środa, 30 lipca 2014

Łza - Lauren Kate

„Cierpienie uczy mądrości.”

Twórczość Lauren Kate poznałam i polubiłam już parę lat temu, dzięki serii o upadłych aniołach. Cykl stał się jednym z tych ulubionych i ma swoje specjalne miejsce nie tylko w moim sercu, ale też na półce. Dlatego też, kiedy wyszła nowa powieść tej autorki - Łza, byłam przekonana, że ją kiedyś przeczytam. Nie bardzo wiedziałam czego się spodziewać, bo jest o czymś zupełnie innym, ale znając jej sposób pisania i język oczekiwałam czegoś fajniejszego, niż to, co dostałam. 

Mama Eureki nauczyła ją, by nigdy nie płakała. Teraz jednak nie żyje, a dziewczyna została sama i na każdym kroku spotyka nowego chłopaka, który wie o niej praktycznie wszystko. Co najgorsze, ostrzega ją, że jest w wielkim niebezpieczeństwie. Jednak Ander nie jest największym problemem Eureki, jest nim spadek, którego w ogóle nie rozumie. Dziwny kamień, medalion, list i starożytna księga napisana w języku, którego nikt nie rozumie. Opisuje starą historię o dziewczynie ze złamanym sercem, której łzy zatopiły cały kontynent. Eureka z czasem uświadomi sobie, że zwykła opowieść miłosna tak naprawdę ma jakieś znaczenie i jest w jakimś stopniu z nią związana. Zda sobie również sprawę z tego, że Ander mógł mieć rację.

Nie wiem jak wy, ale ja na początku założyłam, że Łza będzie świetną książką i z pewnością stanie się jedną z moich ulubionych. Ładna okładka, całkiem ciekawy opis, no i Lauren Kate. Muszę przyznać, że początek spodobał mi się bardzo - został ukazany z perspektywy chłopaka - Andera, który musiał zrobić coś, czego nigdy by sobie nie wybaczył. Miałam wrażenie, że to właśnie tutaj jest ten punkt kulminacyjny, bo to jedno wydarzenie spowodowało wiele innych, dziwnych, ale mniej ciekawszych. Tutaj autorka stworzyła ten mroczny i tajemniczy klimat, który tak bardzo lubiłam w cyklu Upadli.

Kolejne rozdziały przedstawia nam obserwator wszechwiedzący, z perspektywy Eureki i to, co wywarło na mnie wrażenie wcześniej, gdzieś zanikło. Zaczyna się historia dziewczyny, która wcześniej żyła tak jak wszyscy normalni ludzie - chodziła do szkoły, miała przyjaciół, jakieś swoje problemy itd. Z dnia na dzień jej świat zaczyna się dziwnie zmieniać, o czym ona jakoś nie zdaje sobie sprawy. Czytelnik za to bardzo i wkurzające jest to, że wszyscy coś widzą, a ona nie. Jakby ktoś zasłonił jej oczy i nie pozwolił słuchać dosłownie niczego.

Dlatego też książka, która miała według mnie (sądząc po opisie) być trochę fantastyczno-mroczna, staje się zwykłą obyczajówką, w której co jakiś czas można zauważyć jakieś elementy fantastyki. Lauren Kate wszystko odwlekała jak najbardziej się da - mogłam poczytać jak Eureka znajduje się u terapeutki, jak biega, pływa, bawi się z rodzeństwem. I dopiero tak naprawdę zakończenie dało mi odpowiedzi na pytania, które miałam już po pierwszym rozdziale i otworzyło bramę do świata fantastycznego, który mam nadzieję - zostanie ciekawie przedstawiony w kolejnym tomie.

Powieść Lauren Kate czyta się dobrze, właściwie płynie się lekko przez nią. Język jest prosty i widać, że autorka pisze swobodnie. Oczekiwałam czegoś większego, ale tak naprawdę Łza sprawdzi się idealnie jako lektura na wakacje. W tej książce największą uwagę pisarka skupiła na uczuciach głównej bohaterki, na jej rozterkach, relacjach z przyjaciółmi - a według mnie było to trochę niepotrzebne. Fragmenty poświęcone spadkowi przypadły mi najbardziej do gustu i to one, powinny być chyba najważniejsze. Do tego dochodzi wątek miłosny, który na początku zapowiadał się fajnie, a na koniec wyszło coś dziwnego. Niemniej jednak, pozycję tę wspominać będę miło - pomimo tych minusów spędziłam z nią przyjemnie czas.
Ocena 4/6

wtorek, 29 lipca 2014

W grobie - Jeaniene Frost

„- Parszywe bydlę – powiedziała głośno, kiedy niemal już zniknęliśmy jej z oczu. W odpowiedzi Bones prychnął, nie zwalniając nawet kroku. - Ciebie również, Justino, miło znów widzieć.”

Do wampirów mogę wracać zawsze - przynajmniej do tych, których lubię. Tak się składa, że bohaterów serii Nocna Łowczyni Jeaniene Frost darzę szczególną sympatią i tylko kwestią czasu było sięgnięcie po trzeci tom. Trochę ta kwestia czasu się przedłużyła (bo do prawie dwóch lat), ale kiedy już po nią sięgnęłam - nie mogłam się oderwać. Odebrałam ją co prawda trochę gorzej niż poprzednie części, ale o tym napiszę dalej.

Półwampirzyca Cat Crawfield wraz ze swoim kochankiem, Bonesem, zabija złych nieumarłych, by chronić śmiertelników. Wszystko powinno iść dobrze, ale pomimo przebrań, by ukryć swoją prawdziwą tożsamość, ktoś w końcu ją rozpoznaje. A to nie może skończyć się dobrze. Na domiar złego stara znajoma Bonesa pragnie tylko jednego - aby wampir wylądował w grobie. Do osiągnięcia swojego celu jest zdolna zrobić wszystko, a na to Cat za wszelką cenę nie może jej pozwolić. Półwampirzycy sztuczki, których nauczyła się w pracy nie pomogą, musi wymyślić nowy plan. W innym wypadku to nie tyko jej kochanek zostanie pogrzebany...

