Gwiazd naszych wina, John Green
Hazel ma szesnaście lat, a jednym z nieodłącznych elementów jej życia jest aparat tlenowy imieniem Philip. Odkąd trzy lata temu zachorowała na raka, nie chodzi do szkoły, spędzając dni głównie na czytaniu (zwłaszcza ukochanej książki) i oglądaniu „America's Next Top Model”. Jednak gdy na spotkaniu grupy wsparcia dla chorej młodzieży poznaje Augustusa, w jej życiu następuje zwrot o 180 stopni. Czeka ją podróż, nieoczekiwana i wytęskniona zarazem, w poszukiwaniu odpowiedzi na najważniejsze pytania: czym są choroba i zdrowie, co znaczy życie i śmierć, jaki ślad człowiek może po sobie zostawić na świecie.Gwiazd naszych wina Johna Greena jest wnikliwa i odważna, zabawna i ironiczna. Autor, pisząc o nastolatkach, ale nie tylko dla nich, w błyskotliwy sposób zgłębia w niej tragiczną kwestię życia i miłości.
•polska premiera 6 lutego
•od ponad roku bestseller „New York Timesa”
•powieść roku
2012 wg „Time”
•autor roku wg „Entertainment Weekly”
•laureatka najważniejszej nagrody czytelników w
USA: Goodreads Choice Awards 2012
•nr 1 „Wall Street Journal”
•polecana przez „Booklist”
•przekład na kilkadziesiąt języków
•wkrótce film w produkcji Fox 2000
•świetne recenzje w „The
Guardian”, „New York
Timesie”, National
Public Radio, „Huffington
Post”, „Washington
Post”, na GoodReads i in.
FRAGMENT
„Gwiazd naszych wina”
John Green
Przełożyła Magda Białoń-Chalecka
1
Pod koniec zimy siedemnastego roku mojego życia mama
stwierdziła, że wpadłam w depresję. Zapewne doszła do tego wniosku, bo rzadko
wychodziłam z domu, spędzałam długie godziny w łóżku, ciągle czytałam tę samą
książkę, mało co jadłam i całkiem sporo wolnego czasu, którego miałam w
nadmiarze, poświęcałam na rozmyślania o śmierci.
.
.
W każdej ulotce, na każdej stronie internetowej i w ogóle we
wszelkich materiałach dotyczących raka wśród efektów ubocznych choroby zawsze
wymieniana jest depresja. Lecz tak naprawdę ona nie jest skutkiem ubocznym
raka. Depresja jest skutkiem ubocznym umierania. (Zresztą rak też jest skutkiem
ubocznym umierania. Właściwie prawie wszystko nim jest). Tak czy siak, mama
uznała, że potrzebuję pomocy, więc zawiozła mnie do lekarza rodzinnego, doktora
Jima, który przyznał, że rzeczywiście tonę w totalnie obezwładniającej depresji
klinicznej, a zatem należy zaordynować mi odpowiednie leki, a ponadto wysłać
mnie na cotygodniowe zajęcia grupy wsparcia.
.
.
Do grupy, której skład bezustannie się zmieniał, należeli
młodzi ludzie na różnych etapach rozwoju choroby nowotworowej. Dlaczego jej
skład się zmieniał? Efekt uboczny umierania.
Oczywiście, spotkania grupy były koszmarnie przygnębiające.
Odbywały się co środa w podziemiu kościoła episkopalnego, mieszczącego się w
kamiennym gmachu zbudowanym na planie krzyża. Siadaliśmy wszyscy w kręgu, w
samym środku tego krzyża, dokładnie tam, gdzie nałożyłyby się na siebie dwie
belki i gdzie znalazłoby się serce Jezusa.
Zwróciłam na to uwagę, ponieważ Patrick, lider grupy wsparcia i
jej jedyny pełnoletni uczestnik, na każdym koszmarnym spotkaniu mówił o
uświęconym Sercu Jezusa i o tym, jak to my, młodzi chorzy na raka, siedzimy
dokładnie w samym jego środku i tak dalej.
.
.
