czwartek, 29 maja 2014

Trzecie urodziny!





Dokładnie trzy lata temu dodałam pierwszy post. Szybko minęło, co? Wtedy nawet nie przypuszczałam że wytrwam rok, bo wcześniejsze blogi, strony usuwałam po kilku miesiącach. Skończyłam przez ten czas gimnazjum, przeszłam do liceum, przeczytałam mnóstwo książek, przekonałam się do filmów, serialów, a gust muzyczny powędrował w dziwnym, trudnym do określenia kierunku. NIEBIAŃSKIE PIÓRO to nie tylko blog, ale jakaś przygoda, z którą nadal (o dziwo!) jestem związana. 

Wszyscy też pewnie wiedzą, że nie jestem systematyczna. Widzieliście kiedyś, żebym dodawała regularnie posty przez min. miesiąc? Nie. Ja też nie widziałam. Czasami łapie mnie coś, co inni nazywają weną i piszę parę postów przez kilka dni z rzędu, a później przez jakiś czas nic. Wiecie, czasami mi się nie chce, często wkurza mnie blogspot albo robię coś innego i dodanie czegoś na bloga schodzi na dalszy plan. Zdarza się też, że nic nie czytam, nie oglądam - czytam lektury, które nie są fajne (np. miesiąc katowania Lalki), albo po prostu nie mogę patrzeć się na książki (zdarza się!).

Najfajniejsze w blogowaniu jest to, że nie piszę tylko dla siebie, ale i dla innych. Pod tekstami są komentarze i dyskusje, ale dostaję też wiadomości na pocztę, w których są pytania odnośnie różnych pozycji, albo samo to, że spodobał się komuś mój post. A najbardziej super jest, kiedy komentarz pod recenzją zostawia autor książki. Wtedy na twarzy pojawia się taaki ogromny uśmiech, który nie znika do końca dnia. Ale to chyba nie tylko ja tak mam, prawda?



Dzięki blogowaniu poznałam też sporo ludzi. Co prawda nie spotkałam się z większością z nich tak twarzą w twarz, ale można to zmienić niedługo. Najdłużej znam Tris, z którą piszemy zawsze o dziwnych rzeczach, mamy wspólną miłość w postaci psa Oberona (Kroniki Żelaznego Druida pozdrawiają) i potrafimy chwilami narzekać tak jak chyba nikt inny. No i ona zawsze niczego nie wie, serio. Karolka to tak naprawdę Paulina (samo to już jest dziwne, nie?), która ma problem z serduszkami i jest chyba najsłodszą istotą na ziemi (zaraz po mnie). Jest też Ola, która przestała prowadzić bloga, ale za to wręcz z uwielbieniem pochłania podręczniki biologiczno-chemiczne i rozmawia ze mną czasami przez cały dzień. Jest też Rafał, według którego NP istnieje tylko dzięki niemu i że mnie wspiera w prowadzeniu bloga (fajny żart!). Jest też... wiele innych świetnych osób, z którymi pisałam albo rozmawiałam i musimy koniecznie się kiedyś spotkać!

Tak czy siak, dzisiaj świętuję trzecie urodziny bloga i cieszę się, że nadal tutaj piszę i że wy nadal chcecie czytać to, co publikuję. To bardzo miłe i dziękuję! Bez Was nie byłoby NIEBIAŃSKIEGO PIÓRA. To co, świętujemy też za rok? :>

niedziela, 18 maja 2014

Kocham Cię Lilith - Radek Rak

Nie umiem nie oceniać książek po okładkach. Nawet zaczęłam się do tego przyznawać, bo jeśli spodoba mi się zdjęcie, albo sposób w jaki została wykonana to wiem, że ją przeczytam. Mogę nie wiedzieć o czym będzie, ale dam jej szansę. To chyba mój błąd, bo nie zawsze okazuje się być tak kolorowo jak na pierwszy rzut oka to wygląda. Tak było z debiutem Radka Raka Kocham Cię Lilith, który wywarł na mnie raczej średnie wrażenie.

Główny bohater, Robert, przyjeżdża do sanatorium, by odpocząć i skorzystać ze wszystkich zabiegów, które mają pomóc w lepszym samopoczuciu. Nie jest to jednak łatwe, gdy dzieli się czas pomiędzy spotkaniami z malarką Iwoną, a lekarką Małgorzatą. Do tego dochodzi lektura powieści o lwowskim detektywie, który pojawia się w życiu Roberta i udziela mu miłosnych rad. Najbardziej intrygujące jest to, że Iwona w pewnym momencie znika, a nikt nie kojarzy, żeby taka kobieta w ogóle istniała. Co jest więc wizją, a co prawdą?