Drugi tom Nocnej Łowczyni podniósł poziom serii, dlatego też od kolejnego, W grobie, oczekiwałam dość sporo. Nadal uważam, że jest świetnym i oryginalnym cyklem, ale... Znowu wkurzała mnie główna bohaterka (powrót do części pierwszej), której wszystko się udawało zbyt łatwo, a jej złośliwy charakterek tak nie do końca się sprawdził. Przez jej zachowanie dużo wydarzeń dało się przewidzieć, a nie lubię, gdy autorka nie potrafi mnie przez całą książkę czymś zaskakiwać. Był tutaj taki jeden fragment, przy którym miałam ochotę powiedzieć głośno WOW, ale to nie zmienia faktu, że Frost trochę na tym polu zawiodła.

Pomimo tych dwóch minusów W grobie czyta się naprawdę dobrze. Już od samego początku zostajemy wciągnięci do świata dobrych i złych wampirów, półwampirów i śmiertelników. Autorka nie przedłuża niepotrzebnymi opisami i nie przypomina raczej tego, co wydarzyło się wcześniej, bo można tego domyślić się po bieżących wydarzeniach. Dzięki temu nie da się oderwać od lektury, a kiedy już trzeba to zrobić, ma się ochotę zabrać ją ze sobą w każde miejsce - przecież można iść po schodach i czytać, nie? Całkiem normalne.

Najbardziej jednak podobało mi się to, że Frost opowiadaną historią potrafiła wywołać u mnie prawdziwe emocje. Zaangażowała w życie bohaterów, którzy nie byli dla mnie obojętni. Mogłam się śmiać, wkurzać, rozpaczać, uśmiechać do siebie czy smucić - nie zawsze udaje się autorom przekazać takie uczucia, dlatego bardzo się cieszę, że to akurat w tej książce się powiodło. Na odbiór lektury wpłynął też prosty i zrozumiały język, który idealnie obrazuje główne postaci i sposób ich życia.

Muszę przyznać, że kiedyś nie chciałam czytać tej serii. Teraz nie umiem sobie wyobrazić nawet tego, jak mogłam tego nie chcieć, przecież jest jedną z tych najfajniejszych i najciekawszych. Ma przezabawne dialogi, a pewne fragmenty mogę czytać mnóstwo razy i nadal się z nich śmiać. W grobie jest nadal świetne, chociaż patrząc na wszystkie trzy wydane w Polsce, to właśnie ten tom jest najgorszy. Co nie oznacza, że słaby, bo w końcu 5/6 to ocena dość wysoka. 
Ocena 5/6

sobota, 26 lipca 2014

Nowe na półce! {24}

Ostatni stos był w maju, więc stwierdziłam, że pora się ogarnąć i dodać jakiś nowy. Mogłam zrobić to wcześniej i teraz nie musiałabym zastanawiać się jakie książki w tym czasie do mnie przyszły i byłoby mniej wyjmowania, szukania itd. No, ale przecież jestem Amandą i narzucenie sobie czegoś z góry trochę nie wychodzi. :) To teraz przechodzimy do zdjęć książek, tralala!

W grobie mam z jakiejś wyprzedaży/promocji w fabryce. W końcu przeczytałam trzeci tom i jest trochę gorszy od poprzednich, ale Bones <3. Milion słońc, Cienie ziemi to kontynuacje W otchłani - książkę polubiłam i chciałam wiedzieć, jak się to skończy. Wieczna księżniczka i Kochanice króla od Publicatu (tak jak te dwie wyżej) - mam je, bo jakiś czas temu zamówiłam trzeci tom, a chciałam zacząć od początku. Obok są: Księga stylu Coco Chanel od Literackiego (jest całkiem okej), Głowa anioła i Dwie głowy anioła - wznowienie serii, takiej akurat na lato - od Rebisu.

O wolnym podróżowaniu przyszło od AGW i oprócz świetnej okładki jest ogólnie super. I na pewno kiedyś do niej wrócę. Książę mgły i Więzień nieba Zafona są chyba z biedronki. Uwielbiam tego pisarza, ale tych powieści nie znam i się za nie zabiorę... kiedyś. :) Rywalki, Coś do stracenia i Petrodor są od Jaguara. Tak naprawdę Rywalek nie chciałam na początku czytać, ale to przez okładkę, która mi się tak podoba, że no. Rozumiecie :D. Ta druga jest tu, bo wydaje się być fajna, a trzecia - bo jakiś czas temu czytałam pierwszy tom i mi się spodobał. A 19 razy Katherine jest od Bukowego Lasu i to najgorsza książka Greena.

Czytaliście coś stąd? Co polecacie najbardziej? :) I jak mijają wakacje? Bo u mnie chyba przede wszystkim na czytaniu - w ubiegłym roku czytałam jedynie HP i Władcę Pierścieni, a teraz nadrabiam zaległości po roku szkolnym.  Zapomniałam tylko o Mieczu Radogosta, ale to następnym razem. + Przypominam, że znajdziecie mnie na instagramie (hoopcassiel), gdzie często dodaję to, co akurat czytam. 

Miłego weekendu!

czwartek, 24 lipca 2014

Zagrożeni - C.J. Daugherty

„Możemy rozmawiać o czymkolwiek - wyjaśnił. - O ile będziemy wyglądali tak samo jak wszyscy. Ludzie widzą to, co chcą widzieć.”

Wybrani to saga, którą pokochałam już od pierwszego tomu, a po drugi pobiegłam już w dniu premiery. Z trzecim było mi jakoś cały czas nie po drodze i sięgnęłam po niego dopiero parę miesięcy po premierze. Nie bardzo wiedziałam czego się spodziewać, bo wiele już zapomniałam z wcześniejszych części, mogłam jedynie przypuszczać, że Zagrożeni nie będą tak świetni jak Dziedzictwo. Okazało się, że miałam rację, ale pomimo drobnych minusów - serię nadal uwielbiam.

