Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura współczesna. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura współczesna. Pokaż wszystkie posty

sobota, 2 sierpnia 2014

Coś do stracenia - Cora Carmack

„Ktokolwiek powiedział, że przygody na jedną noc są proste i nieskomplikowane, nigdy nie spotkał chodzącej katastrofy imieniem Bliss.''

Nigdy nie przypuszczałabym, że aż tak bardzo może spodobać mi się zwykła obyczajówka - no może nie do końca taka zwykła. Kiedy jakiś czas temu przeczytałam opis powieści Coś do stracenia, stwierdziłam, że może być to coś fajnego, czego dawno nie czytałam i postanowiłam po nią sięgnąć. Nie potrafiłam długo koło niej przechodzić i jej nie zacząć czytać. Zaczęłam. Przepadłam na parę godzin i od dawna nie bawiłam się tak nieźle, jak w przypadku tej pozycji.

Poznajcie Bliss Edwards, która studiuje na ostatnim roku aktorstwa w college'u. Ma przyjaciół, jest miła, poukładana, ale ma pewien problem. Jako jedyna z grona znajomych dziewczyn jest dziewicą i postanawia za wszelką cenę to zmienić. Przed odebraniem dyplomu. Ma dość prosty plan - pójść do pubu, poznać przystojnego nieznajomego, spędzić z nim noc i nigdy więcej się z nim nie spotkać. Jednak nie wszystko idzie zgodnie z planem - Bliss spanikowana zostawia bardzo atrakcyjnego i prawie nagiego faceta w swoim łóżku. Robi to pod totalnie abstrakcyjnym pretekstem. Następnego dnia okazuje się, że mężczyzna, którego porzuciła i którego miała już nie spotkać jest jej nowym wykładowcą.

Naprawdę nie przypuszczałam, że ta powieść będzie taka zabawna. Opinie o tej książce są przeróżne, ale chyba większość zgadza się w jednym - można przy niej się świetnie bawić. Ja płakałam ze śmiechu i nie potrafiłam usiedzieć cicho, kiedy przeczytałam o kolejnej wpadce głównej bohaterki. To coś takiego, jak ktoś przede mną wywali się na lodzie, a ja nie potrafię powstrzymać się od śmiechu, chociaż powinnam. Ale chyba sami wiecie, że czasami się nie da. Przy Coś do stracenia można tarzać się po podłodze ze śmiechu i nic nie robić sobie z min zwątpienia rodziny. Co z tego, że pomyśleli, że brakuje mi piątej klepki. Kto by się przejmował.

Cora Carmack stworzyła też fajnych bohaterów. Przede wszystkim wspomniana wcześniej Bliss, która może i wkurzała czasami, ale dzięki swojej ciapowatości była po prostu... urocza i taka normalna. Kolejnym jest Garrick, który był dla mnie największym zaskoczeniem, bo myślałam, że będzie arogancki i złośliwy - co często się zdarza, a mi trochę się to znudziło. Jest za to odpowiedzialnym i porządnym facetem, który ma swoje granice. Razem tworzą zgrany duet, w którym raz coś się psuje, innym razem ulega poprawie, ale jest ciekawie!

Podobały mi się również fragmenty z nutką erotyzmu, w których autorka nie przesadzała i nie było niepotrzebnej wulgarności. Było pikantnie i uczuciowo. To też nasuwa pewien przedział wiekowy i chyba jasne jest, że dwunastolatki nie powinny sięgać po tę książkę. Minusem Coś do stracenia jest z pewnością lekka przewidywalność i to, że większość rzeczy szło zbyt łatwo i jakoś trudno było w niektóre uwierzyć. Dziwne było również zachowanie głównej bohaterki, a raczej sprawa najważniejsza - utrata dziewictwa, tak jakby uważała, że te, które go nie stracą pochodzą z epoki dinozaurów. Rozumiem, że w Ameryce jest inna mentalność ludzi i zachowują się trochę inaczej, no ale bez przesady. Na koniec literówki. Myślałam, że zwariuję od ciągłego wypisywania stron, na których są te błędy.

Coś do stracenia to książka-komedia, którą właśnie tak powinno się traktować. Jeśli ktoś weźmie ją na poważnie, to zmarnuje sobie tylko czas, bo książka się wtedy w ogóle nie spodoba. Spędziłam z nią kilka godzin i z pewnością nie są one stracone. To powieść, którą pochłania się tak szybko jak tabliczkę czekolady i nie da się od niej oderwać, dopóki się nie skończy. Niedługo wychodzi drugi tom i gdy tylko będę miała możliwość go przeczytać, to zrobię to jak najszybciej!
Ocena 4+/6
Książka otrzymana od wydawnictwa Jaguar.

sobota, 10 maja 2014

W słusznej sprawie - Diane Chamberlain


Tytuł oryginału: Necessary Lies
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania: 10 kwietnia 2014
„To dziecko ma dużą intuicję, a ta chwila wiele mi o tobie powiedziała. (...) Że jesteś osobą, o którą warto walczyć.''

Bardzo często nie czytam opisów książek, które chcę przeczytać. Sięgam po nie, bo znam twórczość tych autorów i z przyzwyczajenia wiem, że może mi się spodobać. Co z tego, że kompletnie nie mam pojęcia o czym będzie dana powieść. Dowiaduję się w trakcie. Tak było w przypadku nowej pozycji Diane Chamberlain W słusznej sprawie, która z początku oczarowała mnie okładką, a później gdy zagłębiłam się w treść... historią kilku rodzin, a w szczególności jednej, która porusza i skłania do refleksji.

Jane wyszła właśnie za mąż i wbrew mężowi postanowiła pójść do pracy - została opiekunką społeczną. Jej zadaniem było odwiedzanie ubogich rodzin, sporządzanie notatek co jest im potrzebne oraz obserwowanie ich zachowań i podejmowanie wielu decyzji. Na przykład odejmowanie zasiłku społecznego, gdy dostają dodatkowe jedzenie od gospodarza. Jednak jedną z ważniejszych decyzji, którą Jane powinna podjąć, jest doprowadzenie do sterylizacji Ivy- nastolatki, która mieszka w fatalnych warunkach i która nie powinna zajść przez to w ciążę. Oczywiście, ona miałaby o tym nie wiedzieć i według przepisów w Karolinie Północnej oraz innych ludzi pracujących wraz z Jane jest to w porządku. Według niej, nie bardzo. Jak zakończy się więc walka o sprawiedliwość i własne decydowanie o swoim życiu?

Może zacznę od tego, żebyście nie czytali opisu na okładce książki. Fajniej jest nie wiedzieć tego, co tam zdradzili i samemu do tego dotrzeć. W słusznej sprawie na samym początku do mnie nie przemówiła i jej czytanie szło mi z lekkim oporem. Chyba nie mogłam wczuć się w opowiadaną przez autorkę historię i jakoś nie bardzo się to wszystko ze sobą wiązało. Narracja jest prowadzona z punktu widzenia dwóch-trzech postaci i może dlatego miałam problem w powiązaniu ich jakoś ze sobą, ale po jakichś 60 stronach zaczęło mi się podobać i było coraz ciekawiej. Autorka pokazała na przykładzie Jane i Ivy kontrast - życie w biedzie i dostatku, różnice z tego wynikające, ale również liczne podobieństwa.