A oto jak przebiegały spotkania w Sercu Bożym: sześcioro,
siedmioro albo dziesięcioro nastolatków wchodziło/wjeżdżało na wózkach do sali,
raczyło się nędznym poczęstunkiem złożonym z ciasteczek i lemoniady, siadało w
Kręgu Zaufania i wysłuchiwało Patricka, który po raz tysięczny relacjonował
przygnębiającą historię swojego życia, czyli mówił o tym, że miał nowotwór
jąder i lekarze uważali, że umrze, ale nie umarł, i proszę – oto on, nadal
żywy, zupełnie dorosły, w kościelnej piwnicy, w sto trzydziestym siódmym
najładniejszym mieście Ameryki, rozwiedziony, uzależniony od gier
komputerowych, niemający przyjaciół, ledwie wiążący koniec z końcem dzięki
eksploatowaniu swojej nowotworowej przeszłości, mozolnie dążący do zdobycia
dyplomu magisterskiego, choć on i tak nie poprawi jego perspektyw zawodowych,
czekający, jak my wszyscy, na miecz Damoklesa, niosący wyzwolenie, któremu
umknął wiele lat temu, gdy rak odebrał mu oba jajka, lecz oszczędził to, co
tylko najbardziej wspaniałomyślny człowiek mógłby nazwać życiem.
.
.
I TY TEŻ MOŻESZ MIEĆ TYLE SZCZĘŚCIA!
.
.
Potem się przedstawialiśmy: Imię. Wiek. Diagnoza. I jak się
dzisiaj czujemy. Jestem Hazel, mówiłam, gdy nadchodziła moja kolej. Szesnaście
lat. Pierwotnie rak tarczycy, z imponującą satelitarną kolonią od dawna osiadłą
w płucach. I czuję się dobrze.
.
.
Gdy już prezentacje obeszły całe kółko,
Patrick zawsze pytał, czy ktoś chciałby się podzielić swoimi przeżyciami. I
wówczas zaczynało się prawdziwe pandemonium wsparcia: wszyscy opowiadali o sile,
walce i wygrywaniu, o remisji i tomografii. Muszę oddać sprawiedliwość
Patrickowi: pozwalał nam też mówić o śmierci. Ale większość obecnych nie
umierała. Większość miała dożyć wieku dorosłego, tak jak on.
(Co oznaczało, że wszystko to było podszyte sporą dozą
rywalizacji, ponieważ każdy chciał pokonać nie tylko nowotwór, ale też
pozostałych obecnych w sali. Zdaję sobie sprawę, że to nieracjonalne, ale kiedy
ci oznajmiają, że masz na przykład dwadzieścia procent szans na przeżycie
pięciu lat, włącza się matematyka i uświadamiasz sobie, że to jak jeden do
pięciu… Rozglądasz się więc i kalkulujesz tak, jak by to zrobiła każda zdrowa
osoba: muszę przeżyć czworo z tu obecnych).
.
.
Jedynym pozytywnym akcentem na tych spotkaniach był chłopak
imieniem Isaac, chudy młodzieniec o pociągłej twarzy i prostych, jasnych
włosach opadających na jedno oko. To właśnie oczy były jego problemem. Trafił
mu się jakiś fantastycznie nieprawdopodobny nowotwór oczu. Jedno usunięto mu,
gdy był dzieckiem, a teraz nosił koszmarnie grube okulary, przez które jego
oczy (i to prawdziwe, i to szklane) wyglądały na nadnaturalnie ogromne, tak
jakby cała głowa składała się głównie z gałek ocznych. Z tego, czego zdołałam
się dowiedzieć przy tych rzadkich okazjach, kiedy Isaac dzielił się przeżyciami
z grupą, nawrót choroby stanowił śmiertelne zagrożenie dla jego drugiego oka.
Porozumiewaliśmy się z Isaakiem niemalże wyłącznie za pomocą
westchnień. Za każdym razem, gdy ktoś rekomendował nową dietę antynowotworową,
wdychanie zmielonej płetwy rekina czy coś w tym rodzaju, chłopak zerkał na mnie
i wzdychał dyskretnie. Ja nieznacznie kręciłam głową i wzdychałam w odpowiedzi.
.
A zatem grupa wsparcia była kompletnie denna i po kilku
tygodniach na samą myśl o niej miałam ochotę kopać i wrzeszczeć. Akurat tej
środy, kiedy miałam poznać Augustusa Watersa, siedziałam na kanapie z mamą i
oglądałam trzeci etap dwunastogodzinnego maratonu z poprzedniego sezonu America’s
Next Top Model
(który, prawdę mówiąc, już widziałam, ale co tam), wszelkimi sposobami usiłując
się wykręcić od wyjścia z domu.
.
.
Ja: Odmawiam chodzenia na grupę wsparcia.
Mama: Jednym z symptomów depresji jest brak zainteresowania
formami aktywnego spędzania czasu.
Ja: Proszę, pozwól mi oglądać America’s Next Top Model. To jest aktywne spędzanie czasu.