Dla Allie Akademia Cimmeria pomimo trudnych początków stała się nie tylko szkołą, w której lubiła spędzać czas, ale miejscem, w którym mogła czuć się bezpiecznie. To jednak minęło, bo ktoś próbuje zniszczyć wszystko co dla niej ma jakieś znaczenie. Nikt nie wie kto jest szpiegiem, a może być nim nawet najbliższy przyjaciel... Wszyscy obawiają się ataku Nathaniela i nikt nie może już sobie ufać.

Muszę przyznać, że początek Zagrożonych w ogóle do mnie nie przemówił - nie chcę zdradzać co się konkretnie wydarzyło, ale przez niego przestałam znowu lubić główną bohaterkę. Chciała robić wszystko sama, nikomu nic  nie mówiła i wychodziła przez to na idiotkę, której nic się nie udaje. Później na szczęście zaczęło się to zmieniać - Allie się ogarnęła i uświadomiła sobie, że ma przyjaciół, na których może polegać. Co nie zmienia nadal faktu, że wkurzała swoim niezdecydowaniem do chłopaków - Carter czy Sylvain? Wcześniej trójkącik mnie nie ruszał, bo autorka przedstawiała ten wątek ciekawie i zabawnie, ale tym razem to jakoś nie wyszło. W tej części też nie do końca potrafiłam wczuć się w klimat szkoły z internatem - co jakiś czas miałam przed oczami fragmenty z serii Magiczny krąg, a chyba nie powinno tak być. 


Pomimo tych minusów C.J. Daugherty zaserwowała czytelnikom dość sporą dawkę dobrej zabawy, przez którą trudno oderwać się chociaż na moment od książki. Postawiła jeszcze więcej pytań niż było wcześniej - bohaterowie próbują znaleźć na nie odpowiedzi, co czasami nawet się im udaje. Są nowe wątki i elementy, dzięki którym powieść stała się bogatsza i bardziej wciągająca.

Niemniej jednak największe wrażenie wywarł na mnie wątek kryminalistyczny - osoba Nathaniela owiana tajemnicą zaczyna coraz częściej się ujawniać i pokazywać wszystkim do czego jest zdolna, gdy nie dostaje tego, czego chce. Panika w szkole zwiększa jeszcze bardziej zainteresowanie czytelnika - przynajmniej moje, bo kiedy nie wiadomo kto stoi po czyjej stronie i nic nie jest do końca pewne, zżera ciekawość co wydarzy się dalej i czyta dotąd, aż po przewróceniu kartki ujrzy się podziękowania. Fajnie zostały też przedstawione przez autorkę wątki, w których bohaterowie próbowali zapobiec dominacji Nathaniela nad uczniami, a co za tym idzie nad szkołą i... światem.

Zagrożeni to trzeci tom, który jest gorszy od poprzednich, ale nadal wystarczająco dobry, by móc dobrze bawić się podczas jego czytania. Pisarka tak jak wcześniej pisze prostym, młodzieżowym językiem, dodając czasami pojedyncze francuskie słowa, dzięki czemu lepiej można zrozumieć pewne postaci. To młodzieżówka, która wyróżnia się swoją oryginalnością i w której można znaleźć prawdziwe wartości w życiu każdego człowieka. Nie jest co prawda tak świetna jak w przypadku Wybranych czy Dziedzictwa, ale nie zmienia to faktu, że i tak polecam Wam zapoznanie się z tą sagą, albo tym tomem - według mnie warto. 
Ocena 4+/6

wtorek, 22 lipca 2014

O wolnym podróżowaniu - Dan Kieran

„Przytacza słowa jednego z napotkanych Indian, który opowiada, jak w jego kulturze ziemia i cała przyroda traktowane są niczym biblioteka, w której książkami są ptaki, inne zwierzęta, drzewa i góry.''

Dzisiaj wszyscy mamy wrażenie, że cały świat przyspieszył i nikt nie ma czasu na to, by zatrzymać się gdzieś i pomyśleć obojętnie o czym - nawet o swoim życiu,  czy okolicy, w której się mieszka. Nie myślimy o tym, co mijamy każdego dnia jadąc do szkoły, czy do pracy. Jazda samochodem czy autobusem nie zajmuje dużo czasu, a droga, którą przebywamy nie wydaje się nam specjalnie interesująca. Jeśli chcemy wybrać się gdzieś dalej - wybieramy samolot i za parę godzin możemy być na drugim końcu świata. Dan Kieran jednak nie lubi robić tego co wszyscy, a kiedy ma wyjechać w podróż do innego kraju (np. Polski), jedzie przez całą Europę pociągiem. I pokazuje w swojej książce - O wolnym podróżowaniu, że taki sposób przemieszczania się jest o wiele ciekawszy i dzięki niemu można odzyskać radość z podróżowania.

Bo tak naprawdę ta radość gdzieś uciekła, zanikła. Organizowane wyjazdy turystyczne mają swoje zorganizowane plany, według których ludzie muszą zobaczyć to i to. Turyści biegają za przewodnikami i mogą odhaczać na swojej liście miejsca, które każdy koniecznie powinien zobaczyć, zanim umrze. Tylko, że to nikomu nie sprawia radości, nikt nie wie, czy wystarczająco długo napatrzył się na to Koloseum i czy na pewno ma dobrze zrobione zdjęcie. Dan Kieran przytacza w swojej pozycji wiele takich przykładów i pomaga czytelnikom zejść ze złej drogi i wybrać dobrą.

Ogólnie zasada jest taka, żeby podróżować wolniej. Pociągiem zamiast samolotem lub pieszo. Nie wybierać tras, które znają wszyscy, a szukać tych mało znanych. Nie ustalać sobie planu, tylko spontanicznie decydować na miejscu co się chce zobaczyć i gdzie pójść. Nie odnosi się to tylko do odległych miejsc, a również do swojego miejsca zamieszkania. Bo często zapominamy o tym, że prawdziwa podróż może zacząć się już za rogiem naszej ulicy.