Ja nadal na przykład nie wiem. Oczekiwałam luźnej i niezobowiązującej historii, przy której miło spędzę czas i będę się dobrze bawić. Nie było tak do końca. Bo książka ta w większej mierze oparta jest na wizjach Roberta, które przeplatają się co jakiś czas z tym co rzeczywiste. I byłoby to dobre gdyby nie to, że wszystko to z czasem się ze sobą plącze, a ja nie wiem czy przyszła kolej na przedziwną fantastykę, czy na co. Gdy do tego doda się kreację głównego bohatera, która w ogóle mi się nie spodobała, to książka zaczyna podobać się coraz mniej. Kuracjusz mający ponad trzydzieści lat zachowuje się jak nastolatek, który ma swoje niespełnione marzenia o kobietach, a jego rozmowy nie przypominają rozmów dorosłych, tylko nastoletnich ludzi.



Inni piszą, że Radek Rak posługuje się pięknym, oryginalnym językiem. Może i tak, bo widać że powieść napisana jest zupełnie inaczej niż inne tego typu. Widać, że autor lubi bawić się językiem i chwilami podobało mi się to, że ze zwykłego zdania potrafił zbudować takie ładne, bardziej docierające do czytelnika. Umiejętnie też połączył ze sobą drugi świat przedstawiony - czytaną przez Roberta książkę, z której wyłania się postać detektywa Jesipowicza. Obie postacie pochodzące z innych utworów ze sobą rozmawiały, kłóciły się i udzielały rad, a wyszło to naprawdę ciekawie i zostało zakończone tak, aby wywołać w czytelniku jeszcze większe zainteresowanie.

Największym atutem Kocham Cię Lilith były wierzenia lokalne sprzed wieków, w które wierzyli mieszkańcy Beskidu Niskiego. To właśnie z nimi styka się Robert i słucha opowieści o rusałkach i o tym co mogą robić. W podróży kuracjusza nieustannie prawda miesza się z mitami. Dla mnie właśnie było tego za dużo pomimo niesamowitych opowieści o Lilith, to jednak wolałabym, aby coś przez pobyt w sanatorium wydarzyło się naprawdę, a nie tylko w głowie bohatera.

Kocham Cię Lilith to książka średnia, po której spodziewałam się czegoś więcej. Fajne jest to, że pisarz nie podążył za tłumem innych pisarzy, a napisał coś, co zasługuje z pewnością na uwagę, bo jest inne i nowe na polskim rynku wydawniczym. Mnie nie do końca przekonał debiut Radka Raka, może po części dlatego, że spodziewałam się czegoś innego, ale też nie podobała mi się kreacja Roberta i parę innych rzeczy. Jest tutaj też za dużo erotyzmu, na którym miałam wrażenie została oparta cała historia.

Dlatego też specjalnie nie zachęcam do przeczytania jej. Ale może już czytaliście i macie zupełnie inne wrażenia niż ja? :) 

Recenzja napisana dla:
http://www.a-g-w.info/

poniedziałek, 12 maja 2014

Top 10: bohaterowie książkowi, z którymi chcielibyśmy się zaprzyjaźnić


Top 10 to akcja, przy okazji której raz w tygodniu na blogu pojawiają się różnego rodzaju rankingi, dzięki którym czytelnicy mogą poznać bliżej blogera, jego zainteresowania i gusta. Jeżeli chcesz dołączyć do akcji - w każdy piątek wypatruj nowego tematu na dany tydzień.
Nie wiem czy wy też tak macie, ale zapewne tak, że jak czytacie jakąś fajną książkę, to często macie ochotę zaprzyjaźnić się z jakimś bohaterem z niej (może nawet ze wszystkimi, tak też się zdarza - u mnie). W każdym razie, ja, umiałabym wybrać z większości moich lektur na półce jakąś postać, z którą mogłabym pogadać o wszystkim i o niczym. Często po prostu gadam i nie zatrzymuję się na tym, że ''chcę'' i po prostu to robię. Ale w domu. Jak nikogo nie ma i nikt nie może uznać mnie za bardziej walniętą. No to tak się przedstawia obraz tego czegoś, a teraz pokażę, przedstawię wam przyjaciół. Zabawnie. No, to do rzeczy!

