaniem odpowiedzi na wiele nurtujących ją pytań. Kim tak naprawdę jest i co skrywa w sobie Nocna Szkoła? Kto jest szpiegiem działającym dla Nathaniela? I czy Isabelle gotowa jest na kolejny jego atak?
Dziedzictwo przeszło samo siebie. Przeczytałam je tydzień temu i przez ten czas nie umiałam i nadal nie umiem znaleźć właściwych słów, aby opisać tę książkę. Mogę jednak spróbować i mieć nadzieję, że chociaż w połowie mnie zrozumiecie i, co najważniejsze, że choć trochę zachęcę Was do tej sagi. Tom pierwszy wspominam bardzo dobrze i na przestrzeni kilku miesięcy dość często wracałam do swoich ulubionych fragmentów. Nie wystawiłam tam oceny maksymalnej, ponieważ chwilami irytowała mnie główna bohaterka i Sylvain. Nawet nie wiecie jak bardzo moje zdanie na ich temat zmieniło się po przeczytaniu tej części. Kontynuacji postawiłam wysoką poprzeczkę, naprawdę wiele od niej wymagałam i nie zostałam zawiedziona. A zdarza się to bardzo rzadko. Nie wiem czy pamiętacie, jak napisałam w recenzji Wybranych, że powieść można byłoby porównać do wielu serii czy nawet serialu, w których fabuła rozgrywa się w murach jakiejś szkoły. Kojarzycie? I wtedy też zaprzeczyłam temu, bo historia opowiedziana przez Daugherty nie była powiązana z żadnym z wymienionych przeze mnie tytułów. Była czymś nowym, czymś na co warto zwrócić swoją uwagę i czymś co nie pozwala o sobie zapomnieć. Dosłownie. Chwilami miałam wrażenie, że znajduję się w środku tego całego wymyślonego świata - wszędzie widziałam ludzi, którzy to czytają, plakaty, ulotki, napisy, zdjęcia. Istny zawrót głowy. Ale to chyba właśnie dzięki temu przeżyłam okres wyczekiwania na dalszą część opowieści o Nocnej Szkole.
Przeczytałam kilka opinii o tej pozycji i aż nie mogę uwierzyć, że nikt nie przyczepił się do trójkąta miłosnego Carter - Allie - Sylvain! Serio. Spodziewałam się masy krytyki, bo schemat jest dość oklepany i już zamiast wywierać pozytywne wrażenie, zazwyczaj nas to nudzi. No cóż, nie w przypadku Dziedzictwa. Bo tutaj, moi drodzy, sama nie wiem co zrobiła autorka i jak to zrobiła, ale ten wątek nie irytował, a rozśmieszał i budził dość ciekawe emocje. Myślę, że przyczyną tego może być zmiana jaka zaszła w postaciach. Sylvain wcześniej był dla mnie mało znaczący i bardziej przeszkadzał, a dopiero pod koniec pierwszego tomu pozytywnie mnie zaskoczył. Tutaj za to nieustannie zadziwiał i muszę przyznać, że polubiłam go na równi z Carterem! Alle za to wiecznie kłamała i tym mogła zrazić do siebie większość z Was. Dla mnie jej zachowanie było trochę odmiennie od innych i fajnie było obserwować to, jak omamiła kilka osób i im wszystkiego nie mówiła. Nie jest to świat prawdziwy, więc dlaczego by nie uznać to zachowanie za wnoszące coś nowego do fabuły? Bo wniosło - więcej zgrzytów, emocji, akcji. Było z pewnością dzięki temu o wiele ciekawiej i nie dało się, chociaż na chwilę odłożyć książki na bok.
Warto wspomnieć również o wątku, który mrozi krew w żyłach, a jego realizm budzi podziw i przerażenie jednocześnie. Pisarka dzięki swojemu doświadczeniu zawarła w tej książce elementy kryminału i sensacji - dlatego też przedstawienie śmierci człowieka nie spłynie po Was jak woda po kaczce. Jestem przekonana, że te fragmenty utkwią w Waszej pamięci najmocniej. To samo można powiedzieć o opisach ucieczek, skradania się, szelestu liści - wszystko będzie prawdziwą przygodą, którą naprawdę warto przeżyć. To jeden z wielu aspektów, za które uwielbiam twórczość tej autorki. Ze zwykłej, wydawać by się mogło, historii potrafi stworzyć coś wyjątkowego, coś co pokocha rzesze miłośników literatury na całym świecie. Nawet nie muszę się zastanawiać, czy ja do nich również należę - bo to chyba jasne. Mogę pisać eseje o tym, jaka cudowna jest ta saga, a i tak miałabym wrażenie, że to za mało.
Dziedzictwo to świetnie poprowadzona kontynuacja sagi, która potrafi wywrócić życie czytelnika do góry nogami. Cieszę się, że dałam szansę temu cyklowi i dzięki temu mam szansę uczestniczyć w całej tej otoczce poświęconej twórczości Daugherty i wyczekiwać z niecierpliwością kolejnych tomów. Wybranych mogę bez wątpienia zaliczyć do tych najukochańszych serii i w każdej chwili do niej wracać. Czytać z wypiekami na twarzy o przygodach ulubionych bohaterów i próbować odkrywać na własną rękę, o co tak naprawdę chodzi autorce. Możecie być pewni, że tak Was omami, że nie będziecie wiedzieć, która to prawa, a która to lewa strona. Życzę powodzenia i gorąco zachęcam do przekroczenia progu Akademii Cimmeria - będzie warto!
Moja ocena 6/6, 10/10
Strona autorki, polecam zajrzeć. Można poczytać o nowościach i pooglądać filmiki [cjdaugherty.com]
„To opowieść fantastyczna o upiorze – polskiej wersji wampira. Ale wbrew
oczywistym założeniom najstraszniejszy nie jest sam potwór, tylko
zwykli ludzie, którzy okazują się gorsi od niego.”