Po książkę Dana Kierana O wolnym podróżowaniu sięgnęłam przede wszystkim z ciekawości. Słyszałam już o Slow Fashion, Slow Food, ale nie o Slow Travel. Chciałam dowiedzieć się na czym to tak naprawdę polega i jak przedstawi to sam autor. Muszę przyznać, że wyszło mu to fajnie i potrafił mnie zainteresować swoim językiem, który był prosty i taki codzienny, a nie oficjalny jak w większości poradnikach, których nie do końca można zrozumieć.

Podobało mi się, jak pisarz przedstawił wolne podróżowanie dzięki przykładom ze swojego życia - opisywał wyjazdy pociągami, wędrówkę po swojej okolicy,  czy po Anglii. Dzięki temu łatwiej było zrozumieć sens Slow Travel. Nie mogę też nie wspomnieć o cytowanych przez niego fragmentach innych książek podróżniczych - dzięki nim pozycja ta była ciekawsza i mogłam zobaczyć jak patrzą na taki sposób inne osoby. Pokazywał nie tylko swoje przygody, ale i ludzi, których sam skądś zna, np. Ruperta Isaacsona, który jest autorem Opowieści ojca. Przez mongolskie stepy w poszukiwaniu cudu. Jedynym minusem książki były odniesienia autora do działania naszego mózgu, który jakoś wpływa na dzisiejszy sposób naszych wyjazdów. Niektóre były interesujące, ale większość nie miała dla mnie jakiegokolwiek sensu.

O wolnym podróżowaniu to pozycja, z której można się naprawdę sporo dowiedzieć. Autor nie dyktuje nam jak mamy podróżować, a jedynie pokazuje plusy jakie płyną ze zmiany naszego nastawienia do nich. Oprócz samych przygód, przedstawia nam ogólną historię pewnych miejsc, pokazuje książki, z których on się wiele nauczył. Lekturę można traktować nie jako poradnik, a opowieść przybliżającą nam Slow Travel. Według mnie warto po nią sięgnąć, bo nie tylko uczy i otwiera nam oczy na pewne sprawy, ale również jest fajnym sposobem na nudę. No i ma nietypową okładkę!
Ocena 5/6
Recenzja napisana dla portalu A-G-W.info.
http://www.a-g-w.info/home

niedziela, 20 lipca 2014

Wyniki konkursu!

Cześć! Dwa tygodnie temu zrobiłam konkurs, w którym do wygrania była książka Greena 19 razy Katherine i... dzisiaj mam wyniki. Dziękuję wszystkim za wzięcie udziału - Wasze odpowiedzi były świetne i miałam spory problem by wybrać tylko jedną osobę. :) Wygrywa MonikaG z taką odpowiedzią:





Miałam kilka swoich ulubionych odpowiedzi i przez cały dzień nie wiedziałam, kogo mam nagrodzić. Ale stwierdziłam, że MonikaG najfajniej to napisała i inaczej niż wszyscy. I jest zabawnie:)) Gratuluję! Zaraz odezwę się do Ciebie na podany mejl:)

piątek, 18 lipca 2014

Joyland - Stephen King

„Starość spojrzała na młodość i aplauz młodości najpierw osłabł, a potem ucichł.”

Każdy z nas chyba lubi wesołe miasteczka - jedni wolą te duże, komercyjne, inni objazdowe, a jeszcze inni chętnie wracają do tych starych, przypominających im swą młodość. Te, gdzie z karuzeli złazi farba, a wszystko skrzypi i trzeszczy. Ma to swój jakiś urok. Gdy do tego wyobrażenia doda się jedno, krótkie, ale bardzo znaczące nazwisko, całość aż krzyczy, aby zagłębić się w ten świat. King. Znacie, kojarzycie? Pewnie, że tak. Z ulgą mogę już zdradzić, że Joyland okazało się tak świetne, na jakie się zapowiadało.

Devin Jones jest studentem, który zatrudnia się podczas wakacji w lunaparku. Niedługo później zostawia go dziewczyna, a praca staje się dla niego ucieczką od złych myśli. Z czasem okazuje się, że zwykłe wakacyjne zajęcie przeradza się w coś większego - bohater dowie się czegoś o brutalnym morderstwie sprzed lat, spotka umierające dziecko, a przy tym uświadomi sobie wiele prawd o życiu, które wielu ludziom umykają. Znajdzie też odpowiedź co następuje po tym, jak umrzemy. Wesołe miasteczko stanie się dla niego cennym doświadczeniem, którego nigdy nie zapomni.

Sięgając po Joyland miałam trochę inne wyobrażenie fabuły, niż to, które dostałam. King najczęściej kojarzony jako król horroru tutaj pokazał czytelnikom coś innego, ale niektórym również dobrze znanego. Ci, którzy znają Zieloną Milę pewnie doskonale wiedzą o co chodzi. Nie jest tak strasznie jak w przypadku powieści To, czy Carrie, ale tutaj poruszane są zupełnie inne problemy, które są równie (albo i nawet bardziej) fascynujące i poruszające.



Muszę przyznać, że Stephen King mnie tą historią niezaprzeczalnie oczarował. Osadził swoją fabułę w większości w wesołym miasteczku, dzięki czemu stworzył ten niepowtarzalny klimat. Pokazał jak sprzedaje się zabawę, jak wygląda to uroczo i pracowicie, a gdzieś w najmniej spodziewanym momencie wsadził kij w mrowisko. Świetne jest również jego poczucie humoru, przez które wiele razy nie mogłam przestać się śmiać i pewne fragmenty czytałam na głos osobom, które były gdzieś blisko mnie. Warto zwrócić uwagę też na podróż w przeszłość - sentymentalną, w której główny bohater przypomina sobie o zespołach jakich słuchał w młodości. Spotkamy tutaj np. The Doors.