Diane Chamberlain stworzyła bohaterów z krwi i kości - nie takich ciapowatych, o których zaraz mogłabym zapomnieć, a podczas czytania miałabym ochotę ich udusić. Może i fikcyjnych, ale sprawiających wrażenie prawdziwych, z którymi da się zaprzyjaźnić, pogadać, pośmiać. Takich, których bacznie się obserwuje i przeżywa ich wzloty i upadki. Może na to, że tak bardzo polubiłam Jane i Ivy wpłynęła też sytuacja, w której się znalazły i temat dość trudny, aby nie dało się  im współczuć. Widać też, że pisarka musiała pracować długo nad tą powieścią, zadawać wcześniej wiele pytań i dużo czytać - bo w końcu pisanie o sterylizacji łatwe nie jest, a trzeba na ten temat wiedzieć dość sporo. I wyszło jej naprawdę nieźle.

Dużym atutem książki jest też pokazanie relacji pomiędzy białymi, a czarnymi - fabuła rozgrywa się przez większą część książki kilkadziesiąt lat przed 2011 rokiem. Pokazuje jak ludzie pracowali na plantacjach tytoniu, oliwek i jak wyglądała współpraca, czy też jej brak pomiędzy ludźmi innego koloru skóry. Ciekawie też autorka podjęła temat związku pomiędzy opieką społeczną, a biednymi ludźmi mieszkającymi w fatalnych warunkach oraz jak ulega to zmianie za sprawą nowej osoby, Jane. Opowieść strona za stroną zadziwia coraz bardziej, a pod koniec dzieje się tak dużo, że trudno jest zgadnąć, co wydarzy się dalej.

Od tej książki nie spodziewałam się niczego, bo jak napisałam wyżej, w ogóle nie przeczytałam opisu - miałam jednak nadzieję, że przyjemnie spędzę ten czas i go nie zmarnuję. W słusznej sprawie okazała się powieścią dobrą, poruszającą trudne tematy, ale nie przygnębiającą. Bo pomimo sytuacji Ivy i wielu innych rodzin, w historii jest wiele fragmentów radosnych, które wywołują uśmiech na twarzy i które dają nadzieję. Wydaje mi się, że jedynie początek może lekko zepsuć lekturę, ale później jest coraz lepiej.
Moja ocena 4+/6, 7/10
Recenzja napisana dla:
www.a-g-w.info/

niedziela, 16 marca 2014

Nie odchodź - Lisa Scottoline


Tytuł oryginału: Don't go
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania: 4 lutego 2014
„Co się dzieje, czemu nie dzwonisz? Usłyszała kroki oddalające się w kierunku wyjścia. Zaczekaj, nie odchodź, proszę, pomóż mi!''

Rzadko kiedy jakaś książka zaskakuje już na samym początku. Często dopiero po kilku rozdziałach zaczynamy oswajać się z daną historią, czytać ją z coraz większym zainteresowaniem. Jednak w przypadku pozycji Nie odchodź rzecz ma się inaczej. Bo już wstęp wbił mnie w fotel i wywołał niemałe zdziwienie, zniesmaczenie i przerażenie. Początkowe opisy, które zaserwowała czytelnikom Lisa Scottoline chwytają za serce, ale  jednocześnie chce się aby dobiegły już końca. A przecież przed nami jeszcze cała pozycja z opowieścią, która zapada na długo w pamięć.

Mike Scanlon to trzydziestosześcioletni lekarz, który odbywa służbę w Afganistanie daleko od swojej żony Chloe i niedawno urodzonej córki. Niespodziewana informacja o śmierci Chloe wstrząsa nim, a jeszcze bardziej szczegóły, których dowiaduje się po powrocie do kraju. Mężczyzna próbuje odpowiedzieć sobie na pytanie, czy tak naprawdę znał kobietę, z którą się ożenił. Musi też znaleźć odpowiedź na to, czy zna również siebie. Najważniejszym wyzwaniem dla niego będzie zajęcie się córką, z którą nie miał dobrego kontaktu ze względu na swoją pracę i o której wie niewiele.

Nowa powieść Lisy Scottoline jest równie dobra jak ta, którą czytałam ponad rok temu, Spójrz mi w oczy. Tu tak jak i tam autorka podjęła się tematu trudnego, trochę kontrowersyjnego i smutnego zarazem. Nie jest to pozycja wybitna, którą można byłoby nazwać arcydziełem literatury. Jednak z pewnością trafi ona do czytelników, którzy gustują w życiowych historiach, w których dużą rolę odgrywają emocje.

Nie odchodź spodobało mi się przede wszystkim dzięki niespodziewanym zwrotom akcji, których jest dość sporo, a dzięki nim lektura staje się ciekawsza i nie nuży. Kiedy zaczęłam czytać tę książkę, nie mogłam się od niej oderwać i kilka godzin później była już przeczytana. Warto zwrócić uwagę na opisy wojennego Afganistanu oraz postaci, którzy są tam umiejscowieni. Najciekawsi i najbardziej wyraziści są lekarze, którzy mają specyficzne poczucie humoru, dzięki któremu próbują rozładować napięcie. Interesujące są też relacje pomiędzy Mikiem, który chce zbliżyć się do własnej córeczki, a Bobem i Danielle, którzy mu to utrudniają, pomimo tego, że nie są rodzicami dziewczynki. To jeden z takich wątków, który trafia do nas pomimo tego, że do końca nie rozumiemy zachowania niektórych ludzi.

Nie odchodź to opowieść, która skupia się na ojcowskiej miłości do dziecka i pytaniach które musi postawić sobie Mike, aby wiedzieć, co jest dla niego priorytetem. Sięgając po tę pozycję nie miałam konkretnych oczekiwań, nawet nie sądziłam, że aż tak bardzo mi się spodoba. Bo nie jest to lektura łatwa, nie da się o niej zapomnieć od razu po przeczytaniu i przejść płynnie do swojej codziennej rzeczywistości. Nadal w myślach gdzieś przypominamy sobie fragmenty z książki i nie możemy przestać rozmyślać o niesprawiedliwości na świecie. Uważam, że warto zwrócić na nią uwagę, bo czyta się ją naprawdę szybko, wzbudza wiele emocji no i niezwykle trudno się od niej oderwać.
Moja ocena 5/6, 8/10
Za książkę dziękuję wydawnictwu Prószyński i S-ka.

czwartek, 25 kwietnia 2013

Poradnik pozytywnego myślenia - Matthew Quick


Tytuł oryginału: The Silver Linings Playbook
Wydawnictwo: Otwarte
Data wydania: 6 marca 2013
„Pamiętaj, przyszłość zaczyna się dziś” 

Ostatnimi czasy wiele książek zostało zekranizowanych i wzrosła ich popularność, a do takich bez wątpienia należy Poradnik pozytywnego myślenia Matthew Quicka. Postanowiłam, że dopiero po przeczytaniu powieści obejrzę film, aby mieć lepsze porównanie i móc wyłapać co zostało w nim pominięte i w jakim stopniu zmienione. Wydaje mi się, że sam sukces obrazu jest zachętą do sięgnięcia po pierwowzór, a dla opornych dodatkiem mogą być liczne recenzje czytelników, w których zachwycają się prostotą i głębią historii. Muszę przyznać, że sama byłam ciekawa czy dołączę do zwolenników, czy do przeciwników pióra amerykańskiego pisarza. O tym jak to się skończyło, przeczytacie w dalszej części recenzji.