Ludzie to dość specyficzny gatunek, który trudno jest nam do końca pojąć i zdefiniować - uściślając to, bardziej chodzi mi o zachowania i przynależność do różnych grup. Widzimy ich codziennie, może to być w drodze do szkoły, do pracy, sklepu czy w jakiekolwiek inne miejsce i zawsze dostrzeżemy różnice pomiędzy każdym człowiekiem. Może to będzie wiek, kolor skóry albo włosów, albo to w jaki sposób ktoś zachowuje się w publicznym miejscu. Znasz z pewnością kogoś niezwykle otwartego na innych, oraz kogoś, kto nie przepada za towarzystwem innych. Nie możesz mieć za złe nikomu, że jest taki, a nie inny. Składa się na to wiele czynników i zazwyczaj są one przez takie jednostki ukrywane nie jak skarb, ale jak bagaż na plecach, którego trudno jest im zdjąć. Wiele cichych osób w przyszłości podejmie trudną decyzję - opowiedzenia o swojej przeszłości komuś bliskiemu, albo zupełnie nieznanej osobie. Nie wiadomo co wydarzy się dalej, ale nie będzie to łatwe dla dwóch stron. Nawiązując do tego dość chaotycznego wstępu, chciałabym opowiedzieć Ci dzisiaj o powieści, która wstrząsnęła mną do głębi i trafiła na listę tych najukochańszych - mowa tutaj o nowej pozycji spod pióra Jodi Picoult To, co zostało.
Sage Singer jest samotną kobietą, która nocami pracuje w piekarni, a dniami śpi. Jej życie jest rutyną, nie dzieje się nic ciekawego aż do momentu, w którym zapoznaje się ze staruszkiem. Zwyczajna znajomość przeradza się w przyjaźń z człowiekiem, którego uwielbia całe miasteczko i który dawniej nauczał języka niemieckiego. Pewnego dnia Josef przedstawia swoją dość nietypową prośbę - chce, aby Sage pomogła mu umrzeć. Nie mówi tego, dlatego że znudziło mu się życie, ma zupełnie inny powód i będzie próbował wyjaśnić to wszystko swojej przyjaciółce. Okaże się, że staruszek skrywa w sobie tajemnice z czasów II wojny światowej, historię, która przeraziłaby każdego człowieka. Morderstwa na ludności żydowskiej i polskiej nie jest łatwo zapomnieć, a spróbować komuś wybaczyć tym bardziej. Zapewne jesteś teraz ciekawy, jaką decyzję podejmie Sage - czy pomoże mu? A jeśli nawet, to jaką formę będzie miała jej pomoc?
„Nie pracowaliśmy. Gniliśmy. Zwijaliśmy się jak ślimaki na podłodze baraków, bo tylko tak mogliśmy się wszyscy pomieścić.”
Nie sądziłam, że można aż tak bardzo tęsknić za twórczością danego autora. Przekonałam się o tym kilka dni temu, kiedy sięgnęłam po tę książkę i pochłonęłam ją w ekspresowym tempie. Po drodze praktycznie rzecz biorąc, spijałam słowa i powtarzałam pewne fragmenty kilkakrotnie. Jodi Picoult ma to do siebie, że tworzy fabuły, które mają ręce, nogi i nawet głowę z włosami - nie można jej więc zarzucić dosłownie niczego, w kwestii tego, jak coś tworzy. Widać zawsze to, że zanim zabierze się do napisania danego dzieła, zapoznaje się z różnymi specjalistami, czyta wiele naukowych pozycji, przeprowadza rozmowy. Gdyby tego nie robiła, wyszłoby to podczas czytania - a nigdy się jeszcze na niej nie zawiodłam. Jej opowieści mają pewną charakterystyczną cechę, a mianowicie narrację z puntu widzenia kilku postaci. Są osoby, które uwielbiają taką formę, ale są również i tacy, którym to przeszkadza i uważają to za pewny mankament, gdyż powtarza się w każdej powieści. Jednak dla mnie zawsze będzie to jeden z największych atutów, ponieważ dzięki takiemu zabiegowi mam możliwość poznać innych bohaterów dużo lepiej, a później porównać ich punkty widzenia. Uważam, że może to urozmaicić opowiadaną historię i sprawiać większą przyjemność samemu czytelnikowi.
To, co zasługuje na szczególną uwagę to tło historyczne, które tutaj odgrywa bardzo ważną rolę, o ile nie najważniejszą. Autorka przenosi nas ze współczesności do przeszłości za sprawą wspomnień babci Sage oraz jej przyjaciela, Josefa. Właśnie te fragmenty mogę zaliczyć do najbardziej wstrząsających i chwytających za serce, do takich, które czyta się bardzo powoli z widocznym niedowierzaniem i wściekłością na ludzi, którzy potrafili zabijać z zimną krwią. Tak jakby widzieli przed sobą zwierzę, a nie człowieka, który ma rodzinę, plany na przyszłość czy umiejętność samego kochania. Czytanie o takich nieludzkich warunkach nie było łatwe, ale z pewnością lepiej uzmysłowiło mi wiele wydarzeń. Ciekawe również dla mnie jako Polki, było to, że mogłam przeczytać o miejscu takim jak na przykład Łódź. Pomimo tego, że cała opowieść została wymyślona i tylko inspirowana prawdziwymi wydarzeniami, to ja miałam wrażenie, jakby to wszystko było prawdą, jakby słowa same oddychały i do mnie przemawiały.
„- Jasne. Sama skóra i kości. Płaska jak deska. Miałam włosy na niecałe
trzy centymetry – na tyle odrosły po wytępieniu wszy. Wyglądałam jak
chłopak – dodaje. – Na pierwszej randce spytałam, co we mnie widzi.
Odpowiedział: „Swoją przyszłość”.”
Warto poświęcić osobny akapit samym bohaterom i ich kreacji, którą uważam za bardzo interesującą i wyrazistą. Picoult ukazuje dzięki nim pewną surowość, zimno, ale również subtelność i delikatność. Nie możesz zapomnieć tego, iż w powieści tej jest kilka wątków i nie tylko ten historyczny. Sage ma swoje własne problemy, przedstawia ją pisarka jako skrytą w sobie i zamkniętą osobę, która ma w głębi siebie iskierkę pobudzającą w niej odwagę i chęć odsłonięcia swojej twarzy. Drugą ważną jest staruszek Josef, który na pierwszy rzut oka jest spokojnym i zmęczonym człowiekiem, ale poznając jego historię zaczynamy widzieć go w zupełnie innym świetle. Poznałam kilka innych dość barwnych postaci, których nie będę tutaj wymieniać, ponieważ chciałabym, abyś sam ich poznał i odkrył nowe wątki, które zbudowała Jodi.