Niesamowite w tej powieści jest to, że nie wciąga przez nutkę strachu, ale przez takie zwykłe wartości w życiu każdego człowieka. Pisarz opowiada o miłości, stracie, dojrzewaniu, przyjaźni, kłamstwie i starzeniu się w sposób tak ciekawy i oryginalny, że nie da się oderwać od książki. Historia pomimo, że nie nasza staje się nam bliska, a sami możemy utożsamić się z poszczególnymi postaciami. Bo kreacja bohaterów również wyszła świetnie - są naturalni, mają wady i są takimi zwykłymi ludźmi, których możemy spotkać każdego dnia. Tylko każdy z nich posiada swoją opowieść, której wiele osób może im zazdrościć.

Joyland to jedna z lepszych książek jakie przeczytałam w tym roku, o ile nie najlepsza. Jest idealna na lato i z pewnością wrócę do niej za rok, w wakacje. Na dodatek ma cudowną okładkę zachęcającą już na wstępie do sięgnięcia po tę niezwykłą powieść. Polecam bardzo, bardzo gorąco.
Ocena 6/6

czwartek, 17 lipca 2014

Wichrowe Wzgórza - Emily Brontë

„Nie mogę żyć bez mego życia! Nie mogę żyć bez mojej duszy!”

Klasykę warto znać, mówili. Wichrowe Wzgórza trzeba przeczytać, mówili. Mówili też, że są świetne i często się do nich wraca. Z przykrością stwierdzam, że mnie one nie porwały, a bardziej zirytowały i wrócę do nich w myślach jedynie wtedy, gdy będę przypominać sobie najgorsze książki, jakie kiedykolwiek przeczytałam. Pozycja Emily Brontë będzie chyba w pierwszej trójce, świetne wyróżnienie. Ale zacznijmy od początku.

Przełom XVIII i XIX wieku. Właściciel majątku Wuthering Heights przywozi do domu chłopca, którego znalazł na ulicach Liverpoolu. Swoje dzieci prosi o to, by traktowały przybysza jak brata. Pomiędzy nim a Cathy rodzi się przyjaźń, przez którą przestają obchodzić ich ludzie, z którymi żyją. Ich więź przeradza się w coś większego - w namiętność, która jest mroczna i dzika. Pokazuje ona złą stronę ludzkiej natury widoczną u Heathcliffa i Catherine. Za to będą musieli zapłacić nie tylko oni, ale również przyszłe pokolenie.

Naprawdę miałam nadzieję, że książka tej znanej pisarki przypadnie mi do gustu. Po początku, który nie spodobał mi się, stwierdziłam, że dalej musi być lepiej. Ale nie było. Miałam wrażenie, że jest coraz gorzej. Wiem, że praktycznie każdemu ta książka się podoba i nie potrafię tego zrozumieć. Próbowałam spojrzeć na tę powieść z różnych perspektyw i zauważyć w niej coś niepowtarzalnego i niczego takiego nie było. Jeszcze nigdy nie czytałam żadnej pozycji tak długo, tę męczyłam parę miesięcy (nawet Lalkę skończyłam po dwóch).

Oprócz tego, że jest nudna, to ma dziwnych bohaterów, których w żaden sposób nie da się polubić, zrozumieć czy chociażby zainteresować ich losami. Ich zachowania były dla mnie sztuczne, a oni sami tym co robili sprawiali wrażenie psychicznych. Catherine i Linton powinni zostać gwiazdami przedstawień histerycznych, sprawdziliby się świetnie.

Wichrowe Wzgórza są dla mnie totalną pomyłką. Nie odnalazłam się w tej historii, która zapowiadała się na mroczną, tajemniczą i ciekawą. Bez wątpienia wolę powieści sióstr Emily, w których przynajmniej działo się coś interesującego i wciągającego. Tutaj czegoś takiego nie było. Osobiście nie polecam.
Ocena 1/6
Książka otrzymana od wydawnictwa MG.

niedziela, 13 lipca 2014

Słuchamy w wakacje!

Dawno na blogu nie było nic o muzyce i stwierdziłam, że pora to nadrobić. Często mam tak, że nudzi mi się to, co słucham i szukam czegoś innego. Zazwyczaj znajduję coś fajnego całkiem przez przypadek - ktoś wstawia na facebooku, poście lub ja sama wędruję po yt czy lastfm i natykam się na różne nieznane wcześniej mi kapele. Dzisiaj pokażę Wam albumy zespołów/wokalistów, które słucham w ostatnich dniach, może się Wam coś spodoba :).

Ed Sheeran, X - okej, kto nie słyszał o nowym albumie tego piosenkarza? Słyszeli chyba wszyscy. Ja też, ale jakoś wcześniej nie chciało mi się odsłuchać całej płyty. A kiedy to zrobiłam, to nie mogłam przestać jej słuchać. Co jakiś czas mam fazę na inny kawałek, teraz jest ich kilka - I'm a Mess, Nina, Bloodstream i Photograph.
 

BROODS, Broods EP - znam od wczoraj, a uwielbiam ich równie mocno jak zespoły, których słucham od kilku lat. Broods EP to ich debiut, mają dopiero kilka piosenek, ale są takie wow, takie cudowne, fajne, świetne, że aw. Musicie posłuchać :D. Pełny album mają wydać w sierpniu! :) Najbardziej lubię Sleep Baby Sleep, Coattails, Bridges i Mother & Father (ten utwór akurat pochodzi z niewydanej jeszcze płyty).
.