Liesel Meminger - postać ze Złodziejki książek, z którą łączy mnie wspólna pasja. Nie do kradzieży książek, rzecz jasna, ale do czytania i patrzenia się na literki i podziwiania. No i dlatego, że dzięki niej nauczyłam się paru rzeczy z historii, które wcześniej mnie nie interesowały.

Clary z Darów Anioła. Właściwie to nie wiem za bardzo dlaczego. Może dlatego, że była cały czas sobą i nie udawała kogoś, kim tak naprawdę nie jest. No i gdy doda się do tego jej ciekawe wypowiedzi i to, co potrafiła zrobić dla bliskich, to w sumie zgadza się:) I nauczyłaby mnie rysować.

Atticus O'Sullivan z Kronik Żelaznego Druida. Jego nie da się nie lubić. Z racji tej, że często się śmieję i mówię dużo dziwnych rzeczy, to wydaje mi się, że rozmowy z Atticusem kończyłyby się najczęściej na zwijaniu się ze śmiechu. I obgadywaniu dziwnych istot. Chyba byłoby spoko.

Thomas z Więźnia Labiryntu. Oprócz tego, że starał się pomagać i chciał wymyślić sposób na wydostanie się z labiryntu, to biegał. Nie mam nikogo w znajomych, kto lubiłby biegać i jak zaczynam mówić o tym z ogromnym entuzjazmem to wszyscy mają miny w stylu: o.O. Więc myślę, że miałabym z nim o czym rozmawiać.

Julia, Jason i Rick z Ulyssesa Moore'a, dlatego że byli ciekawi świata i wszystkiego co jest zamknięte i w jakimś stopniu ukryte. Miałabym co z nimi robić, bo tak jak oni potrafię zadawać milion pytań w ciągu minuty i wkurzać tym dorosłych. I nie odpuszczam, dopóki się czegoś nie dowiem.

Moja ulubiona bohaterka z czasów podstawówki, z którą chciałam zaprzyjaźnić się już wtedy. Uwielbiałam czytać o jej przygodach i ją podziwiałam. I zostało do teraz. Zresztą, kto nie chciałby spotkać Ani z Zielonego Wzgórza?

Marina Zafona z jakiejś tam okładki. To jedna z tych najukochańszych książek, a tytułowa bohaterka swoimi tajemnicami bardzo mnie zaciekawiła i jej przygody stały się dla mnie jakoś dziwnie tak... bliskie. Uwielbiam wracać do tej powieści i do kolejnego spotkania z tą cudowną postacią. Gdybyśmy się zaprzyjaźniły, w końcu mogłabym ją lepiej poznać i oprowadziłaby mnie po Barcelonie :).

Emma ze Szmaragdowego Atlasu, jedna z najbardziej sympatycznych i optymistycznych bohaterek, która pomimo tego, że jest najmłodsza z rodzeństwa, to chyba najbardziej waleczna i potrafi zrobić wszystko dla rodziny. Szkoda, że nie wydano kolejnych tomów, bo ją bardzo polubiłam i chciałabym dowiedzieć się, co wydarzyło się po pierwszym tomie.

No dobra, to chyba koniec. A Wy, jakich macie? :)
Cudowny Ed ^_^

niedziela, 11 maja 2014

Królowie lata (2013)

Każdy z nas pewnie kiedyś miał ochotę uciec na chwilę od rodziców, domu, słuchania ich narzekań i ochotę na przeżycie jakiejś niepowtarzalnej przygody. Może po to, by pokazać, że wcale nie trzeba nas na każdym kroku pilnować i że sami damy radę wstać rano i zrobić sobie śniadanie. No dobra, z tym drugim akurat problemu nie mam, ale dużo moich znajomych nadal tak. Tak czy siak - nikt nie zaprzeczy, że chciał kiedyś zamieszkać w lesie na drzewie, albo uciekać tam w każdej wolnej chwili.

Ostatnio trafiłam na film, który po opisie wydał mi się już ciekawy, a gdy zobaczyłam zwiastun, wiedziałam, że będę musiała go obejrzeć. Opowiada historię trzech piętnastolatków, którzy postanowili przestać słuchać się rodziców i wyprowadzić się do lasu. Joe, Patrick i Biaggio pragną spróbować wszystkiego i stać się mężczyznami. Budują dom, polują, bawią się i rozmawiają... Można więc powiedzieć, że żyją jak królowie. Ale to się zmieni!