To, co zostało to powieść z duszą. Cieszę się, że została napisana oraz wydana u nas w kraju, ponieważ może wywoła u nas, Polaków, nowe dyskusje i tematy do rozważań. Powinna nam uświadomić wiele kwestii i zachęcić do odpowiedzenia samemu sobie na pytania, które zadane są na jej okładce. Uważam że, jest to lektura ważna, która powinna być przez nas przeczytana i polecana kolejnym osobom. Może to być Twój pierwszy kontakt z tą autorką, albo dwudziesty - ale nie zwlekaj i czytaj, bo naprawdę, naprawdę warto poświęcić jej trochę czasu. Dla mnie jest pewnym arcydziełem literatury i nie mam do niej żadnych uwag. Gorąco zachęcam do sięgnięcia po nią i podzielenia się swoimi spostrzeżeniami po lekturze - jestem ogromnie ciekawa Twojego zdania na jej temat.
Moja ocena 6/6, 10/10
Za książkę dziękuję wydawnictwu Prószyński i S-ka.
Polecam obejrzeć wywiad, który nawiązuje do nowej powieści Jodi Picoult - wywiad.
„Gdyby słowa miały smak, jej smakowałyby gorzkimi migdałami i mieloną
kawą. Czyta mi się tak gładko, że chwilami zapominam, kto jest autorem.”
Każdy człowiek (...) ma swoją wytrzymałość. Kiedy wszystko, co kocha, i
wszystko, co nadaje sens jego życiu i sprawia, że jest tym, kim jest,
zostaje mu odebrane, zniszczone, znika w płomieniach jak sucha drzazga.
Człowiek dochodzi do wniosku, że ma już tylko jeden wybór. Może
zdecydować, kiedy i w jaki sposób umrze.
Są książki, które potrafią wywołać na nas całą gamę emocji i sprawić, że staną nam się bliskie jak nigdy dotąd. Jako osoba je kochająca wiem jak to jest, ale za każdym razem kiedy na swojej drodze spotykam taką powieść, mam wrażenie, że wcześniej czegoś takiego nie doświadczyłam. Świat, który stworzyła autorka jest wręcz nie do opisania i trzeba samemu przekonać się o jego pięknie i grożącym niebezpieczeństwom. Zapoznać się z bohaterami historii, porozmawiać z nimi i poobserwować ich codziennie życie. Może nawet nawiązać trwałe przyjaźnie, które poskutkują co rocznymi wizytami w królestwie króla Jonathona - Wilków, Merronów i innych plemion, ludów?
Wynter Moorehawke podróżuje po nieznanych obszarach, o których wie tylko tyle, że są niebezpieczne. Dlatego też, gdy na swej drodze napotyka się na jakichkolwiek mężczyzn, stara się przed nimi ukryć czy pozostać niezauważoną, co nie zawsze się niestety udaje. Pomimo wielu przeszkód uparcie stara się odnaleźć zbuntowanego księcia i wyjaśnić wiele spraw, dzięki którym w królestwie być może ponownie zagości spokój i tolerancja jak za dawnych czasów. Wędrówka zaskakuje dziewczynę wiele razy nie tylko wszelkimi trudnościami, ale też miłymi i niespodziewanymi spotkaniami, które z pewnością przyniosą wiele radości i szybsze wykonanie zadania. Co jednak się stanie gdy w lasach natkną się na Wilków czy chociażby Merronów? Mogę jedynie obiecać Wam, że będzie się wiele dziać!
Ostatnio kiedy sięgam po jakąkolwiek książkę staram się nie czytać jej opisów przed samym czytaniem, ponieważ zazwyczaj jest to streszczenie historii i przez to nic nas w niej nie zaskoczy. Po skończeniu Zatrutego tronu (części pierwszej) zobaczyłam czego mogę spodziewać się po Królestwie cieni. Ucieszyłam się, ale przez kilka miesięcy nie sięgałam po kontynuację i dopiero teraz kiedy nie miałam pojęcia co się tu wydarzy - przeczytałam. Wszystko było dla mnie ogromnym zaskoczeniem i dzięki temu każdą czynność, westchnienie postaci czy ich myśli odbierałam z większymi emocjami. Niejednokrotnie obawiałam się o życie swoich ulubionych bohaterów i bardzo to przeżywałam. Z przedstawionej przeze mnie sytuacji proszę Was, abyście nie czytali tego co znajdziecie na odwrocie okładki, ponieważ wtedy druga część może nie spełnić Waszych oczekiwań... A trzeba Wam wiedzieć, że jest to powieść wspaniała.
Odważę się nawet napisać, że część druga jest stanowczo lepsza niż jej poprzedniczka z kilku powodów. Po pierwsze (i najważniejsze) po cichym i spokojnym zakończeniu tomu pierwszego tutaj spływa na nas ogrom wydarzeń, wrażeń i niesamowicie pięknych scenerii, w których to wszystko się rozgrywa. Po drugie zostają rozwinięte wątki, które wcześniej się pojawiły, ale wiedzieliśmy o nich prawie tyle co nic. Po trzecie nasi bohaterowie dojrzewają, ale też pokazują swoją drugą naturę - to jacy są wrażliwi, odważni, podatni na ból, strach, miłość... Jako czytelnicy mamy idealne widoki na to co robi z nimi wędrówka, jak zmienia ich pogląd na dotychczasowe sprawy i co z tego w końcu wynika. Myślę, że to swoista duchowa podróż, która została zepchnięta na dalszy plan z powodu licznych nieprzyjemnych i niespodziewanych spotkań.
Królestwo cieni dostarcza nam wielu cennych dla miłośników twórczości Celine Kiernan informacji, o które w pierwszym tomie moglibyśmy zawzięcie walczyć. Tutaj z biegiem czasu dowiadujemy się coraz więcej, zostajemy zapoznani z kulturą Merronów i wrażliwością Christophera. Czy ktoś kto przeczytał Zatruty tron nie chciałby zobaczyć wśród jakich ludzi wychował się ten przystojny bohater? Z pewnością zaskoczą Was ich obyczaje i starodawne zwyczaje, których nie da się tak łatwo zwalczyć. Ale za to jestem pewna, że emocje towarzyszące czytaniu tych fragmentów będą dla Was nowością i dzięki temu ta pozycja trafi na listę ulubionych powieści. Czytając ma się wrażenie, że słowa zostają przez nas wchłaniane, a nie czytane. Język i styl autorki jest tak piękny i idealnie dobrany do odpowiednich sytuacji, że nawet nie ma się ochoty później sięgać po coś innego. Ponadto uważam, że zastosowanie języka Merronów, który przypomina współczesny irlandzki był doskonałym pomysłem, dzięki któremu mogliśmy poczuć jakąś więź z tym ludem.