The Boxer Rebellion, Promises - najpierw spodobał mi się teledysk do Keep Moving, a dopiero później przemówiła do mnie ich muzyka. Fajna w ich utworach jest tajemniczość i taka jakaś nostalgia. Możecie zobaczyć sobie najbardziej znane Diamonds, no i to:
  

Na dzisiaj tyle. Dajcie znać czy się Wam spodobał któryś utwór i cały ten post. Możecie też podzielić się swoimi nowymi odkryciami lub napisać po prostu co teraz słuchacie. Z chęcią zobaczę :).
Miłej niedzieli!

piątek, 11 lipca 2014

To nie jest kraj dla starych ludzi - Cormac McCarthy

„Na tej planecie jedna rzecz jest pewna, a mianowicie to, że szczęście nie wali drzwiami i oknami”

Czasami jest tak, że bardzo chcę przeczytać jakąś książkę, a kiedy już ją mam, to cały czas jest mi z nią nie po drodze. Sięgam po inne pozycje, bo akurat ta wydaje mi się na ten czas nieodpowiednia. Też tak macie? To nie jest kraj dla starych ludzi to właśnie tego typu powieść, za którą nie mogłam się zabrać. Ostatnio w końcu sobie o niej przypomniałam i to klimatyczna okładka w końcu przemówiła za tym, by sięgnąć po najsłynniejszą obok Drogi lekturę McCarthy'ego.

Llewelyn Moss mieszka przy granicy Stanów Zjednoczonych i Meksyku, , gdzie poluje na antylopy. Jest rok 1980 kiedy odkrywa podczas polowania ciała zamordowanych mężczyzn, heroinę oraz walizkę z dwoma milionami dolarów. Moss zabiera ze sobą pieniądze i od tego momentu jego życie zmienia się w zawrotnym tempie. Musi uciekać - ktoś go za wszelką cenę próbuje znaleźć.

To było moje pierwsze spotkanie z twórczością Cormaca McCarthy'ego i z pewnością nie ostatnie. Nie wiedziałam na samym początku, czego mogę się spodziewać, bo starałam się nie czytać wcześniej żadnych recenzji jego książek. Jednak już sam wstęp mnie zaskoczył, bo autor nie zaczął od czegoś prostego, zwykłego, a czegoś co może czytelnikiem trochę wstrząsnąć. I tak pozostaje do końca.

W powieści głównymi bohaterami są mężczyźni, którzy nie kierują się uczuciami i nie mają żadnych skrupułów, by zabijać w razie potrzeby. Są zimni, źli, a gdy na ich drodze pojawia się jakaś przeszkoda, zaraz zostaje usunięta. Taką kreacje pisarz uzyskał dzięki swojemu precyzyjnemu językowi oraz chaotycznym dialogom, w których często pojawiały się też myśli postaci. McCarthy pisze prosto, a często ma się wrażenie, że wyznaczył sobie limit słów, które może użyć w tej książce. Wszystko jest krótkie, nie ma raczej długich wywodów, a to ma swój urok. Są też wyjątki, bo nie każdy jest tu do końca zły i nie każdy z łatwością potrafi pozbawić kogoś życia. Pojawiają się też kobiety, ale nie mają tutaj ważnych ról czy zadań do wykonania, są pewnym dodatkiem i tworzą wątki poboczne.

Nie da się nie wspomnieć o podróży bohaterów - każdy z nich jakby udaje się w inne miejsce, ale łączą ich nadal wspólne sprawy. Nieustannie autor stawia na drodze jakiejś postaci wroga, któremu można dać się zabić, albo uciekać. Świetne również jest to, jak bohaterowie radzą sobie w nowych okolicznościach i jak szybko się zmieniają. Pisarz za sprawą tej historii próbował coś nam przekazać, a dla mnie walka dobra ze złem została przedstawiona w inny, ale bardzo ciekawy sposób. 

McCarthy stworzył powieść, która nie jest łatwa w odbiorze i ocenie. Co prawda wciąga od samego początku, ale też zostajemy rzuceni na głęboką wodę - nie znajdziecie w tej książce myślników w dialogach, do których wszyscy jesteśmy tak przyzwyczajeni. Poza tym dialogi te różnią się, bo są w nich zawarte też myśli bohaterów i powinno się skupić, żeby je odróżnić. Później do tego się przyzwyczaja, ale na wstępie można się tym trochę zniechęcić.

To nie jest kraj dla starych ludzi to pozycja, której z pewnością nie zapomnę i dzięki której sięgnę po inne książki tego autora. Wcześniej nie czytałam powieści tego typu i wiem też, że nie każdemu przypadnie ona do gustu. Ja jestem nią oczarowana, a teraz pozostaje mi obejrzenie filmu na jej podstawie, który zdobył cztery statuetki Oscara. Polecam!
Ocena 5/6
Książka otrzymana od wydawnictwa Literackiego.

czwartek, 10 lipca 2014

Wieczorem w Paryżu - Nicolas Barreau

„Ten świat został stworzony nie tylko dla zuchwałych i nieustraszonych, głośnych i asertywnych, nie, jest na nim miejsce również dla nieśmiałych, cichych, dziwacznych i upartych. Bez nich nie byłoby odcieni, błękitnych akwareli, niewypowiedzianych słów, pozwalających rozwinąć się fantazji.''

Paryż, miasto miłości. Chyba każdemu z nas się z tym kojarzy. Pamiętam pierwszą lekcję francuskiego, na której musiałam wypisać wszystko co związane jest z Francją i jej stolicą. Pierwsze co wpisałam to miłość. Trochę banalne, przeterminowane, ale nadal spotyka się to w filmach, książkach, na pocztówkach itd. Nigdy też nie sięgnęłabym po powieść Nicolasa Barreau gdyby nie opis, który zapowiadał historię mającą jakiś specyficzny klimat kina. I tak też jest.

Alain Bonnard jest właścicielem Cinéma Paradis w Paryżu, gdzie pokazuje inspirujące i stare filmy dla romantyków takich jak on. Do jego kina przychodzi kobieta, która go oczarowała - w czerwonym płaszczu, siadająca zawsze w siedemnastym rzędzie. Pewnego dnia postanawia ją zaprosić na kolację, a po spotkaniu wszystko wydaje się zmierzać w dobrym kierunku... Niestety jego życie w dość krótkim czasie drastycznie się zmienia, bo to właśnie w jego kinie mają być kręcone zdjęcia do filmu Allana Wooda Czułe wspomnienia o Paryżu. Alain i jego kino stają się centrum zainteresowania prasy i mediów. W całym tym zamieszaniu czarująca kobieta w czerwonym płaszczu znika, a Alain zaczyna jej poszukiwać. I przeżywa historię, która mogłaby stać się scenariuszem filmowym.