Królowie lata to film, który jest zabawny i inteligentny - pokazuje historię dorastania młodych chłopaków i ich marzenia, które chcą zrealizować. Oprócz nich są też dorośli, którzy z wiekiem stali się irytującymi, nie do zniesienia ludźmi, którzy zapomnieli jak to jest być nastolatkami i chcieć mieć jakąś wolność wyboru. Obraz ten jest idealny dla osób, które nie pamiętają tego jak robi się głupie żarty dorosłym, jak wymyka się w nocy z domu, jak włóczy się po lesie i okolicy i śmieje ze wszystkiego, co się robi.

Na moją ocenę filmu wpłynęła też leśna atmosfera, która idealnie oddaje zamierzenia głównych bohaterów - chęć ucieczki w ciche miejsce, w którym nikt ich nie odnajdzie. Gdzie będą sami, i sami będą mogli podejmować decyzje nawet te najprostsze. Według mnie warto dać szansę tej historii i zobaczyć jak wyszło to w rzeczywistości, bo mnie ujęło dosłownie wszystko. Nawet główne postaci, nastolatkowie, którzy są w tym samym wieku, a tak naprawdę każdy z nich jest inny. Biaggio, po którym nie wiadomo czego można się spodziewać; Joe, który jest chyba największym marzycielem i pomysłodawcą tego zwariowanego przedsięwzięcia; Patrick, z początku nieśmiały i niepewny, później się rozkręca i bawi się równie dobrze jak jego towarzysze. A gdy do tego wszystkiego doda się genialne dialogi i prostotę, z jaką opowiedziano tę historię, otrzyma się film, który wcale banalny nie jest.

Królów lata musicie obejrzeć! W końcu lato już niebawem...:)
Ocena 9/10

sobota, 10 maja 2014

W słusznej sprawie - Diane Chamberlain


Tytuł oryginału: Necessary Lies
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania: 10 kwietnia 2014
„To dziecko ma dużą intuicję, a ta chwila wiele mi o tobie powiedziała. (...) Że jesteś osobą, o którą warto walczyć.''

Bardzo często nie czytam opisów książek, które chcę przeczytać. Sięgam po nie, bo znam twórczość tych autorów i z przyzwyczajenia wiem, że może mi się spodobać. Co z tego, że kompletnie nie mam pojęcia o czym będzie dana powieść. Dowiaduję się w trakcie. Tak było w przypadku nowej pozycji Diane Chamberlain W słusznej sprawie, która z początku oczarowała mnie okładką, a później gdy zagłębiłam się w treść... historią kilku rodzin, a w szczególności jednej, która porusza i skłania do refleksji.

Jane wyszła właśnie za mąż i wbrew mężowi postanowiła pójść do pracy - została opiekunką społeczną. Jej zadaniem było odwiedzanie ubogich rodzin, sporządzanie notatek co jest im potrzebne oraz obserwowanie ich zachowań i podejmowanie wielu decyzji. Na przykład odejmowanie zasiłku społecznego, gdy dostają dodatkowe jedzenie od gospodarza. Jednak jedną z ważniejszych decyzji, którą Jane powinna podjąć, jest doprowadzenie do sterylizacji Ivy- nastolatki, która mieszka w fatalnych warunkach i która nie powinna zajść przez to w ciążę. Oczywiście, ona miałaby o tym nie wiedzieć i według przepisów w Karolinie Północnej oraz innych ludzi pracujących wraz z Jane jest to w porządku. Według niej, nie bardzo. Jak zakończy się więc walka o sprawiedliwość i własne decydowanie o swoim życiu?

Może zacznę od tego, żebyście nie czytali opisu na okładce książki. Fajniej jest nie wiedzieć tego, co tam zdradzili i samemu do tego dotrzeć. W słusznej sprawie na samym początku do mnie nie przemówiła i jej czytanie szło mi z lekkim oporem. Chyba nie mogłam wczuć się w opowiadaną przez autorkę historię i jakoś nie bardzo się to wszystko ze sobą wiązało. Narracja jest prowadzona z punktu widzenia dwóch-trzech postaci i może dlatego miałam problem w powiązaniu ich jakoś ze sobą, ale po jakichś 60 stronach zaczęło mi się podobać i było coraz ciekawiej. Autorka pokazała na przykładzie Jane i Ivy kontrast - życie w biedzie i dostatku, różnice z tego wynikające, ale również liczne podobieństwa.