W dzisiejszych czasach jest niewielu ludzi, którzy wierzą w to co robią i dążą do doskonałości - a taki właśnie jest Pat. Odkąd rozstał się ze swoją żoną stara się być milszym, lepszym i pełnym podziwu facetem, ponieważ sądzi że dzięki temu Nikki postanowi do niego wrócić i będą ponownie szczęśliwym małżeństwem. Niestety mimo ogromnych chęci nic nie idzie zgodnie z planem. Pierwszą przeszkodą jest piękna, ale równie stuknięta jak Pat - Tiffany, która nieustannie za nim biega i nie do końca wiadomo czego chce. Prześladująca go piosenka Kenny'ego G jak i rady terapeuty zachęcające do zdrady z pewnością mu nie pomagają. Mimo to, on nadal stara się myśleć pozytywnie, ale czy z dobrym skutkiem?

Kiedy zaczęłam czytać tę powieść, nie wiedziałam dokładnie czego mogę się po niej spodziewać, a więc nie miałam żadnych wysokich wymagań. Zazwyczaj właściwie unikam tego typu historii, ale ta oczarowała mnie już po pierwszym rozdziale, który sprawił, że w błyskawicznym tempie pochłonęłam całą książkę. Wszelkie wydarzenia z życia głównego bohatera jak i jego przemyślenia tak mnie zaabsorbowały, że nawet nie zdawałam sobie sprawy z upływu czasu. Ściślej rzecz biorąc ocknęłam się dopiero wtedy, gdy przeczytałam podziękowania autora. Z opisu możemy wywnioskować, że to dość zwyczajna opowieść o osobie, która ma pewne problemy ze sobą, i owszem tak też jest, ale nie zapominajmy o jej głębszym przesłaniu. To właśnie ono wywarło na mnie tak ogromne wrażenie i cieszę się, gdy czytam że innym również się to podobało.

Pisząc o Poradniku pozytywnego myślenia nie można nie wspomnieć o niesamowitej i niezwykle interesującej kreacji bohaterów - największym aspekcie tej książki. Pozwólcie, że zacznę tym razem od tych mniej istotnych postaci, a jedną z nich jest  Danny, którego można polubić po tym w jaki sposób mówi o nim Pat i jakie ma z jego osobą wspomnienia. W następnej kolejności wysuwa się Jake (brat), którego osobiście nie mogłam polubić, ponieważ nie rozumiem jak mógł nie odwiedzać i tym samym nie interesować się życiem swojego bliskiego członka rodziny. Mimo to został bardzo realistycznie ukazany i widać było, że nie brakuje mu żadnych narządów do sprawnego funkcjonowania. Mama męża Nikki to postać przede wszystkim nietuzinkowa, silna, odważna ale jednocześnie też słaba i nie dająca sobie rady ze swoim małżeństwem. Chwilami miałam ochotę podbiec do niej, przytulić ją i podać jakieś wskazówki, co powinna dalej robić. Odnośnie taty - autor wykreował go na gorzkiego, próżnego i nieczułego starszego faceta, do którego nawet nie próbowałam zapałać sympatią. Nie lubię tego typu ludzi i nie mam do nich szacunku, ale plus dla Quicka, że potrafił samym jego zachowaniem wzbudzić we mnie tyle wrogich emocji.

W końcu przechodzimy do gwiazd całej książki, a jedną z nich jest Tiffany, którą podziwiam przede wszystkim za ogromną cierpliwość i dążenie do wyznaczonych przez siebie celów. Mimo złej przeszłości z powodzeniem przyjęła wszelkie zadania, jakie narzucił jej los. Pisarz idealnie pokazał nam jej osobowość i stopniowo odkrywał przed nami jej sekrety, ale do końca została tajemniczą postacią, do której bardzo się przywiązałam. Ostatnim ale za to najważniejszym jest Pat, wokół którego kręci się dosłownie wszystko i wszyscy. Pomimo tego, że to on wierzył we wszystko najbardziej i myślał pozytywnie, odebrałam go jako smutną osobę i z całego serca mu współczułam. Obserwowanie jego życia, prób i relacji z tatą, mamą było świetnym, aczkolwiek też przygnębiającym doświadczeniem. Uważam, że stworzenie tak różnych od siebie bohaterów i powiązanie ich ze sobą nie było łatwym zadaniem, ale Matthew Quick idealnie sobie z tym poradził.

Jak w praktycznie każdej powieści, tak i tej występują pewne mankamenty, które przeszkadzały w lekturze i gdyby ich nie było, byłabym bardziej zadowolona. Po pierwsze bardzo nie spodobał mi się rozdział, w którym po kilkanaście razy były powtarzane te same kwestie (że robił brzuszki, że biegał, że jest świetnym facetem itd.), które mnie ogromnie irytowały. Nie można było napisać o tym raz? Kolejną wadą jest przesadne nawiązanie do futbolu, ponieważ w pewnym momencie miałam wrażenie że książka nie jest o tym o czym myślałam, że jest, a o tym kto wygrał, kto obronił i skandowaniu słowa O-R-Ł-Y! O ile ktoś kto się tym sportem interesuje, uzna to za ciekawy dodatek, o tyle inni będą ze znużeniem czytać (obserwować) zachowania facetów podczas meczu.

Poradnik pozytywnego myślenia to książka, która idealnie uzupełnia się z filmem i warto poznać obie wersje tej samej historii. Oczywiście zachęcam po sięgnięcie na początku po pierwowzór, który jest bardziej gorzki i mniej przyjazny, ale równie dobry jak obraz. Jestem przekonana, że nie będziecie zawiedzeni - fabuła czaruje swą niepowtarzalnością i prostotą połączoną z głębszym przesłaniem.
Moja ocena 4+/6, 7/10
Za książkę dziękuję portalowi Juventum.pl.

niedziela, 6 stycznia 2013

Mężczyzna, którego nie chciała pokochać - Federico Moccia


Tytuł oryginału:  L'uomo che non voleva amare
Wydawnictwo: Muza
Data wydania: październik 2012
Książka dostępna tutaj: .klik.

,,Tancredi ruszył w jej kierunku. Podszedł bardzo blisko. Stanął milimetr od niej. Nic nie powiedział. Dochodził ich tylko szum morza i zapach otaczającej przyrody. W końcu wyszeptał jej do ucha: - Miałem nadzieję, że włożysz właśnie tę.''

Federico Moccia to pisarz z pewnością przez Was dobrze znany, albo chociaż kojarzony z pięknymi historiami i filmami, które powstały na podstawie jego książek. Już od dawna chciałam zapoznać się z jego twórczością, zacząć od tych najbardziej znanych pozycji, ale przygodę z nim zaczęłam od tej najnowszej - Mężczyźny, którego nie chciała pokochać. Podobno literaturze bardziej dorosłej i znacznie odbiegającej chociażby od Wybacz, ale będę ci mówiła skarbie. Czy autor mnie czymś zaskoczył i sprawił, że powieść przeczytałam w błyskawicznym tempie? O tym w dalszej części recenzji, ale na początek zdradzę tylko, że dawno nikt mnie tak nie zaskoczył zakończeniem!