Wieczorem w Paryżu to książka, w której trudno doszukiwać się szybko płynącej akcji. Historia rozwija się bardzo powoli, a przez to jest trochę nudna. Dopiero około strony dwusetnej robi się naprawdę ciekawie i powieść czyta się jednym tchem. Nie zmienia to jednak faktu, że większa część pozycji jest taka trochę nijaka. Nie podobało mi się też pojawienie Allana Wooda, które było chyba za bardzo absurdalne w życiu takiego zwykłego faceta, który prowadzi kino i pokazuje ludziom stare filmy, a później wszystko się cudownie (albo i nie) zmienia. Do tego dochodzi jeszcze przewidywalność - mało kiedy autor potrafił mnie czymś zaskoczyć, a większość rzeczy sama się dużo wcześniej domyślałam.




Pomimo tych minusów, książkę polubiłam. Myślałam, że wystawię jej niższą ocenę i trafi na listę lektur, których nikomu nie polecę. Ale zmieniło się to,  gdy dotarłam do strony dwusetnej, a wszystko zaczęło robić się bardziej interesujące i wciągające. Wyjaśniło się wiele spraw, dzięki opowiadanym historiom przez bohaterów wcześniej mało znaczących oraz dzięki samemu Alainowi, który uparcie szukał kobiety w czerwonym płaszczu. Z nieśmiałego przeszedł metamorfozę i stał się bardziej odważny, pewny siebie i zabawny. Czasami podejmował dziwne decyzje, dzięki którym go polubiłam.

Najbardziej spodobały mi się jednak wątki związane z kinem, które miały w sobie jakąś magię. Gdy czytałam o zapachach Cinéma Paradis, miałam wrażenie, że stoję tam zamiast danej postaci i sama to odczuwam. Oczarowały mnie również historie ludzi, które odkrywał Alain podczas seansów.

Wieczorem w Paryżu idealnie spełnia funkcję powieści romantycznej. Jeśli lubicie fabułę, która rozwija się bardzo powoli, ma czarujących i nietuzinkowych bohaterów oraz gdzie tłem jest stare studyjne kino - ta pozycja jest dla Was. Ma one co prawda trochę minusów i robi się tak naprawdę fajna dopiero po ponad połowie książki, ale ma w sobie jakiś urok. I za to właśnie ją polubiłam.
Ocena 4/6
Książka otrzymana od wydawnictwa Bukowy Las.

poniedziałek, 7 lipca 2014

Głowa anioła - Hanna Cygler

Gdyby ktoś zapytał mnie jakie książki poleciłabym na lato, to zapewne w pierwszej kolejności padłoby nazwisko Cygler. Sama najchętniej sięgam po jej powieści właśnie w trakcie wakacji i to przy nich bawię się najlepiej. Co prawda zdarzają się gorsze i lepsze, ale zawsze niesamowicie pochłaniają, są lekkie i takie akurat na okres letni. Dzisiaj pokażę Wam wznowienie jednej z jej pozycji - Głowę anioła, od której nie mogłam się oderwać.

Julia Sarnowska już od wielu lat pracuje w Stanach jako architekt i stopniowo zapomina o swojej przeszłości. Jednak pewnego dnia dostaje zlecenie na renowację zabytkowego pałacu i postanawia wrócić w swoje rodzinne strony. Nie jest to proste, kiedy zaczynają powracać wspomnienia i kiedy wszystko wydaje się nowe i dziwne. Zmieniło się wszystko - jej przyjaciele, miejscowość, w której się wychowała. Na dodatek ktoś chce przeszkodzić Julii w pracy. Uporządkowanie swojej przeszłości i walka z teraźniejszością, która zaczyna być coraz bardziej niebezpieczna mogą bohaterkę lekko przerosnąć. Możecie być jednak pewni, że będzie działo się sporo!

Hanna Cygler jak zwykle serwuje czytelnikom sporą dawkę zabawy - nie wystarczy jedynie romans, są tutaj elementy sensacji, jest wiele niespodziewanych zwrotów akcji. To właśnie chyba to najbardziej lubię w jej książkach, bo dzięki temu nie da się nudzić. Cały czas się coś dzieje i właściwie nie powinno się przyzwyczajać do jakiejś sytuacji, bo można być pewnym, że zaraz wszystko ulegnie drastycznym zmianom. Przez to nie da się też oderwać od książki - możecie próbować i wmawiać sobie, że czytacie tylko do końca rozdziału i przerwa, ale wydarzy się na koniec coś takiego, że nie wytrzymacie i będziecie kontynuować.



Warto też zwrócić uwagę podczas czytania na klimat powieści - małe miasteczko, renowacja starego pałacu Hemerlingów, tajemnice wszystkich przyjaciół Julii. To wszystko buduje specyficzną atmosferę, która bardzo mi się podobała. Ogromnym plusem, o ile nie największym jest wątek sensacyjny, który może na pierwszy rzut oka wydawać się mało istotny i możemy o nim zapominać. Ale tak naprawdę jest jednym z tych głównych, najciekawszych i najlepiej skonstruowanych przez autorkę. Nie było tu żadnych potknięć, a wszystko tworzyło spójną całość.

Niestety nie mogę powiedzieć tego o wątku romantycznym, który wyszedł dość kiepsko przede wszystkim przez główną bohaterkę. Julia chyba tak naprawdę nie wiedziała dokładnie kim jest i sprawiała wrażenie zagubionej, chociaż pisarka próbowała pokazać, że jest całkiem inaczej. Dlatego też nie powinny dziwić mnie jej dziwne relacje z mężczyznami, ale dziwiły, bo wyszło to mało naturalnie i raczej beznadziejnie. Gdy jeszcze to wszystko rozwijało się niemiłosiernie szybko, sprawiało chwilami wrażenie romansu harlequinowego.