Mama: To jest pasywne spędzanie czasu.
Ja: Mamo! Proszę.
Mama: Hazel, jesteś już nastolatką, nie małym dzieckiem. Musisz
mieć przyjaciół, wychodzić z domu i prowadzić normalne życie.
Ja: Jeżeli chcesz, żebym była nastolatką, nie posyłaj mnie na
grupę wsparcia. Kup mi fałszywy dowód osobisty, żebym mogła chodzić do klubów,
pić wódkę i brać haszysz.
Mama: Zacznijmy od tego, że haszyszu się nie bierze.
Ja: Widzisz, wiedziałabym takie rzeczy, gdybyś załatwiła mi
fałszywy dowód.
Mama: Pójdziesz na grupę wsparcia.
Ja: Błeee!
Mama: Hazel, zasługujesz na normalne życie.
To zamknęło mi usta, choć nie bardzo rozumiałam, jak
uczestniczenie w spotkaniach grupy wsparcia wpasowuje się w definicję
„normalnego życia”. Zgodziłam się pójść – jednak najpierw wynegocjowałam prawo
do nagrania półtora odcinka programu, który miał mnie ominąć.
.
.
Chodziłam na grupę wsparcia z tych samych powodów, z których
pozwalałam pielęgniarkom po zaledwie półtorarocznej edukacji truć mnie
chemikaliami o egzotycznych nazwach: chciałam zadowolić rodziców. Na tym
świecie jest tylko jedna rzecz okropniejsza niż umieranie na raka w wieku
szesnastu lat, a jest nią posiadanie dziecka, które na tego raka umiera.
Mama zaparkowała na okrągłym podjeździe z tyłu kościoła o
16.56. Udawałam, że poprawiam coś przy butli z tlenem, żeby zyskać chociaż
sekundę.
– Chcesz, żebym ci to zaniosła?
– Nie trzeba – odrzekłam. Cylindryczny zielony zbiornik ważył
tylko kilka kilogramów, a poza tym i tak ciągnęłam go za sobą na małym
metalowym wózku. Butla dostarczała mi dwa litry tlenu na minutę za
pośrednictwem wąsów tlenowych – przejrzystej rurki, która rozdzielała się na
karku, zawijała za uszami i ponownie łączyła pod nosem. Całe to urządzenie było
niezbędne, ponieważ moje płuca w roli płuc spisywały się beznadziejnie.
– Kocham cię – powiedziała mama, gdy wysiadłam.
– Ja ciebie też, mamo. Do zobaczenia o szóstej.
– Zaprzyjaźnij się z kimś! – zawołała przez opuszczone okno,
kiedy się oddalałam.
.
.
Nie chciałam jechać windą, ponieważ jazda windą w grupie
wsparcia to czynność symptomatyczna dla Ostatnich Dni. Zeszłam więc po
schodach. Wzięłam sobie ciastko, nalałam trochę lemoniady do plastikowego
kubka, a potem się odwróciłam.
Patrzył na mnie chłopak.
Na pewno nigdy wcześniej go nie widziałam. Był wysoki i smukły,
choć muskularny. Plastikowe krzesełko, jakich używają dzieci w podstawówce,
wydawało się pod nim śmiesznie małe. Miał mahoniowe włosy, proste i krótkie.
Wyglądał, jakby był w moim wieku, może o rok starszy. Siedział, opierając się
kością ogonową o krawędź krzesła, w pozie agresywnie niedbałej, z jedną dłonią
do połowy wsuniętą do kieszeni ciemnych dżinsów.
.
.
Odwróciłam wzrok, nagle świadoma swoich rozlicznych
niedoskonałości. Miałam na sobie stare dżinsy, które niegdyś były obcisłe, ale
teraz wisiały w niewłaściwych miejscach, oraz żółtą koszulkę z emblematem
zespołu, którego już nawet nie lubiłam. Do tego ta fryzura: byłam ostrzyżona na
pazia i nawet się nie pofatygowałam, żeby przed wyjściem przeczesać włosy
szczotką. Co więcej, miałam śmiesznie okrągłe policzki – efekt uboczny terapii.
Wyglądałam jak proporcjonalnie zbudowana osoba z balonem zamiast głowy. Nie
wspominając o opuchniętych kostkach u nóg. Znów zerknęłam na niego i okazało
się, że nadal mnie obserwuje.
.
.
Przyszło mi do głowy, że nareszcie rozumiem, dlaczego to się
nazywa k o n t a k t wzrokowy.