Sofia jest utalentowaną i uznaną na całym świecie pianistką, a muzyka to jej największa miłość - robi to z pasją od dziecka. Jest związana z Andreą, który zapowiada się na dobrego architekta. Są szczęśliwi, ale wszystko się zmienia, kiedy mężczyzna ulega poważnemu wypadkowi. Wtedy Sofia składa ślub przed Bogiem, że jeśli jej Andrea przeżyje, ona porzuci grę na fortepianie na zawsze.. Operacja kończy się sukcesem, ale życie ich nie będzie już takie proste jak kiedyś.. Drugi główny bohater jest bogaty i przystojny - ma wszystko co chce - domy, samoloty, samochody na całym świecie i własną wyspę. Nienawidzi szczęścia i robi wszystko, aby je komuś zniszczyć. Jest zimny, cyniczny. Ale pewnego dnia podczas joggingu chowa się przed deszczem w kościele i tam zauważa po raz pierwszy Sofię. Pierwszy raz od dawna stracił nad sobą kontrolę urzeczony piękną kobietą. Zaprasza ją na kawę, ale Sofia odmawia wbrew sobie. On układa nowy plan i pewny jest, że w końcu uda mu się ją zdobyć..

,,Spacerowali blisko siebie jak zwykła para, a jednak nie dotyczyły ich żadne reguły, nie liczył się czas, byli wolni od zdrady, kłamstwa, rozczarowania. Zdawało się, że tworzą idealną parę, choć z oczywistych względów daleko im było do ideału.''

Kiedy sięgnęłam po Mężczyznę, którego nie chciała pokochać, na początku gubiłam się w postaciach i nie wiedziałam chwilowo o kogo chodzi w danym fragmencie, albo zapominałam kim ten ktoś jest. Nie wiem czy jest to spowodowane tym, że autor faktycznie już we wstępie rzucił nas na głęboką wodę z tymi wszystkimi bohaterami, czy tylko ja miałam z tym taki problem. Niemniej jednak później to nie miało miejsca. Moccia z każdą kolejną stroną zwiększa napięcie i sprawia, że czytelnikowi jest coraz trudniej odłożyć książkę na bok. A już w środku jest to wręcz niemożliwe. Fabuła rozwija się w zawrotnym tempie i kiedy już myślimy, że nic ciekawszego nie może się stać, jesteśmy w ogromnym błędzie! Pisarz nieustannie czymś zaskakuje, chociaż nie mówię, że nie było kilka przewidywalnych momentów. Były, ale naprawdę niewiele.

Federico pisze prostym i zarazem poetyckim językiem, co według mnie jest idealnym rozwiązaniem, kiedy przedstawia się w formie opisów grę Sofii i jej wyćwiczone ręce - to sprawia, że samemu ma się ochotę siąść przed fortepianem i coś zagrać. Stworzył też barwnych i wyrazistych bohaterów, których losy chwytają za serce i z niecierpliwością czekamy na to co wydarzy się w ich życiu w przyszłości. Postaci ewoluują, za przykład można podać chociażby Tancrediego - na początku wyrachowanego i zimnego faceta, a pod koniec - czarującego, ciepłego, który potrafi rozkochać w sobie wszystkich wokół. Sofia na początku wiernie trzymająca się sztywnych zasad, później jest całkowicie inną kobietą, która zaskoczy Was wiele razy.

Podsumowując, uważam że Mężczyzna, którego nie chciała pokochać to powieść obok której nie mogą przejść obojętnie fani pisarza, jak i osoby, które uwielbiają romantyczne historie z odrobiną czegoś świeżego i pikantnego. Ponadto zakończenie bardzo mnie zaskoczyło, bo nie sądziłam że autor może coś takiego zrobić! Dosłownie, miałam ochotę powyrywać mu włosy, za to że nie zakończył tego po mojej myśli. Jednak to oznacza, że naprawdę potrafi zaintrygować czytelnika i udowodnić, że pisać potrafi i to nawet całkiem dobrze. Zachęcam gorąco do sięgnięcia po tę książkę, ponieważ uważam że naprawdę warto zapoznać się w twórczością tego autora. Ja z pewnością przeczytam jego inne pozycje. Polecam!
Moja ocena 5/6, 8/10
Książkę przeczytałam dzięki wydawnictwu Muza!

niedziela, 4 listopada 2012

Hinduskie zaślubiny - Sharon Maas


Tytuł oryginału: Of Marriageable Age
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania: wrzesień 2011
Książka dostępna tutaj: .klik.
 ,,Dobry ból to taki, który zmusza się do uniesienia się ponad wszystko - wówczas stajesz się silniejsza niż cierpienie.”

Indie ciekawią mnie już od jakiegoś czasu, zapewne ciągnie mnie do nich ze względu na zupełnie inną kulturę, tradycję, wartości, język i wiele innych rzeczy, których wymieniać już nie będę. Chciałabym kiedyś pojechać tam na jakiś czas, aby spróbować zrozumieć ich świat. Niestety teraz jest to niemożliwe i pozostają mi moje wierne przyjaciółki - książki. To właśnie dzięki nim mogę zaspokoić swoją ciekawość i wyobrazić sobie, że wdycham bryzę znad oceanu, biegam wśród kobiet poubieranych w kolorowe sari  i mówię całkiem niezrozumiałym dla siebie językiem. Interesująca perspektywa, nieprawdaż?

Pozwólcie, że przedstawię Wam Savitri (postanowiłam zacząć od tej postaci z pewnych względów, o których dowiecie się, gdy przeczytacie powieść), całkiem radosną i rozbieganą dziewczynkę, która mając ogromne szczęście, wychowywała się u boku Davida, który pochodził z bogatej rodziny. Dzięki ich szczerej i prawdziwej przyjaźni dziewczynka miała możliwość chodzić do szkoły, poznać bardzo dobrze język angielski i dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy. Savitri to bystra dziewczynka, która przeciwstawia się tradycji - nie chce wyjść za mąż, za kogoś kogo nie zna i nie kocha. Bo z biegiem czasu uświadamia sobie, że jej jedynym, tym wybranym jest właśnie chłopiec, z którym spędziła wiele radosnych chwil..

 „Że są tym samym. Ponieważ bycie tym samym jest mocniejsze niż różnice. Różnice to są tylko proszki, które wsypałaś.”
źródło: http://www.mariusztravel.com/kraje/indiezdjecia1.php
Drugą postacią jaką chciałabym Wam przedstawić jest chłopiec o imieniu Nat.  Poznajemy go, gdy pewien sahib, o imieniu David postanawia go zaadoptować. Właśnie tak bohater trafia do indyjskiej wioski, w której mieszka z powszechnie znanym i szanowanym doktorem - jego ojcem. Gdy dorósł do odpowiedniego wieku zostaje wręcz zmuszony wyjechać do Londynu, by pójść na medycynę i zostać lekarzem jak jego opiekun. Nat uwielbiał wioskę, w której mieszkał, mimo tego że nie było w niej dogodnych warunków do życia i z wielkim bólem ją opuścił.

Poznajcie też mieszkająca w Gujanie Brytyjskiej - Sarojini, która buntuje się przeciwko ojcu i jego poleceniom. Uznawana za zapalczywą i prostolinijną dziewczynę, która nie może pogodzić się z własnym losem i próbuje dosłownie wszystkiego, aby zrobić na złość Babie (tak nazywała swojego tatę). Dzięki poznaniu Trixie odnajduje w sobie odwagę i siłę, które pomogą jej albo zaszkodzą w zrealizowaniu swojego marzenia. Na swojej drodze napotka wiele przeszkód, z którymi będzie musiała sobie poradzić, a nie podtrzymanie tradycji może spowodować wiele drastycznych zmian w jej życiu.