Pomimo tego dość sporego minusa, Głowę anioła wspominam naprawdę miło i z pewnością przeczytam kolejną część - Dwie głowy anioła. Książka jest ciekawa i dostarcza wiele zabawy, która w wakacje jest chyba podstawą. Nie będziecie się nudzić, kiedy po nią sięgniecie. Do tego dochodzi jeszcze ta ładna okładka, która przykuwa uwagę już na samym początku.
Ocena 4/6
Książka otrzymana od wydawnictwa Rebis.

piątek, 4 lipca 2014

Wygraj nową książkę Greena!

Hejo! Zgodnie z tradycją, zawsze po premierze nowej książki Greena razem z wydawnictwem Bukowy Las organizuję konkurs, w którym można ją wygrać. Tym razem będzie to 19 razy Katherine, niedawno przeze mnie recenzowana. Mnie co prawda nie urzekła jakoś specjalnie, ale może komuś z Was spodoba się bardziej. Tak więc - zapraszam na konkurs! :)

 Wystarczy w komentarzu podać swój e-mail, oraz odpowiedzieć na pytanie konkursowe:

Jaką książkę poleciłabyś/poleciłbyś osobie, która jest egocentrycznym dupkiem i dlaczego akurat taką? (Odsyłam do mojej recenzji, akapit czwarty).

Konkurs trwać będzie do 18 lipca (dwa tygodnie). Wygra osoba, której odpowiedź najbardziej mi się spodoba (będzie najciekawsza, najbardziej się wyróżniająca itd.). Wyniki podam na blogu i odezwę się na podany e-mail.

+ Będzie mi bardzo miło, jeśli polubicie NIEBIAŃSKIE PIÓRO na facebooku. :)
Powodzenia!

czwartek, 3 lipca 2014

Miecz Radogosta - Juraj Červenák

 „To szalone czasy. Jeśli ty nie zabijesz, zakatrupią ciebie.''

Na Miecz Radogosta trzeba było czekać dwa lata - to jednak dość długo. Dlatego też kiedy tylko dostałam informację o premierze w Polsce, wiedziałam że nie wytrzymam zbyt długo i zapewne przeczytam książkę, kiedy tylko do mnie dotrze. Poczekała tylko parę dni, a ja z ogromną ciekawością się za nią zabrałam. Co prawda na początku miałam trochę problemów z przypomnieniem sobie pewnych faktów, ale później było już tylko lepiej!

Rogan powraca z zaświatów po to, by walczyć z biesami i siłami ciemności. Jest potomkiem czarnoksiężników z Góry Dzika i jego zadaniem jest wydarcie świętego Krwawego Ognia od służalców Białoboga. By tego dokonać musi zdobyć miecz wojenny, który należał dawniej do boga Radogosta. W trakcie poszukiwań trafi  na zachód, gdzie plemię Czechów jest zagrożone ze strony Łuczan, którzy nieustannie na nich napadają pod dowództwem demonicznego księcia Włościsława. Tym sposobem Czarnoksiężnik zostanie wciągnięty w wir wojny razem ze swoimi przyjaciółmi - wiedźmą Mireną oraz przywódcą wilczej sfory z królestwa zmarłych - Gorywałdem. 

Słowiańska fantastyka nie jest tak popularna w dzisiejszych czasach jak mitologia celtycka, nordycka czy nawet grecka. Wystarczy nawet przypomnieć sobie, czy uczyło się o niej na lekcjach historii. Bo zapewne nie było o tym w ogóle wspomniane, albo gdzieś pojawiła się jedynie wzmianka o niej. Trochę dziwne, bo sami jesteśmy Słowianami, a nie wiemy nic o naszej mitologii, która jest może nawet ciekawsza od tych już tak wiele razy wałkowanych. Juraj Červenák swoją serią o Czarnoksiężniku próbuje w ciekawy i fajny sposób powrócić do naszych korzeni. 

Miecz Radogosta wyróżnia się tak jak w przypadku pierwszej części charakterystycznymi bohaterami - spotkać tutaj można wiedźmy, bogów, czarnoksiężników, wilki, demony, książęta i wielu wielu innych. Trójka głównych, którą tak polubiłam wcześniej tutaj wypadła niestety nieco gorzej. Rogan, to postać najbardziej mroczna i tajemnicza, która nie do końca potrafi poradzić sobie z przeszłością. Byłby nadal moim ulubionym bohaterem, gdyby nie to, że pod koniec robi się słaby ze względu na jedną osobę i nie przypomina tego odważnego, groźnego Rogana co wcześniej. Kompanka Czarnoksiężnika, Mirena (zwana też Osą) to jedna z najbardziej złośliwych person książkowych, która z czasem zaczyna irytować swoim zachowaniem i staje się dla czytelnika obojętna. Najciekawszy jest Gorywałd, który nie rozumie zazwyczaj postępowania swoich przyjaciół i mówi to, co mu ślina na język przyniesie. Brakowało mi tutaj obecności Czarnoboga, który w poprzednim tomie pojawiał się częściej i był najbardziej zabawną postacią w całej książce. 

Nie można za to przyczepić się do świata wykreowanego przez autora. Nadał powieści specyficzny, mroczny klimat, który uzyskał dzięki nie tylko obecności różnych potworów, ale samej podróży głównych bohaterów, którzy na swej drodze spotkali wiele ciekawych i nowych postaci. Fajną sprawą jest tutaj wojna, której zostało poświęcone sporo uwagi i podczas której można było przyjrzeć się nowym zdolnościom Czarnego, które nie zaprzeczajmy - wywierają spore wrażenie. 

Miecz Radogosta to nadal świetna powieść fantastyczna z historycznym tłem, jednak odrobinę gorsza niż Władca wilków. Z pewnością sięgnę po kolejny tom jeśli wyjdzie, a właściwie nie mogę się już go doczekać po takim zakończeniu... Tak czy siak - polecam tę serię, bo naprawdę warto. 
Ocena 4+/6
Książka otrzymana od wydawnictwa Erica.

 Czarnoksiężnik:
Władca wilków | Miecz Radogosta