Reasumując. Przygody z trójką głównych bohaterów - Wynter, Razim i Christopherem to przyjemność sama w sobie. O ile w tomie pierwszym zabrakło mi na zakończenie punktu kulminacyjnego, to tutaj nic takiego nie miało miejsca, a właściwie nawet chciałam, aby w końcu przestało się tyle dziać i abym nie musiała martwić się o to, czy zaraz ktoś przypadkiem nie zginie. Królestwo cieni to dobrze napisana kontynuacja i powinna stanowić wzór dla innych pisarzy, którzy nie potrafią pociągnąć historii w sposób chociażby odrobinę interesujący. Z pewnością sięgnę po Zbuntowanego księcia, który jest zwieńczeniem tej wspaniałej trylogii. Wierzę, że przypadnie mi do gustu jak dwie pierwsze części, a Was gorąco zachęcam do zapoznania się z twórczością Celine Kiernan!
„Sarkazm to ostatnia deska ratunku, dla osób o upośledzonej wyobraźni.”
Osoba, która ceni książki, na pewno pamięta moment, w którym, dzięki konkretnej pozycji, pokochała literaturę. Wcześniej sięgała po coś bardzo rzadko, a później kiedy w jej ręce trafiła ta rzecz, zaczęła rozumieć na czym polega magia słów, jak działa to na naszą wyobraźnię i co z nami potrafi zrobić. Wielu z Was zapewne zaczynało od Harry'ego Pottera, mam rację? Ja do tej grupy się nie zaliczam i jeśli mam być szczera, nadal tego cyklu (niestety) nie przeczytałam. Zaczęło się całkiem inaczej.. Na siłę ktoś wepchnął mi drugi tom Darów Anioła, Miasto Popiołów i po przeczytaniu miałam ochotę, powiadomić cały świat, że powieść jest najlepszą, jaką kiedykolwiek czytałam (a przecież wiele nie znałam). Dopiero po jakimś czasie poznałam początek historii Nocnych Łowców, a mowa tu o Mieście Kości, równie świetnym i oryginalnym jak sequel.
Clary Fray to nastolatka, która wiedzie zwyczajne życie, do dnia, w którym zaczyna zauważać dziwne zjawiska i istoty. To wszystko ma swój początek w Pandemonium, klubie do którego chodzą nie tylko normalni ludzie, ale też Nocni Łowcy, Wyklęci i wielu innych. Zauważa tam dziwnego chłopaka o niebieskich włosach, który sprawia kłopot już przy samym wejściu do klubu. Później, tańcząc ze swoim przyjacielem Simonem, widzi go ponownie, jak idzie w kierunku bocznego wyjścia z piękną dziewczyną, całkowicie nieświadomy, że depcze mu po piętach dwójka innych, podejrzanych nastolatków. Kiedy Clary pokazuje tę grupę swojemu towarzyszowi, on nic nie dostrzega. Postanawia za to wezwać ochronę, a w tym samym czasie ona podąża w sam środek kłopotów. W chwili, gdy wchodzi do pomieszczenia, zauważa że niebieskowłosy jest związany, a chłopak o imieniu Jace, chce go zabić. Bohaterka staje po stronie ofiary i wtedy, dosłownie wszyscy są zdziwieni tym, że dziewczyna ich widzi, bo jako zwykły człowiek nie powinna. Okazuje się, że związany jest demonem, a ich trójka Nocnymi Łowcami. W chwili nieuwagi, próbuje im uciec, ale wtedy Jace go zabija. Do pomieszczenia wpadają ochroniarze, a Clary uświadomiwszy sobie, że oni nie wiedzą tego, co ona, wyjaśnia, że zaszła pomyłka.
Następnego dnia dochodzi do kłótni między bohaterką i jej mamą, a powodem tego jest głównie wyjazd z miasta. Clary od jakiegoś czasu nie dogaduje się z nadopiekuńczą rodzicielką, a kolejna awantura stanowczo nie poprawia ich stosunków. Sytuację ratuje Simon, zabierając dziewczynę do kafejki, w której ponownie spotyka Jace'a. Tym razem zabiera mu pewną rzecz i wraca do domu, w którym nikogo nie zastaje, oprócz zdewastowanego mieszkania i potwora, który chce ją zjeść. Mimo braku doświadczenia i ogromnego przerażenia, istnieje możliwość, że uda jej się wygrać. Od tego momentu, zacznie się walka nie tylko o jej życie, ale możliwe że i życie jej matki. Rozpocznie się coś, czego nie będzie można zatrzymać, a ogrom informacji, jaki na nią spłynie, nie będzie łatwy do udźwignięcia. Kiedy uświadamia sobie, że była przez całe swoje życie okłamywana i tak naprawdę nic nie wie o mamie - jest zdruzgotana, ale też gotowa na to, by stawić czoła temu, kto porwał najbliższą jej sercu osobę.
„Chłopiec już nigdy więcej nie płakał i nigdy nie zapomniał tego, czego
się nauczył: że kochać to niszczyć i że być kochanym to znaczy zostać
zniszczonym.”
Kilka lat temu, zanim zaczęłam w ogóle myśleć o recenzowaniu, sądziłam że pisanie o swoich ulubionych książkach jest czymś najprostszym na świecie. Jaki problem, usiąść i po prostu zamienić swoje myśli w słowa - pozachwycać się wszystkim, polecić wielbicielom danego gatunku i wystawić najwyższą ocenę. Teraz kiedy jestem po drugiej strony, w ogóle tak nie uważam. Pisanie właśnie o pozycjach, które w jakimś stopniu wpłynęły na nasze życie, poszerzyły wyobraźnię i zasiały ziarno miłości do potęgi słów, nie jest łatwe. Bo kiedy kocha się coś bezwarunkową miłością, to chce się, aby cały świat również poznał to dzieło i miał takie samo zdanie jak my. Zdaję sobie sprawę, że nie każdy musi uwielbiać Dary Anioła, są przecież tacy, którym w ogóle się nie podobają. Aczkolwiek, sądzę że, jest to jedna z lepszych trylogii*, o ile nie najlepszych, którą naprawdę warto znać i wyrobić sobie o niej własne zdanie.