Losy tych bohaterów już od samego początku zaplatały wokół siebie pewną nić, która na początku w ogóle niewidoczna stawała się coraz bardziej wyrazista, aż w którymś momencie zobaczyłam ją całą i nie mogłam w to uwierzyć. Podczas lektury miałam kilka planów jak może potoczyć się ta powieść i co kilkadziesiąt stron się zmieniały, ale wiedziałam, że gdzieś się to stanie. I stało się, ale nie tak jak sobie to wymyśliłam. Nawet nie wiecie, jakie było moje zaskoczenie, kiedy czytałam pewne fragmenty. Byłam tak zszokowana i jednocześnie pełna podziwu dla autorki, za to że stworzyła tak wielowątkową powieść i wszystko zgrabnie ze sobą połączyła, że praktycznie zabrakło mi słów. Serio, należą się jej gromkie brawa za stworzenie tak niesamowitej i rozbudowanej historii, która uczy, bawi i zadziwia.

Kreację bohaterów uważam za całkiem interesującą, ponieważ w jakimś stopniu z każdą z tych postaci starałam się utożsamić. Ich losy nie były mi obojętne, z niecierpliwością śledziłam ich poczynania i często w myślach mówiłam do nich, że źle robią, żeby zmienili coś itd. Polubiłam Savitri, Nata jak i Sarojini - każdego inaczej, w każdym zauważyłam coś inspirującego i dobrego. Co prawda zdarzały się momenty, w których miałam dość zachowania którejś z tych osób, ale i tak darzę ich sympatią. Na kartkach powieści spotkałam też wielu innych bohaterów z krwi i kości, którzy przyczynili się do zmian w historii Nata, Sarojini i Savitri. Do niektórych pałam sympatią, a innych wręcz nienawidzę. Sami widzicie, że pisarka doskonale opatentowała sposób, jak wywołać na czytelniku wiele skrajnych emocji. 

Język jakim posługuje się Sharon Maas jest piękny i zarazem zwyczajnie prosty, który potrafi zauroczyć już od pierwszych stron i właśnie dzięki temu nie można, nie polubić tej powieści! Według mnie autorka stworzyła coś naprawdę dobrego i warto się o tym przekonać na własnym przykładzie. Ale przecież jakieś minusy też na pewno są, więc czas na nie. Na początku wspomnę tylko o tym, że nie ma ich dużo (co naprawdę jest dziwne, bo książka liczy sobie ponad 700 stron i trudno jest napisać dobrą książkę i nie popełnić wielu błędów). Tak jak pisałam wcześniej, czasami przez jakiś czas denerwowało mnie zachowanie poszczególnych bohaterów, przestawałam ich lubić, po czym za chwilę znowu ich lubiłam i tak w kółko. To właśnie sprawiło, że czasami miałam dość tej pozycji i odkładałam ją na chwilę, aby zaraz znowu po nią sięgnąć i czytać dalej. Drugim mankamentem były zbyt długie opisy, które co prawda czytałam z zainteresowaniem, bo w każdym dowiedziałam się czegoś ciekawego, ale chwilami już odechciewało mi się czytać tego, bo chciałam aby wyjaśniło się w końcu to i to. A właśnie w takich momentach pisarka fundowała nam obszerne opisy o tym, że np. Ma ma złote ręce i potrafi uzdrawiać. I tak przez kilka stron. W książce zauważyłam też jedną literówkę (tylko), bo czasami w dużo krótszych powieściach można je zauważać co kilka stron. 

Hinduskie zaślubiny to pozycja, obok której nie można przejść obojętnie ze względu na to, że opowiada o ważnych wartościach i życiu indyjskich kobiet. Przedstawia prawdę, której tak bardzo często się obawiamy, że staramy się ją zagłuszyć i zepchnąć w najdalsze zakamarki naszego umysłu. Uważam, że pisarka napisała ciekawą powieść, z barwnymi bohaterami i rozbudowaną, zaskakującą historią. Mogę polecić ją dosłownie wszystkim, bo każdy powinien się w niej odnaleźć i spojrzeć całkiem inaczej na otaczający nas świat. Polecam gorąco!

 „Nienawiść jest jak maleńkie ziarenko kiełkujące w umyśle. Należy je usunąć, gdy tylko się pojawi. Wyrwać je z korzeniami, jak chwast!”
Moja ocena 5/6, 8/10
Za możliwość przeczytania dziękuję 
wyd. Prószyński i S-ka!

niedziela, 14 października 2012

Spójrz mi w oczy - Lisa Scottoline


Tytuł oryginału: Look again
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania: wrzesień 2011
Książka dostępna tutaj: .klik.
 „Złe rzeczy są jak fale. Zawsze będą się nam przytrafiać i nikt nic na to nie poradzi. To część życia, tak samo jak fale są częścią oceanu. Jeśli stoisz na brzegu, nigdy nie wiesz, kiedy nadpłyną. Ale nadpłyną. Trzeba tylko pamiętać, żeby po każdej z nich wynurzać się z powrotem na powierzchnię, to wszystko.”

Kiedy zobaczyłam okładkę książki Spójrz mi w oczy i rekomendację Picoult na górze, wiedziałam, że będę musiała tę pozycję przeczytać prędzej czy później. Do tego później doszedł opis, który bardzo mnie zaciekawił, no i stało się - powieść stoi na półce przeze mnie przeczytana i żałuję jedynie tego, że już się skończyła. Przypuszczałam, że może mi się spodobać, ale nie aż tak, snułam domysły nad tym, że może mnie wciągnąć, ale nie aż tak, że nie słyszałabym tego, co do mnie mówią domownicy..

Ellen Gleeson pewnego dnia w skrzynce pocztowej znajduje na ulotce zdjęcie, z którego spogląda na nią jej syn, o imieniu Will. Tylko że ulotka, którą trzyma w ręku, jest o uprowadzonym dziecku. Postanawia jednak nie zaprzątać sobie tym głowy, co na początku jej się udaje, ale po jakimś czasie nie może przestać o tym myśleć. Bohaterka podejmuje się niebezpiecznego zadania - chce dowiedzieć się prawdy, czy naprawdę Will został porwany, czy to po prostu inny chłopiec tylko podobny do jej synka. Jej prywatne śledztwo od początku nie idzie odpowiednim torem, nieustannie coś jest nie tak, a mimo to - nie poddaje się. Ellen na okrągło wyobraża sobie, co zrobi, kiedy to wszystko okaże się prawdą. Czy odda go jego biologicznym rodzicom? Na dodatek, gdy jest już blisko prawdy okazuje się, że życie jej i życie synka wisi na włosku..

Lisa Scottoline jest autorką licznych bestsellerów, a jej książki ukazały się w trzydziestu dwóch krajach, w łącznym nakładzie ponad trzydziestu milionów egzemplarzy. W Polsce do tej pory mogliście zapoznać się z jej twórczością w powieści Ocal mnie, a teraz przyszła pora na kolejną - Spójrz mi w oczy. To było jednak moje pierwsze spotkanie z piórem tej pisarki i uważam je za całkowicie udane, ponieważ historia wciągnęła mnie już od pierwszej strony i tak naprawdę nie mam praktycznie jej nic do zarzucenia. Może jedynym minusem jest to, że mimo napięcia (które towarzyszy podczas całej lektury) w pewnym momencie zaczęłam się nudzić, bo chciałam, aby w końcu się to wyjaśniło. Scottoline wprowadziła kilka pobocznych wątków, które właśnie wtedy, gdy powieść zaczęła mi się dłużyć, były najważniejsze. A później miałam wrażenie, że wybuchł wulkan, bo to co rozegrało się na kartkach tej pozycji wprawiło mnie w ogromne zdziwienie.