Weszłam w krąg i usiadłam przy Isaacu, w odległości dwóch
krzeseł od tamtego chłopaka. Znów zerknęłam. A on wciąż na mnie patrzył.
Powiem wprost: był przystojny. Jeśli nieatrakcyjny chłopak
uporczywie się w ciebie wgapia, to w najlepszym wypadku uznajesz jego
zachowanie za krępujące, a w najgorszym za formę napastowania. Ale przystojny
chłopak… no cóż.
.
.
Wyjęłam telefon i nacisnęłam przycisk, żeby sprawdzić godzinę –
16.59. Krąg zapełnił się nieszczęśnikami w wieku od dwunastu do osiemnastu lat,
a potem Patrick rozpoczął od modlitwy o pogodę ducha: „Panie, daj mi siłę, abym
zmienił to, co zmienić mogę; daj mi cierpliwość, abym zniósł to, czego zmienić
nie mogę, i daj mi mądrość, abym odróżnił jedno od drugiego”. A ten facet nadal
się we mnie wpatrywał. Poczułam, że się rumienię.
W końcu uznałam, że najodpowiedniejsza strategia to też zacząć
się gapić. Przecież chłopaki nie mają monopolu na takie zachowanie. Zatem
wpiłam się w niego przenikliwym wzrokiem, podczas gdy Patrick po raz tysięczny
opowiadał o swojej bezjajeczności i tak dalej. Rozpoczęliśmy pojedynek na
spojrzenia. Po chwili przystojniak uśmiechnął się i wreszcie zwrócił swoje
błękitne oczy w inną stronę. Kiedy znów na mnie popatrzył, uniesieniem brwi
oznajmiłam: „Ja wygrałam”.
Wzruszył ramionami. Patrick mówił dalej, aż w końcu nadszedł
czas na przedstawienie się.
.
.
– Isaac, może ty będziesz dzisiaj pierwszy. Wiem, że czekają
cię trudne chwile.
– Tja – potwierdził Isaac. – Na imię mi Isaac. Mam siedemnaście
lat. I wygląda na to, że za kilka tygodni przejdę operację, po której stracę
wzrok. Nie żebym narzekał czy coś, ponieważ wiem, że wielu z nas ma gorzej, ale
cóż, bycie ślepcem jest do bani. Jakoś daję radę dzięki pomocy mojej
dziewczyny. I takich przyjaciół jak Augustus. – Skinął głową w stronę chłopaka,
który w ten sposób zyskał imię. – No i tak… – westchnął. Patrzył teraz na swoje
dłonie, które złożył w kształt tipi. – Nic nie można na to poradzić.
– Możesz na nas polegać, Isaacu – odezwał się Patrick. –
Powiedzcie to Isaacowi. Wszyscy monotonnym głosem wyskandowaliśmy:
– Możesz na nas polegać.
.
.
Następnie przyszła kolej na Michaela. Dwanaście lat. Białaczka.
Od zawsze chorował na białaczkę. Czuł się dobrze. (A przynajmniej tak
twierdził. Przyjechał windą).
Lida miała szesnaście lat i była dość ładna, by nasz
przystojniak mógł zawiesić na niej oko. Była stałą członkinią grupy – miała
właśnie długi okres remisji nowotworu wyrostka robaczkowego. Do tej pory nie
wiedziałam, że coś takiego w ogóle istnieje. Powiedziała – jak za każdym
poprzednim razem, kiedy brałam udział w spotkaniu – że czuje się s i l n a. Odebrałam to jako przechwałkę,
czując, jak delikatny strumień tlenu łaskocze mnie w nozdrza.
.
.
Jeszcze pięć innych osób musiało się przedstawić, zanim
dotarliśmy do niego. Uśmiechnął się lekko. Głos miał niski, chrapliwy i
zabójczo seksowny.
***
Już za kilka dni umieszczę część drugą fragmentu książki ''Gwiazd naszych wina'', będzie też przedpremierowa recenzja i konkurs, w którym ktoś z Was wygra tę pozycję, która zapowiada się naprawdę bardzo dobrze. Przeczytajcie fragment, opis i jestem pewna, że Was zaciekawi! :)
Już za kilka dni umieszczę część drugą fragmentu książki ''Gwiazd naszych wina'', będzie też przedpremierowa recenzja i konkurs, w którym ktoś z Was wygra tę pozycję, która zapowiada się naprawdę bardzo dobrze. Przeczytajcie fragment, opis i jestem pewna, że Was zaciekawi! :)
Właśnie czytam, jestem gdzieś w połowie i napisać, że ta książka jest świetna to nieporozumienie. Ona jest prawdziwie piękna, dawno nie czytałam czegoś takiego. ;) Oby dalej było tylko lepiej. A jeżeli tak będzie, to moja recenzja będzie jednym wielkim zachwytem.