Od wielu słyszałam już, że nie przeczytają książek Clare, ponieważ zapewne w znacznej części skupiają się na miłości. Otóż nie! Przynajmniej mogę Wam obiecać, że do trzeciej części tak nie jest - owszem wątek romansu pojawia się, ale w tomie pierwszym jest bardzo znikomy i tak naprawdę dopiero dojrzewa. Miasto Kości wyróżnia się za to najbardziej wartką akcją, wyrazistymi i pełnymi złośliwego humoru bohaterami oraz licznymi tajemnicami, które będą stopniowo rozwiązywane. Pisarka z wielką precyzją przedstawia nam świat Nocnych Łowców, świat pełen intryg, niebezpieczeństw, dziwactw i piękna. Odkrywanie krok po kroku historii Nefilim, pół ludzi, pół aniołów (znanych jako Nocnych Łowców), nie jest nudne jak mogłoby się to wydawać, wręcz przeciwnie - cofnięcie się o kilkanaście lat wstecz, pomaga nam zrozumieć aktualne wydarzenia i przewidzieć dalszy bieg wydarzeń. Koniec końców, nasze przypuszczenia nawet nie zbliżą się o jeden milimetr do tego, co zaserwuje nam autorka. Co chwilę zostajemy czymś zaskoczeni, wobec tego nudzić się nie będziecie!
Chcąc być z Wami szczera, muszę napisać, że pomimo tak wielu plusów, Miasto Kości uwielbia się przede wszystkim za bohaterów. To oni są największym atutem tej historii i to o nich nieustannie się pisze, wypisuje się ich zabawne i ironiczne wypowiedzi, to o ich strojach trwają dyskusje. Clary Fray to postać, która (uwaga!): nie wkurza, nie jest dziecinna, nie leci w pierwszej możliwej chwili w objęcia Jace'a i potrafi walczyć o swoje. Najważniejszy, najbardziej złośliwy, najbardziej arogancki i najprzystojniejszy jest Jace! To fragmenty z jego udziałem doprowadzają do niekontrolowanych wybuchów śmiechu i nieustannego zaskoczenia. Z zewnątrz poważny i zimny, a w środku - zabawny, czuły i zdolny do wszystkiego dla najbliższych. Warto również przedstawić pozostałą dwójkę Nocnych Łowców - Isabelle i Alec'a Lightwood'ów, którzy jako rodzeństwo są w nikłym stopniu podobni do siebie. O ile Izzy jest odważna i szczera, o tyle Alec to cichy i skryty w sobie chłopak. Pisząc o Darach Anioła, nie można pominąć czarownika Magnus'a Bane'a, niezwykle fascynującego bohatera, który słynie z oszustwa, ale też uroczych imprez i podbijania do pewnego Nocnego Łowcy! Jedyną postacią, której nie trawię jest Simon, ale bez niego w sumie byłoby trochę pusto i mniej realistycznie.
„Gdybyś był w połowie tak zabawny za jakiego się uważasz, mój chłopcze, byłbyś dwa razy bardziej zabawny niż jesteś.”
Miasto Kości jest bezapelacyjnie powieścią świetną nie tylko pod względem języka, ale również historii opowiedzianej w tak niesamowity i ciekawy sposób. Osobiście, czytałam pierwszą część już trzy razy i za każdym razem towarzyszą mi te sama emocje i mam wrażenie, jakbym poznawała świat Nefilim od nowa. Cassandra Clare stworzyła nietuzinkowych bohaterów (jak tu nie wielbić Jace'a?!), pokazała nam magię całkowicie inną od tej, którą znamy, a przede wszystkim - wplotła w to wszystko romans, który podsyca w czytelniku przeogromną ciekawość. Zakończenie wprawi dosłownie każdego w totalne osłupienie i nawet po lekturze nie będziecie mogli uwierzyć w to, co zrobiła pisarka. Zdesperowani takim finałem sięgniecie od razu po tom drugi, Miasto Popiołów, które (o ile to możliwe), jest lepsze od jedynki! Dary Anioła uświadamiają czym są nieprzespane noce, których nie będziecie żałować nigdy w życiu. Miasto Kości otwiera epicką opowieść z duszą, którą z całego serca Wam polecam!!!
Moja ocena 6/6, 10/10
*trylogii - Dary Anioła początkowo miały być trylogią, ale jest wydanych już 5 tomów. Trzy pierwsze części są świetne i należą do moich ulubionych powieści, a tom 4 już nie. O 5 wypowiadać się nie będę, bo nie czytałam. Ale uważam, że autorka na siłę ciągnie temat Nocnych Łowców, bo dobrze się sprzedają i to przykre bo z niesamowitej trylogii zrobiła się seria do kitu. :/
W wakacje (jak zapewne większość z Was wie) w kinach zobaczymy ekranizację Miasta Kości!:
„Jak niemal każde nieszczęście historia zaczęła się szczęśliwie”.
Często jest tak, że szukając jakiejś wartościowej książki, nie trzeba
aż tak wiele, aby zachęcić czytelnika do jej przeczytania. Tak było ze Złodziejką książek autorstwa Markusa Zusaka, którą kupiłam całkowicie
spontanicznie i był to najlepszy wybór, jakiego mogłam wtedy dokonać.
Wiele osób na pewno przyciągnie do niej wiadomość, że znalazła się na
szczycie list bestsellerów albo że krytycy bardzo dobrze ją przyjęli.
Autor porusza w swej historii tematy trudne, ale pisząc tak niesamowitym
językiem, z taką prostotą i melancholią urzeka miliony ludzi na całym
świecie.
Poznajcie Liesel Meminger, dziesięcioletnią dziewczynkę, która trafia
do rodziny zastępczej w Molching koło Monachium. Jest rok 1939, a więc
tematami poruszanymi będą z pewnością – wojna, głód, bieda, ale też
miłość i przyjaźń otoczone zewsząd widokiem śmierci. Główna bohaterka,
mimo życia w tak ciężkim okresie, odkrywa piękno świata dzięki
wspaniałym ludziom, których spotyka, i książkom, które kradnie.