Są  książki, o których od razu po przeczytaniu się zapomina i takie, które pozostają w nas naprawdę na długo. To właśnie o nich nieustannie rozmyślamy, zadajemy sobie pytania, co zrobilibyśmy na miejscu bohaterów, co wtedy czulibyśmy itd. Do takich powieści zawsze należały te Jodi Picoult, a dzisiaj dołącza do nich Spójrz mi w oczy. Bo mimo tego, że zakończenie było całkiem pomyślne, nie wyobrażam sobie tego koszmaru, przez który przejść musiałaby matka adoptowanego dziecka.

Lisa Scottoline pisze prostym, przystępnym językiem, dzięki któremu łatwo jest zrozumieć wiele procedur prawa rodzinnego, czy też informacji związanych z medycyną. Autorka skonstruowała bardzo udaną fabułę, w której ciężko doszukać się czegoś, co by do niej nie pasowało. Warto też wspomnieć o kreacji bohaterów, którą uważam za całkiem ciekawą. Poznajemy Ellen, która jest dziennikarką i matką Willa. Spotkamy też Marcelo, który jest naczelnym Ellen, Sarah - jej wredną koleżankę z pracy, Connie - opiekunkę Wila i wielu innych, którzy przyczynią się do całkowitej zmiany w życiu bohaterki. W postaciach, które wymyśliła pisarka można doszukać się wielu cech, które każdy z nas posiada. Dzięki temu lepiej możemy zrozumieć ich postępowanie, przewidzieć to co zaraz zrobią itp.

Spójrz mi w oczy polecam przede wszystkim osobom, które lubią powieści obyczajowe wzorowane na prawdziwych wydarzeniach. Jestem też pewna, że jeśli twórczość Picoult do Was przemawia, ta też będzie, a może nawet bardziej? To pozycja, która wciąga od pierwszych stron i która sprawia, że nie można o niej od razu zapomnieć. Polecam gorąco. :)
Moja ocena 5/6, 8/10
Za możliwość przeczytania dziękuję Pani Ani i wyd. Prószyński i S-ka! :)

środa, 26 września 2012

Hiszpańska fiesta i soczyste mandarynki - Alex Browning


Tytuł oryginału: Shooting Caterpillars in Spain. Two innocents abroad in Andalucia.
Wydawnictwo: Pascal
Data wydania: sierpień 2012
Książka dostępna tutaj: .klik.
,,Dziękujemy - były to najbardziej ekscytujące wakacje, jakie kiedykolwiek przeżyłyśmy''

Lubię od czasu do czasu sięgnąć po jakąś lekką książkę, której fabuła rozgrywa się w dalekim, ciepłym miejscu. Tym razem postanowiłam zaznajomić się z krajobrazem Hiszpanii, i jej mieszkańcami - czyli tym co jedzą, czego nie tolerują itp. Częściowo właśnie tego się dowiedziałam dzięki powieści pt. Hiszpańska fiesta i soczyste mandarynki. Ale czy uważam ją za dobrą? O tym za chwilę.

Historia opowiada o szczęśliwym małżeństwie, które postanawia przeprowadzić się do Hiszpani, ze względu na dziwne odczucie, że czegoś im w życiu brakuje. Okazuje się, że tym brakującym elementem jest zmiana otoczenia, zmiana nawyków, języka i znajomych. Alex i James mają w planach otwarcie hotelu, jednak to co na początku wydawało się takie proste, wcale takie nie jest. Przeżyją niesamowite przygody z sąsiadami, kotami, znajomymi, wężami i innymi rzeczami, które spotkać można w tym kraju.

W pierwszym akapicie zadałam pytanie sama sobie, czy książkę uważam za dobrą i moja odpowiedź brzmi: nie jest to dobra lektura. Tutaj, Moi Drodzy, niestety nie napiszę, że jest to świetna i znakomita pozycja, którą bardzo polecam. Bo tak nie jest. Historia jest przeciętna, nie wyróżnia się niczym szczególnym, co zwróciłoby moją uwagę na tyle, żeby do niej kiedyś wrócić. Co prawda sięgając po tego typu literaturę nie powinniśmy spodziewać się arcydzieł, jednak sądziłam, że Alex Browning stworzy dużo bardziej ekscytującą historię. Historię, którą czytałabym z wypiekami na twarzy..

Zaczęłam od minusów i dalej będę je wypisywać.. Nie podobało mi się to, że autorka zastosowała tak wiele opisów, a dialogów było naprawdę niewiele, co utrudniało czytanie i przez to często odkładałam książkę, zmęczona tym, że bohaterowie rzadko kiedy wymieniają się poglądami i tak naprawdę wiem o nich to co przeczytałam z opisów. Pisarka postawiła nam wszystko na tacy i raczej nie było fragmentów, gdzie sami moglibyśmy się czegoś domyśleć. Po drugie muszę wspomnieć o błędach, które w książce znalazłam, a są to literówki, albo jakiegoś wyrazu w zdaniu nie ma w ogóle, przez co w ogóle treść nie ma sensu. Przykładem może być następujące sformułowanie: ,,Penny zabrała mnie do siebie, gdzie razem z niecierpliwością powrotu naszych mężów'' (str.201).

Teraz czas na plusy. W Hiszpańskiej Fieście i soczystych mandarynkach podobało mi się poczucie humoru pisarki, dzięki czemu dosyć często chichotałam pod nosem z zachowania bohaterów. Po drugie po przeczytaniu tej książki moja wiedza na temat Hiszpanów i samego kraju się zwiększyła, z czego bardzo się cieszę - przyjemne połączone z pożytecznym. Również dzięki tej powieści, mimo niektórych przeszkód przyjemnie spędziłam ten czas, ponieważ czytanie w zimne i pochmurne dni o zrywaniu z drzew mandarynek i o upałach, poprawił mi humor i chociaż przez chwile mogłam poczuć, że tam jestem.

Hiszpańska fiesta i soczyste mandarynki to pozycja średnia, która ma wiele mankamentów, po której nie można spodziewać się czegoś świetnego. Ale to również powieść, dzięki której możemy przenieść się do Hiszpanii i uwierzyć w to, że w życiu można zrobić wszystko jeśli się tego naprawdę bardzo chce. Czy ją polecam? Nie wiem i sami odpowiedzcie sobie na pytanie, czy chcecie ją przeczytać, czy też nie.
Moja ocena 3/6 , 4/10
Książkę otrzymałam od wydawnictwa Pascal, za co serdecznie dziękuję.

piątek, 31 sierpnia 2012

Tajemnica Noelle - Diane Chamberlain


Tytuł oryginału: The Midwife's Confession
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania: sierpień 2012
Książka dostępna tutaj: .klik.
,,Podając kopertę, dotknął jej dłoni. Nie jak mężczyzna dotykający kobietę, lecz jak przyjaciel, który wie, że dokumenty ukryte w kopercie mogą nieodwracalnie zmienić jej życie.''