Diane Chamberlain stworzyła bohaterów z krwi i kości - nie takich ciapowatych, o których zaraz mogłabym zapomnieć, a podczas czytania miałabym ochotę ich udusić. Może i fikcyjnych, ale sprawiających wrażenie prawdziwych, z którymi da się zaprzyjaźnić, pogadać, pośmiać. Takich, których bacznie się obserwuje i przeżywa ich wzloty i upadki. Może na to, że tak bardzo polubiłam Jane i Ivy wpłynęła też sytuacja, w której się znalazły i temat dość trudny, aby nie dało się  im współczuć. Widać też, że pisarka musiała pracować długo nad tą powieścią, zadawać wcześniej wiele pytań i dużo czytać - bo w końcu pisanie o sterylizacji łatwe nie jest, a trzeba na ten temat wiedzieć dość sporo. I wyszło jej naprawdę nieźle.

Dużym atutem książki jest też pokazanie relacji pomiędzy białymi, a czarnymi - fabuła rozgrywa się przez większą część książki kilkadziesiąt lat przed 2011 rokiem. Pokazuje jak ludzie pracowali na plantacjach tytoniu, oliwek i jak wyglądała współpraca, czy też jej brak pomiędzy ludźmi innego koloru skóry. Ciekawie też autorka podjęła temat związku pomiędzy opieką społeczną, a biednymi ludźmi mieszkającymi w fatalnych warunkach oraz jak ulega to zmianie za sprawą nowej osoby, Jane. Opowieść strona za stroną zadziwia coraz bardziej, a pod koniec dzieje się tak dużo, że trudno jest zgadnąć, co wydarzy się dalej.

Od tej książki nie spodziewałam się niczego, bo jak napisałam wyżej, w ogóle nie przeczytałam opisu - miałam jednak nadzieję, że przyjemnie spędzę ten czas i go nie zmarnuję. W słusznej sprawie okazała się powieścią dobrą, poruszającą trudne tematy, ale nie przygnębiającą. Bo pomimo sytuacji Ivy i wielu innych rodzin, w historii jest wiele fragmentów radosnych, które wywołują uśmiech na twarzy i które dają nadzieję. Wydaje mi się, że jedynie początek może lekko zepsuć lekturę, ale później jest coraz lepiej.
Moja ocena 4+/6, 7/10
Recenzja napisana dla:
www.a-g-w.info/

niedziela, 4 maja 2014

Kronika wykrakanej śmierci - Kevin Hearne


Tytuł oryginału: Hunted
Seria/cykl wydawniczy: Kroniki Żelaznego Druida 6
Wydawnictwo: Rebis
Data wydania: 18 marca 2014
„Dobra wiadomość jest taka, że po tych wszystkich latach nadal żyjesz. Zła wiadomość jest taka, że po tych wszystkich latach nadal żyjesz.”

Wiele osób chciałoby żyć ponad dwa tysiące lat i móc obserwować zmiany zachodzące na całym świecie. Wiecie, nie starzeć się i cały czas wyglądać na dwudziestolatka - tak jak Atticus O'Sullivan. Z tą tylko różnicą, że jest druidem. Kilka dni temu skończyło się nasze szóste już spotkanie, a teraz Wam o nim trochę opowiem. Jeśli nie macie nic przeciwko, ale zapewniam Was, że było super!

Oczywiście, jak na niego przystało - wpakował się w niezłe kłopoty (które chyba nigdy go nie opuszczają). Tym razem musiał uciekać przed dwiema boginiami łowów, Artemidą i Dianą, które nie ustąpiłyby dopóki nie zobaczyłyby go martwego. Trzeba dodać, że miały ogromne wsparcie Olimpijczyków i nie dało się ich łatwo usunąć. Atticus wraz z Granuaile i wilczarzem Oberonem przemierzyli Rumunię, Polskę i Francję, by w końcu móc poprosić o pomoc przyjaciela Tuatha De Danann. Żeby nie było jednak tak prosto, ucieczkę nieustannie przerywał im nordycki bóg Loki, dla którego spalenie kolejnej krainy było nieziemsko śmieszne. A wystarczyłaby śmierć druida, aby rozpętać początek apokalipsy.