Zaskoczeniem dla wielu będzie z pewnością wiadomość, że to powieść
przeznaczona dla dzieci i młodzieży – pisarz dzięki wykreowaniu tak
młodej postaci przedstawia wizję świata, który mimo swej brutalności
może okazać się w jakimś stopniu piękny. Dzięki tej wartościowej pozycji
otrzymamy wiele odpowiedzi na pytania, które sobie nieustannie zadajemy
i na które boimy się odpowiadać. Ponadto, „Złodziejka książek” uznawana
jest za opowieść, która powinna znaleźć się w kanonie lektur – dzięki
temu młodzi ludzie mogliby zaciekawić się tym ważnym okresem w dziejach
historii ludzkości.
„Definicja, której nie ma w słowniku: Nie odchodzić – akt wiary i miłości. Prawidłowo rozszyfrowany przez dzieci”.
Zaczynając swą przygodę z Markusem Zusakiem, nie byłam świadoma tego,
że narratorem powieści będzie Śmierć. Nawet jeśli, nie podejrzewałabym
jej o to, że potrafi być zabawna, sumienna, pełna energii, potrzebująca
wakacji i starająca się opowiedzieć historię dziewczynki. Obserwujemy ją
jako lekko zagubioną, nie wiedzącą co wokół niej się dzieje i nie
rozumiejącą ludzi, których zabiera, aby zaznali spokoju po swoim
zapracowanym życiu. Śmierć kocha kolory, ma dystans do siebie i to ona
przedstawia nam życie Liesel, dzięki znalezieniu po latach jej
dziennika. Dziewczynka na samym początku nie jest zachwycona faktem, że
trafia do całkiem nieznanej rodziny, ale z biegiem czasu zauważa, że
mężczyzna jest miły, przyjazny i pięknie gra na instrumencie. Dzięki
niemu poznaje póniej boksera Maxa – niemieckiego żyda, z którym wkrótce
się zaprzyjaźnia, pomimo tego, że nie powinna. To nie jedyna postać, z
którą Liesel łączy ogromna więź – jest również Rudy, chłopak z
sąsiedztwa, z którym przeżywa liczne przygody. Na koniec zostawiłam
matkę, którą poznajemy po nieustannym krzyku i surowym zachowaniu wobec
dziewczynki, pod którym kryje się ogromna i prawdziwa miłość do niej.
Bohaterowie są jednym z największych atutów tej powieści, ich kreacja na
pierwszy rzut oka zwraca uwagę swą oryginalnością, wyrazistością,
realizmem i barwą tamtego okresu.
W Złodziejce książek ukazana jest waga słów, czyli to, co potrafi
wyrządzić zwykła spontaniczna wypowiedź i jakie straszne skutki może ona
przynieść. W dzisiejszych czasach nie jesteśmy tego świadomi, najpierw
mówimy, a później myślimy, nie zważając na konsekwencje. Na postawie
dziesięcioletniego dziecka możemy zauważyć, że są dwie strony medalu –
możemy je pokochać i znienawidzić. Słowa zawarte w książkach,
opowieściach mogą przyczynić się do naszego rozwoju, a te wypowiedziane w
wyniku zemsty i chorego myślenia zasiewają ziarno zniszczenia, które
skutkuje bólem, cierpieniem, śmiercią. Zaś słowa pochodzące od Zusaka
wywołują wiele skrajnych emocji – poprzez zadumę, spokój, zaskoczenie,
smutek, radość prowadzą nawet do płaczu. Historia mimo podjętego tematu
tabu i brutalności ma w sobie jakiś czar – jest piękna.
„Kiedy zdecydowała się opisać swoją
historię, rozważała dokładnie, od kiedy książki i słowa zaczęły znaczyć
nie tylko to, co znaczyły, lecz wszystko”.
Szczerze mówiąc, nie czytałam jeszcze żadnej recenzji, w której ktoś
zrównałby tę książkę z błotem i w sumie nie dziwię się temu, jednak dla
niektórych może stać się to już nudne. Wszyscy stawiają szóstki, piszą,
jak ta historia jest ważna nie tylko dla młodego pokolenia, ale też dla
ludzi starszych, opisują ją jako „piękną, prawdziwą, przedstawiającą
najważniejsze wartości” – czy mogłabym się temu sprzeciwić? Zdecydowanie
nie, ponieważ odkąd przeczytałam Złodziejkę książek, co jakiś czas o
niej myślę i wracam do pewnych fragmentów, cytatów. Wystarczy otworzyć
powieść na obojętnie której stronie i jestem pewna, że znajdziecie tam
jakieś przesłanie – jest ich naprawdę wiele. Po lekturze czułam się
dziwnie, miałam głowę pełną nowej wiedzy, wskazówek i myśli, które
skłoniły mnie do rozważań nad tym, co było. Pisarz sprawił, że to
dziesięcioletnia dziewczynka nauczyła mnie tego, czego nikt wcześniej
nie był w stanie zrobić. Uważam, że każdy z nas powinien dać jej szansę –
polecam.
Moja ocena 6/6, 10/10
Recenzja dostępna jest również na Juventum, o którym pisałam wczoraj - recenzja tu.
,,-Nie zabijają, dopóki ich nie zapalisz - powiedział, kiedy samochód zatrzymał się przy nas. - A ja nigdy żadnego nie zapaliłem. Widzisz, to metafora: trzymasz w zębach czynnik niosący śmierć, ale nie dajesz mu mocy, by zabijał.''
Są książki, które polecają wszyscy dookoła, wystawiają najwyższe oceny, a gdy je czytamy, czujemy się oszukani, bo okazują się nudne, mało oryginalne i na pewno nie takie, jakimi je wszyscy opisywali. Ale są jeszcze powieści, które nie bez powodu otrzymały niezliczoną ilość nagród i zostały przedstawione jako te najlepsze roku poprzedniego. To lektury, które zapadają na długo w pamięć, wywołują w czytelniku wiele skrajnych emocji i często opowiadają o trudnych, bolesnych tematach, których sami unikamy. Gwiazd naszych wina należy do tej drugiej grupy, a na dodatek ma wiele innych plusów, które sprawiają, że czasami warto zaufać rekomendacji New York Timesa, czy chociażby Wall Street Journal.