Noelle będąc nastolatką postanowiła być taka jak jej mama, czyli pomagać kobietom rodzić dzieci. Dlatego najpierw musiała się do tego odpowiednio przygotować, dużo się uczyć, zdać wiele egzaminów i w końcu mogła zostać położną. Wcześniej jednak dowiedziała się czegoś, o czym nie powinna wiedzieć i na studiach spotkała pewną dziewczynę, o której wiedziała coś o czym tamta nie miała zielonego pojęcia. Skrywała tę tajemnicę i jeszcze wiele innych przez wiele lat, a osoby, które sądziły że ją znają - strasznie się myliły..

Emerson i Tara - najlepsze przyjaciółki Noelle nie zdawały sobie sprawy z tego, że może mieć ona jakiekolwiek problemy, a na pewno nie takie, które skłoniłyby ją do popełnienia samobójstwa. Po śmierci tytułowej bohaterki odnajdują zagadkowy list, który skłania je do tego, aby poznać prawdę o kobiecie, którą kochały i z którą spędziły niesamowite chwile w życiu. Prawda jednak okazuje się dla nich bolesna, gdyż uświadamiają sobie, że tak naprawdę Noelle była dla nich obcą osobą, która przez całe życia je okłamywała, aby nie straciły do niej zaufania, czy też by nie cierpiały równie jak ona. Czy uda się Emerson i Tarze odkryć to czego najbardziej się obawiają? Przekonajcie się o tym sami!

Diane Chamberlain jest znaną i wielokrotnie nagradzaną autorką powieści takich jak: Prawo matki, Kłamstwa,  czy też Szansa na życie. Już od jakiegoś czasu zaczęłam zwracać uwagę na książki tej pisarki i kiedy nadarzyła się taka okazja, postanowiłam zmierzyć się z jej twórczością, którą tak wiele osób sobie chwali. I wiecie co? Teraz ja również należę do tego grona, mimo że dopiero mam za sobą jej jedną pozycję, a mianowicie Tajemnicę Noelle, o której dziś trochę napiszę. Przede wszystkim muszę zacząć od tego, że historia strasznie wciąga i czyta się ją błyskawicznie. Zaczęłam ją czytać z postanowieniem, że po kilkudziesięciu stronach zrobię sobie przerwę, a ,,obudziłam się'' po stu osiemdziesięciu i nie mogłam uwierzyć w to, że jestem już tak daleko i to w tak krótkim czasie.

Warto również wspomnieć o kreacji bohaterów, którą uważam za całkiem interesującą, ponieważ możemy poznać z bliska myśli Tary, Emerson, Noelle czy też Anny i dzięki takiemu zabiegowi, mamy całkowicie inne zdanie i inny pogląd na to wszystko niż któraś z postaci. Każdy rozdział był przedstawiony z punktu widzenia innej osoby i to sprawiło, że powieść czytałam z dużym zainteresowaniem i nieustannie autorka czymś mnie zaskakiwała. Dodatkowymi plusami są prosty język i lekki styl pisarki, którymi może oczarować wielu czytelników. I to może właśnie dzięki temu osoby kochające czytać, chcą sięgać po jej kolejne lektury.

Tajemnica Noelle to książka na którą bez wątpienia warto zwrócić uwagę, ponieważ to nie tylko zwykła historia, w której odkrywamy razem z bohaterkami tajemnice Noelle. To również powieść, w której zadajemy sobie wiele pytań i dzięki temu możemy nauczyć się wielu nowych rzeczy, albo wzbogacić swoją widzę o nowe informacje. Autorka zachwyciła mnie, ale nie aż tak, że mogłabym uznać utwór ten z jeden z ulubionych. Uważam, że jest to obowiązkowa pozycja dla fanów pisarki i dla osób, które wcześniej styczności z autorką nie miały, bo może przypaść do gustu każdemu kto lubi tego typu książki. Minusem jest jednak to, że chwilami mogłam przewidzieć pewne wydarzenia, przypuszczać że zdarzy się to i to i tak też często było. Niemniej jednak zakończenie całkowicie mnie zaskoczyło i nie mogłam uwierzyć w to co czytam! Podsumowując, Tajemnicę Noelle uważam za całkiem udaną lekturę i z pewnością sięgnę po inne pozycje Chamberlain, które o ile wiem są równie dobre jak ta, o ile nie lepsze!
Moja ocena 5/6, 8/10
Za możliwość przeczytania dziękuję Pani Ani i wyd. Prószyński i S-ka! :)

środa, 22 sierpnia 2012

Santa Olivia - Jacqueline Carey


Tytuł oryginału: Santa Olivia
Seria/cykl wydawniczy: Santa Olivia, tom I
Wydawnictwo: Piąty Peron
Data wydania: marzec 2012
Książka dostępna tutaj: .klik.

„- Czasami naprawdę zastanawiam się, jak to jest być tobą. - W porządku - odparła. - Ja zastanawiam się, jak to jest być kimkolwiek innym.”

 Santa Olivia to książka po którą sięgnęłam w ciemno, ponieważ w ogóle nawet nie przeczytałam opisu kiedy zgodziłam się na nią wymienić. To dzięki okładce stwierdziłam, że powieść mogę przeczytać, bo w mojej głowie ułożyła się już pewna wizja książki. Otóż byłam pewna, że to historia o zbuntowanej, odważnej i silnej kobiecie wampirzycy czy kimś podobnym. W każdym bądź razie z przekonaniem, że to romans paranormalny zabrałam się za tę pozycję i jakże byłam zaskoczona, kiedy nie zetknęłam się z żadnym wampirem, aniołem czy też wilkołakiem!

Poznajcie Carmen Garron, która mieszka w Santa Olivia - miasteczku odgrodzonym od reszty świata, w którym panują całkiem inne zasady od tych, które znamy i są nam bliskie. Kobieta spotyka na swojej drodze wielu mężczyzn, z którymi i tak będzie musiała się rozstać - przeżyła już to raz i została sama z dzieckiem. Mimo to, gdy poznaje Martina ofiarowuje mu pomoc i tak właśnie rodzi się miedzy nimi uczucie. Mężczyzna jednak nie jest normalnym człowiekiem, a jak się okazuje - owocem inżynierii genetycznej, dlatego odizolowane miasteczko nie jest już dla niego bezpiecznym miejscem. Carmen zostaje sama ze swoim synem i niezwykłym dzieckiem, które lada dzień się narodzi. Loup Garron dojrzewa przy boku swojego przyrodniego brata, który nieustannie czuwa nad nią i nad tym by się nie zdradziła. By nie skakała za wysoko, nie biegała tak szybko jak naprawdę może, nie uczestniczyła w bójkach. Bohaterka od dziecka widziała wielu ludzi, którzy cierpieli przez żołnierzy, dlatego postanawia coś z tym zrobić. W niebezpiecznych akcjach pomagają jej przyjaciele i dzięki nim ludzie zaczynają mieć nadzieję. Jednak wie, że to co robią jest z drugiej strony nierozsądne, ponieważ przez to mogą stracić nawet życie..