Kronika wykrakanej śmierci to taki powrót do tych pierwszych, najlepszych (według mnie) tomów, w których autor nie przedłużał specjalnie fabuły, było ciekawiej, zabawniej i ogólnie lepiej. Tak właśnie jest tutaj. Główny bohater pomimo swojego stażu wiekowego nadal rzuca błyskotliwe teksty i potrafi bawić czytelnika. Bardzo spodobały mi się również jego bliższe relacje z psem, uczennicą i niektórymi bogami. No właśnie. Dzięki tym bliższym relacjom mogłam lepiej poznać bohaterów, którzy pojawiali się na łamach tej serii już wcześniej, albo poznać zupełnie nowych, których autor przedstawił w naprawdę fajny sposób. Pokaz nowych zdolności, trzymane w ukryciu sztuczki, które nagle zaskakiwały wszystkich w walce i mnóstwo niebezpiecznych i śmiesznych przygód - to tylko ułamek tego co dzieje się w tej części.

Kevin Hearne stworzył świat, który ma jakieś swoje wady, ale i tak mogę polecać zapoznanie się z nim każdemu niezależnie od płci, czy wieku. Bo Kroniki Żelaznego Druida mogą spodobać się każdemu - może być tylko różnica zdań odnośnie poszczególnych tomów, bo są gorsze i lepsze. Ale nie można powiedzieć, że seria jest nudna i nie da się przy niej bawić. Bo da się, a dowodem tego są miłośnicy twórczości tego pisarza, którzy udzielają się regularnie na jego Facebooku.

Warto jeszcze wspomnieć o opowiadaniu dorzuconym na samym końcu książki, które jest tak jakby księgą 4.5 pomiędzy Zbrodnią i kojotem, a Kijem i mieczem. Często wydawnictwa rezygnują z wydawania takich dodatków do powieści, o czym też wspomina sam autor, ale dołączenie tego do Kroniki wykrakanej śmierci było świetnym pomysłem. Krótki tekst nawiązuje do wydarzeń, które miały miejsce w wymienionych przeze mnie tomach i dzięki temu wiele rzeczy nam się rozjaśnia.

Tak czy siak - polecam Wam bardzo, bardzo mocno (naprawdę bardzo) ten cykl, jeśli go jeszcze nie znacie. Atticus to jeden z najśmieszniejszych i najbardziej zwariowanych bohaterów, jakiego udało mi się spotkać w mojej karierze czytelniczej i dzięki któremu mogłam się świetnie bawić. Więc, nie mówcie nie, powiedzcie tak i biegiem do księgarni! :)
Moja ocena 5/6, 8/10
Za książkę dziękuję wydawnictwu Rebis.

Kroniki Żelaznego Druida:

piątek, 2 maja 2014

„Ostra jak kolec, dzielna nad życie'' - o dzikiej Rose i Akademii Wampirów

Czasami bardzo trudno jest mnie przekonać do czegoś, na przykład do przeczytania jakiejś książki, czy całej serii. Bo postanowię sobie, że wcale nie mam ochoty jej poznawać i tak uparcie stoję przy swoim zdaniu do czasu, aż uzmysłowię sobie, że dana osoba nie da mi spokoju dopóki nie zapoznam się z nią. Tak miałam z Akademią Wampirów. Kiedy pierwszy raz o niej usłyszałam (i musiałam  przy okazji wysłuchać hymnu pochwalnego na jej cześć), pomyślałam sobie: kolejna seria o wampirach! I tak sobie myślałam przez kilka miesięcy co jakiś czas maltretowana przez przyjaciółkę - Jak możesz nie chcieć tego czytać!; To jest takie fajne!; Musisz to przeczytać!. Sami rozumiecie, cierpliwość ma swoje granice... 

Przeczytałam pierwszy tom. Był całkiem okej. Chociaż parę rzeczy mi się nie spodobało, to jednak sięgnęłam po kolejny, a potem po trzeci, czwarty i tak do szóstego. Sześć tomów w cztery dni - druga klasa gimnazjum. Dużo się nie zmieniło, bo w tym roku zrobiłam powtórkę z rozrywki! Zajęło mi to tylko dwa dni dłużej, a bawiłam się równie dobrze jak parę lat temu. Akademia Wampirów jest teraz jedną z moich ulubionych, co ja piszę, jest moją ulubioną serią książkową do której mogę wracać milion razy i ekscytować się pewnymi fragmentami jak małe dziecko, które dostanie nową zabawkę. Tak, tak - a teraz postaram się Wam wyłożyć co i jak.