Hazel jest szesnastolatką, która ciężko choruje i żyje dzięki pewnej terapii, która nie uratowała jej życia, a przedłużyła je. Całe dnie spędza z książką w ręku lub na oglądaniu America’s Next Top
Model. Nie jest podobna do swoich rówieśniczek i nie ma tych samych priorytetów co one, nie uczęszcza do szkoły, nie koleguje się z nikim. Zamyka się w sobie i zamiast walczyć, zaczyna się poddawać. Wtedy wkracza jej mama, proponując aby poszła na spotkanie grupy wsparcia dla chorej młodzieży. Dziewczyna oczywiście się buntuje, ponieważ uważa, że nie potrzebuje tego i wszystko jest z nią w porządku. Jednak kiedy zauważa, że jej argumenty nie przekonują nikogo, postanawia tam pojechać. Wtedy właśnie w jej życiu następuje nagły zwrot - na spotkaniu poznaje tajemniczego i seksownego chłopaka, który cały czas się na nią gapi. Augustus nieustannie ją czymś zaskakuje, a ponadto ma niezwykłe poczucie humoru, dzięki któremu Hazel odzyskuje wiarę w siebie i zaczyna dostrzegać to, na co wcześniej nie zwracała uwagi. Bohaterka zadaje sobie pytania, na które będzie szukała odpowiedzi: Czym są choroba i zdrowie? Co znaczy życie i śmierć?
Od kilku miesięcy czytając zagraniczne blogi i oglądając vlogi, natykałam się na recenzje książki Johna Greena The Fault in Our Stars, w których dosłownie wszyscy polecali, zachęcali i pozytywnie się o niej wypowiadali. Później obejrzałam trailer, który wrzucił Bukowy Las na swoją tablicę i właśnie wtedy dowiedziałam się, że powieść ukaże się za kilka miesięcy w Polsce! Bardzo byłam tym faktem podekscytowana, ponieważ słuchając tyle zalet tej historii, miałam ogromną ochotę, zagłębić się w losy głównych bohaterów i odkryć to, co sprawiło, że świat zwariował na punkcie Hazel i Augustusa. Powieść tę wyróżniono wieloma nagrodami, przetłumaczono na kilkadziesiąt języków i na jej podstawie nakręcono film. A to tylko część sukcesów Gwiazd naszych wina.
John Green jest znanym autorem bestsellerów, jego debiutancka powieść Szukając Noel porównywalna jest do Buszującego w zbożu. Publikował jeszcze inne, ale to ta wydana jako ostatnia [Gwiazd naszych wina], przyniosła mu ogromną popularność. Otrzymał wiele nagród literackich, m.in.: Edgar Award, Printz Honor i Printz Medal. Obecnie mieszka z żoną i synem w Indianapolis.
Nikogo nie zdziwi na pewno to, że napiszę o tej książce same dobre rzeczy, prawda? Sięgając po tę pozycję miałam wysokie oczekiwania, ponieważ już sam fragment wzbudził we mnie pewne emocje, a jeszcze przed tym, wszystkie razem wzięte opinie. Spodziewałam się wspaniałej historii z równie wspaniałymi bohaterami i innymi elementami i taką też otrzymałam. Fabuła jest z pewnością nietypowa, bo mimo że temat ten wałkowany jest od dawna i wielu autorów próbuje na różne sposoby, pisać na jego podstawie jakieś historie, to ta tutaj pomimo tego jest inna. Jest opowiedziana zupełnie na nowo, całkowicie innym sposobem, który powinien zachwycić wszystkich. Przede wszystkim autor odważnie i wnikliwe prezentuje nam oblicza choroby, dzięki czemu możemy z bliska przyjrzeć się o co w tym chodzi i uzmysłowić sobie, że wcześniej nie mieliśmy tak bliskiego kontaktu z kimś chorym. Bo właśnie takie się ma wrażenie czytając Gwiazd naszych wina. Wspomnieć trzeba też, że nie spotkamy tutaj nieustannego smutku i pewnej melancholii i rozważań o śmierci - pisałam, że powieść czymś różni się od innych. Jest nie tylko odważna, wnikliwa, ale też dowcipna.
Bohaterowie są kolejnym, silnym atutem tej powieści, dzięki niesamowicie interesującej kreacji. Stanowią solidną podstawę historii, ponieważ autor wykreował ich na nietuzinkowe i podchodzące do swojego życia z pewnym dystansem osoby. Są z pewnością bardzo realistyczni, mają swoje wady i zalety - dzięki temu łatwo jest nam zrozumieć ich sposób myślenia. Dowiadujemy się od nich, co może sprawić im przykrość, bo to ''normalni'' ludzie zazwyczaj nieświadomie popełniają błędy, które osoby chorujące odbierają całkowicie źle. Jako naciągane współczucie, bo tak wypada, nagłe czułości, bo dzięki temu poczują się lepiej. Tak to nie działa. Hazel jest całkowitym przeciwieństwem dziewczyn, które na co dzień widuję, ponieważ posiada swoje dwie strony - jedną całkowicie zamkniętą, poetycką, drugą - zwyczajnej nastolatki, która namiętnie ogląda America’s Next Top
Model i pewnego dnia zaprzyjaźnia się z intrygującym Augustusem. Chłopak nieustannie rozbawiał mnie swoim poczuciem humoru, ale w połączeniu z Hazel wprowadzali w melancholijny klimat, gdzie zastanawiałam się nad odpowiedziami na pytania, które co chwilę sobie zadawałam. Warto zwrócić uwagę również na Isaaca (przyjaciela Augustusa), który potrafi przyłączyć się do tej dwójki i tworzyć zgrany zespół, który w swoim towarzystwie czuje się najlepiej.
Gwiazd naszych wina to powieść, która porusza do głębi. Przedstawia życie na pozór zwyczajnych nastolatków, ale taszczących za sobą ogromny ciężar - nieuleczalną chorobę, która zatruwa im całe życie. John Green odważył się przedstawić tę historię nie tylko w sposób, który zmusza do refleksji, ale też taki, gdzie będziemy mogli się pośmiać wraz z postaciami i poczuć się przez chwilę szczęśliwi jak oni. Kiedy przeczytałam ostatnie pięćdziesiąt stron, nie wiedziałam czy mam wstać, czy siedzieć czy płakać. Powiedziałam: Wow, to było piękne! Czy polecam? Oczywiście! Jest to niezwykła, głęboka, zabawna i zmuszająca do tego, aby podnieść głowę i ujrzeć to co mamy, zamiast narzekać na brak jakiejś rzeczy. Zachęcam naprawdę z całego serca do przeczytania historii, która zmienia patrzenie na świat i uzmysławia nam, czym tak naprawdę jest choroba, zdrowie, życie i śmierć..