OdpowiedzUsuńCzytam właśnie i się oderwać nie mogę o.O Jest całkowicie inna i tak piękna :O
UsuńDosłownie przed chwilą skończyłam czytać tę książkę. ;) Nie mam pojęcia jak ująć w słowa to, co wobec niej czuję.
UsuńPoruszony problem przypomina mi ten z filmu "Nietykalni".
OdpowiedzUsuńSztuką jest nadać chorej osobie sens w życiu.
Dokładnie. :)
UsuńNie mogę się doczekać, kiedy będę mogła ją przeczytać.
OdpowiedzUsuńBrzmi więcej niż ciekawie
OdpowiedzUsuńUWIELBIAM!
OdpowiedzUsuńCzytałam w oryginale. Jeżeli ją czytasz, to przygotuj chusteczki na końcowe strony, ja przez 50 ostatnich ryczałam jak bóbr.
Cudna książka, cudne postacie, cudny styl autora.
Nie mogę się doczekać kiedy przeczytam ją po polsku.
Nie mogę sie doczekać, kiedy przeczytam inne książki tego autora.
:D
Zgadzam się, chusteczki będą absolutnie niezbędne. :)
UsuńPrzerażacie mnie! :D Jestem już w połowie <3
UsuńJeszcze nie czytałam, ale jak tylko skończę "Wszystkie dziewczyny kochają brylanty" to się za nią zabiorę, juz nie mogę się doczekać :)
OdpowiedzUsuńBędę musiała przeczytać! :)
OdpowiedzUsuńCipiciąga, to mnie wciąga...
OdpowiedzUsuńTakże pisze jako przyzwoity człowiek: Zapowiada się świetnie. Ty mi ją pożyczysz. Lub najpierw zrelacjonujesz. I pewnie ją przeczytam. I pewnie poczuję się jak bóbr.Bo zapewne nałykam się łez.
Dobra to teraz kolej na pisze jako ktoś kogo znasz :D :
Nigdy nie lubiłam czytać książek o chorobach, problemach z narkotykami itd. To jest chyba taka rzecz którą zawsze starałam się omijać szerokim łukiem. I czuję się przez to jak tchórz. Nie lubię przypominać sobie o tym że sama przeszłam różne choroby i one są i będą pewnie ciągnąć przez całe moje życie.Bo zapomnienie to błogi stan umysłu... Po co sobie oczy wypłakiwać dodatkowo przez książkę? Wiem, że dużo ludzi czyta o podobnych sobie problemach, bo nie chcą czuć się samotni w swojej chorobie, i uświadamiają sobie, że są przypadki o wiele gorsze niż ich. Zazdroszczę tym ludziom ich siły stawienia czoła prawdzie. Chcę przeczytać tą książkę,by przemówić mojemu głupiemu umysłowi, że miałam wielkie szczęście i że nie mogę narzekać, bo niektórzy nie mają szansy na przeżycie.
Tak więc będę musiała uzbroić się w podwójny zestaw chusteczek plus samotność.
No proszę bardzo twój komentarz. Mieć nadzieję, że ty być zadowolona, bo już lepiej chyba ja nie napisać, a jak coś nie pasi to u Pomorskiej dużo krów mają xD
PS:Lepiej się pośpiesz z tym czytaniem bo jeszcze się rozmyślę. Czas start!
Wiesz, jest 50/50 :D W każdym bądź razie sama mnie wzruszyłaś swym długaśnym opisem, ale książkę naprawdę warto przeczytać. Mimo ze to trudny temat, jest opowiedziany w sposób dowcipny i nie taki do końca przygnębiający, inne spojrzenie na to wszystko :*
UsuńI co do ostatniego, to powiem Ci 'żeś głupia' :D
No co krówek nie lubisz?! :O
UsuńCzekam na pierwsze recenzje. Jeśli będą pozytywne książkę być może kupię, chociaż mój zakupoksiążkoholizm powinnam leczyć:) Opis mnie intryguje, a powieść na pewno jest wzruszająca.
OdpowiedzUsuńMój apetyt na tę książkę stale rośnie... Nie mogę doczekać się Twojego konkursu. Pewnie i tak nie wygram, ale zawsze można pożyć nadzieją. :)
OdpowiedzUsuńMuszę mieć :3
OdpowiedzUsuń