Historia wywarła na mnie pozytywne wrażenie i bardzo mnie zaskoczyła, ponieważ tak jak pisałam wcześniej, spodziewałam się po niej romansu paranormalnego, a otrzymałam coś zupełnie innego, ale za to bardzo ciekawego i wciągającego. Bo powieść czyta się w błyskawicznym tempie, za co należą się gromkie brawa dla pisarki. Jacqueline Carey pisze prostym językiem, a jej styl jest chwilami wulgarny, dlatego pozycję zaliczyłabym bardziej jako tę dla dorosłych. Niemniej jednak nie dziwię się, że autorka zastosowała taki zabieg, ponieważ język i styl idealnie pasują do wydarzeń, które rozgrywają się na kartkach powieści.

Santa Olivia to pierwsza część trylogii o takiej samej nazwie co tytuł, która zbiera coraz więcej wielbicieli i wcale się temu nie dziwię, ponieważ świat stworzony przez autorkę jest tak fascynujący, że nie sposób nie polubić tej pozycji. Ponadto kreacja bohaterów jest bardzo ciekawa, przede wszystkim dlatego, że każda z postaci ma swoją historię, która w jakimś stopniu wpływa na to kim się staną, co zrobią, jaki obiorą cel w życiu. Najbardziej polubiłam Loup, gdyż mimo swej odmienności nie poddawała się i nie udawała kogoś kim tak naprawdę nie jest. Wierzyła w to, że w końcu uda jej się osiągnąć dany cel mimo wielu przeszkód, które stanęły na jej drodze. Inną postacią, o której warto wspomnieć jest Martin, o którym dowiadujemy się niewiele, ale to właśnie od niego zaczyna się cała ta przygoda z utalentowana dziewczyną - w końcu jest jej ojcem. Kolejnymi bohaterami, których szczerze polubiłam są: Tommy i John, o których dowiecie się sięgając po tę lekturę i Carmen, o której już wspominałam wcześniej.

Napisałam co podobało mi się, więc teraz powinnam wspomnieć coś o tym, co nie przypadło mi do gustu. Po pierwsze strasznie irytowała mnie jedna z bohaterek, a mianowicie Pilar, która została stworzona na bezmyślną dziewczynkę zmieniającą swe zdanie tysiąc razy na sekundę. Po drugie miasto odizolowane od reszty świata to coś, co już w literaturze spotkałam dwa razy - pierwszy raz u Kinga, drugi raz u Granta i mimo, że tutaj to było coś innego, to jednak czytając miałam wrażenie, że autorka wzorowała się na mistrzu grozy i specjalnie się nie wysiliła.. Z minusów chyba tyle, chociaż mogłabym jeszcze dopisać to, że świat stworzony przez Carey jest strasznie przytłaczający, co utrudnia czytanie i nie da się książki przeczytać w ciągu jednego dnia, mimo że strasznie wciąga i chce się wiedzieć jakie będzie zakończenie...

Podsumowując, Santa Olivia to powieść, która pozostanie w mojej pamięci na długo, gdyż jest wstrząsająca i uświadamia kilka istotnych rzeczy. Ma wiele plusów, ale też kilka wad, dlatego myślę, że ocena 4 jest najbardziej sprawiedliwa. Zachęcam do sięgnięcia po tę pozycję, bo naprawdę warto. Myślę, że powinna Wam się spodobać, tymczasem ja będę poszukiwała innych książek tej pisarki. Polecam.
Moja ocena 4/6, 6/10
***
Napisałam! Sama się sobie dziwię, bo ostatnio mam problem z pisaniem recenzji - non stop mi coś w nich nie pasuje i usuwam je, piszę, usuwam i tak w kółko. Dlatego jeśli zauważycie w tej wyżej napisanego coś w ogóle bez sensu - napiszcie :D

wtorek, 14 czerwca 2011

Raj na ziemi - Mary Alice Monroe

Żółw morski – łac. Caretta caretta.


Co byście zrobiły, gdybyście pewnego dnia dowiedziały się że wasza mama umiera i zostało jej kilka miesięcy? Czy możecie sobie to wyobrazić?

O Mary Alice Monroe nie słyszałam, do czasu gdy dostałam e-booka, a patrząc na okładkę przenosiłam się już do tamtego świata - na plażę. Więc otworzyłam plik i zaczęłam przygodę z żółwiami, chorą matką i córką o imieniu Caretta, Cara.

Zacznijmy od początku.. Lovie, siedemdziesięcioletnia miłośniczka żółwi, modli się do Boga, aby jej córka wróciła do domku na plaży, aby spędziła z nią trochę czasu, a przede wszystkim pomogła uporządkować pewne sprawy. Po kilku dniach Cara dostaje list od mamy - Lovie, aby przyjechała do niej w odwiedziny. Czytając opis książki dowiadujemy się, że Cara straciła pracę i bez chwili zastanowienia, wsiada do samochodu i wyrusza na południe. Jadąc tam przypomina sobie dzieciństwo. Podróż dobiega końca. Wita się z mamą, a będąc w swoim dawnym pokoju nagle zasypia. Po kilku dniach leżenia ze względu na migrenę, jedzie do swojego brata Palmera. Jednak on okazuje się być bardzo podobnym do jej ojca, uważa że kobieta powinna słuchać się jego i nie mieć własnego zdania. Po jakimś czasie kiedy Cara oświadcza że wyjeżdża do Chicago, jej mama mówi że jest chora na raka płuc i ma czas do końca lata. Czytając ten fragment ryczałam jak małe dziecko, bo jak ja zachowałabym się w takiej sytuacji? Caretta zostaje i postanawia pomóc swojej mamie, zostaje również miłośniczką żółwi, pomaga Toy - ciężarnej dziewczynie która mieszka u pani Lovie i poznaje Bretta. Co się stanie z panią Lovie, wyzdrowieje czy umrze? Czy Caretta da sobie radę, biorąc wszystko na siebie? Kim jest Brett i co z ich przyjaźni wyniknie? Czy Toy słusznie postąpiła uciekając ze swoim chłopakiem, który wcześniej ją uderzył? 

Czytając tę książkę, utożsamiłam się z Carettą. Mimo że ona ma czterdzieści lat, a ja 15. Uciekła w wieku 18 lat z domu, nie mogła znieść tego że jej ojciec uderzył ją, a jej mama się na to patrzyła. Ja bym zrobiła to samo. Gdy dowiedziała się o raku swojej mamy, była w szoku, ja też bym była i za pierwszym razem bym w to nie uwierzyła. Podobała mi się postać Bretta, kiedyś mógł mieć każda dziewczynę. Teraz kto by pomyślał że teraz jest niesamowitym, ciepłym mężczyzną, który zabiera Carettę w piękne miejsce które jest jego tajemnicą? 

Opisy miejsc, plaży, domów, ogrodów, wysp były takie codzienne a zarazem magiczne. Czułam się jakbym tam była, jakbym miała wakacje. Czułam piasek na stopach, ciepłe promienie słoneczne. Temat żółwi - od składania jaj, do zabezpieczania miejsca, był cudowny. Kiedy Caretta i Lovie w środku nocy przypatrywały się jak żółwica składała jaja, płynęły mi łzy po policzku ze szczęścia. Oj coś za bardzo przeżywałam to wszystko..:)

Powieść czyta się lekko, są momenty w których się śmiałam i są też takie w których płakałam. A mało która książka potrafi wywołać u mnie takie emocje. Na pewno ''Raj na ziemi'' zostanie długo w mojej pamięci. Polecam tę książkę wszystkim, naprawdę warto! 
Moja ocena 6/6