Moja ocena 6/6, 10/10
Za książkę dziękuję wyd. Bukowy Las!
***
Tutaj macie pierwszą część fragmentu Gwiazd naszych wina, a tutaj drugą. Ponadto przypominam, że książka będzie miała swoją premierę już 6 lutego! I przed premierą na blogu pojawi się konkurs (pod koniec stycznia), dlatego zachęcam do zaglądania i wypatrywania. :)
,,- Najpierw ochrona, potem... potem zamówimy
do pokoju butelkę wódki i karton soku. I przekąski. Będziesz opowiadała o
wszystkim, co mnie w życiu ominęło, a ja będę próbowała to znieść. Na
trzeźwo nie zdołam.''
Bloga prowadzę ponad rok i przez ten czas nieustannie przed oczami migały mi okładki książek Katarzyny Michalak, które wywoływały uśmiech na twarzy, ale nic poza tym. Czytałam Wasze recenzje, od których biła radość i szczerość, a mimo to po te powieści nie sięgnęłam. Sama właściwie nie wiem dlaczego, skoro byłam naprawdę zachęcona. Dlatego któregoś deszczowego dnia, kiedy nadarzyła się okazja, aby przeczytać Wiśniowy Dworek i napisać coś o nim, zgodziłam się nawet nie przeczytawszy opisu. Mój wzrok przyciągnęła okładka, która przypomina o wiośnie, o cieple i pewnej melancholii i to właśnie dzięki tym czynnikom rozpoczęłam swoją przygodę z twórczością tej pisarki. Przygodę, którą będę kontynuować, ponieważ we wszystkim się zakochałam, dosłownie.
Danusia jest nauczycielką w wiejskiej szkole, która kocha to co robi, a dzieci odwdzięczają jej się tym samym - są przy niej pełni energii i próbują być jak najlepsi. Jej azylem jest Wiśniowy Dworek, w którym może spokojnie poczytać książkę, pomarzyć.. Nie wyobraża sobie życia w wielkim mieście. W Warszawie mieszka Danka - szefowa międzynarodowej korporacji, która twardo stąpa po ziemi i nigdy nie pokazuje po sobie chwili słabości. Uważa, że życie na wsi nie jest dla niej przeznaczone, ponieważ życie toczące się powoli i otaczająca zewsząd przyroda nie jest w jej stylu. Dzieli je od siebie dosłownie wszystko, ale przeszłość w końcu da o sobie znać.. I tajemniczy mężczyzna, który wywróci ich życie do góry nogami.
,,- Minie - poprawił mnie z powagą. - Jutro minie. Do tego czasu masz odpoczywać.
- Ale ja jestem wypoczęta! Nic nie robię od ponad dwóch tygodni! Leżę, jem, czytam. A ty skaczesz dookoła mnie jak nadgorliwa kwoka.''
Wiśniowy Dworek to powieść, którą przeczytałam w sobotę i od tamtej pory nieustannie o niej myślę. Nawet próbowałam przestać - sięgnęłam po inną pozycję, ale i tak wróciłam do świata stworzonego przez Katarzynę Michalak i mam nieodpartą chęć, ponownie zagłębić się w tę historię. Historię, która wywarła na mnie tak skrajne emocje, że polecam ją wszystkim dookoła. I przepraszam, jeśli robi się to nudne, ale po prostu chcę, aby inni też odczuli to, co ja kiedy się śmiałam i wkurzałam, kiedy zgrzytałam zębami ze zniecierpliwienia i kiedy nie mogłam powstrzymać płynących po policzkach łez. Po lekturze tej cudownej, wspaniałej i ciepłej powieści miałam wrażenie, że nabrałam się czegoś, bo w środku czułam się źle. Chciałam więcej i nie mogę się wprost doczekać kiedy skosztuję kolejną porcję książek tej pisarki.
,,Dzieciaki są przeurocze! Jakie one mają teksty! Wczoraj Józio wypalił, że jego rodzice poznali się na odchodach.
- Co?!
- Na odchodach. Pierwszomajowych.''
Język jest prosty, a jednocześnie poetycki i chwytający ze serce, bo czytając ma się wrażenie, że każde słowo ma ogromne znaczenie. Fabuła obfituje w niespodziewane zwroty akcji, a gdy do tego dorzucimy świetnie wykreowanych bohaterów otrzymamy prawdziwy majstersztyk. I tak też rzeczywiście jest. Autorka połączyła ze sobą osoby całkowicie różne od siebie, pochodzące z innych środowisk, a jednocześnie bliskie swemu sercu. Danusia i Danka - to dzień i noc - pierwsza nieśmiała i pełna miłości do wszystkiego co ją otacza, druga zimna, nieufna, bez problemu idzie jej walnięcie kogoś w twarz, kto na to zasłuży, nie bawi się w ceregiele i jest szczera do bólu. Mężczyzna to bohater, który Was z pewnością zaskoczy wiele razy, a mimo to polubicie go. Jest tajemniczy i zimny, ale dla pewnych osób potrafi zrobić wszystko. Jak tu nie podziwiać tak świetnie wykreowanych postaci?
Wiśniowy Dworek polecam Wam całym sercem, które skradła swą powieścią Kasia Michalak. To książka, którą przeczytam ja, mając lat szesnaście, trzydzieści i sześćdziesiąt. Sami więc widzicie, że nie jest przeznaczona tylko dla określonej grupy wiekowej. To nie żaden romans, to historia, która posiada swoje drugie dno, ukazujące prawdziwe oblicze miłości, przyjaźni i innych ważnych wartości. Czyta się ją błyskawicznie, a wiem o czym mówię, bo nie można od niej odejść, do chwili gdy nie przeczyta się ostatniego słowa. Chociaż wtedy też nie można, bo nie wiadomo co po przeczytaniu ma się ze sobą zrobić. Najlepiej pójść po następną pozycję tej autorki, ale pojawia się dość duży problem, gdy jest to niemożliwe.. Gorąco zachęcam do sięgnięcia po Wiśniowy Dworek, nawet jeśli nie czytaliście poprzednich części (tak jak ja na przykład), ponieważ ta jest o innych bohaterach, opowiada całkiem nową historię. Na koniec stawiam 6 i żałuję jedynie tego, że nie mogę więcej!
Moja ocena 6/6, 10/10
Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Literackiego dziękuję!