„Dawno temu zawarłam układ z Bogiem. Obiecałam mu wiare, pod warunkiem, że pozwoli mi pospać dłużej w niedzielne poranki.”

Rosemarie Hathaway jest pół-człowiekiem i pół-wampirzycą (dhampirem), której zadaniem jest ochrona dobrych wampirów - morojów przed złymi strzygami. Od urodzenia uczy się zasad walki w szanowanej i szczycącej się pradawną historią szkole dla wampirów i dhampirów - w Akademii Świętego Władimira. Najlepsza przyjaciółka Rose, a zarazem ostatnia dziedziczka rodu - Wasylissa Dragomir przeżyła śmierć rodziców i starszego brata, a teraz grozi jej śmiertelne niebezpieczeństwo. Na dodatek dziewczyny poznają wybitnego nauczyciela walki Dymitra Bielikowa (tak jak Rose, również jest on pół-wampirem).
  
Wikipedia lepiej radzi sobie z opisami niż ja i jest większa szansa, że lepiej zrozumiecie. Kiedyś przeczytałam podobny i wcale nie wydał mi się szczególnie oryginalny. Bo szkoła kojarzyć się może z Hogwartem (z tą tylko różnicą, że tam są czarodzieje, a tutaj wampiry i dhampiry), a same istoty nocy były wtedy tak popularne w literaturze, że nie dawałam AW praktycznie żadnych szans. Ale wszystko się zmieniło, kiedy poznałam świat stworzony przez Richelle Mead.
 Jest inny, a tę inność zawdzięcza niesamowicie wyrazistym i barwnym bohaterom, których rozmowy często mogły rozłożyć na łopatki i wywoływać niekontrolowane wybuchy śmiechu. Autorka zbudowała główne wątki, na których starała się skupiać nie tylko swoją, ale i czytelników uwagę - wątek walki o władzę, miłości, walki ze strzygami, przyjaźni i wielu innych pobocznych, niemniej równie ważnych. Ich mnogość sprawiała, że nie dało się zrobić kilkudniowej przerwy między tomami - dlatego skończenie tomu trzeciego o drugiej w nocy nie przeszkadzało mi w tym, żeby zacząć czwarty kilka minut później. AW to takie pudełeczko czekoladek - czyta się dotąd, aż skończy się wszystko. Co z tego, że bolą oczy i powinno się pójść spać. Rose i spółka ważniejsi! 

Akademię Wampirów kocham przede wszystkich za dziką i szaloną dhampirkę Rose oraz surowego i śmiesznego Dymitra (Dimkę). Mogłoby nie być pozostałych postaci, a i tak byłoby ciekawie bo to oni są, że się tak wyrażę, gwiazdami tego cyklu. Często wkurzałam się na pisarkę za to, że nie skupia się na tej dwójce, tylko pokazuje nam, co dzieje się u pozostałych, ale no... Hathaway i Bielikow są fajniejsi! Później dołącza tu również Adrian, który jest przeciwieństwem Dymitra - ale nie będę się o nim rozpisywać, bo mogłoby się to skończyć źle. Na przykład na dwóch stronach worda. Także nie. Sami zobaczcie jacy są kochani i jak szybko ich polubicie :).

 Kiedy czyta się jakieś książki po dwa razy, albo i więcej, to czasami może zmienić się nasze zdanie o nich. Moje zmieniło się na lepsze (tak jakby). Bo bardziej zaakceptowałam część pierwszą, ale zauważyłam dziwną przypadłość Richelle Mead. Autorka lubi się powtarzać, czyli że w drugim tomie będzie przypominać co działo się w pierwszym, a w trzecim co... no wiecie. A najwięcej uzbierało się tego w części czwartej. I jest to okej dla osób, które miały kilkumiesięczną przerwę pomiędzy tomami, dla mnie nie bardzo. Bo pięć minut wcześniej przeczytałam o tym i teraz muszę czytać to znowu. Trochę irytujące, ale da się z tym żyć dalej. No i jeszcze Rose, która ogólnie jest cudowną bohaterką, ale chwilami jej waleczność i to, że sama sobie ze wszystkim poradzi było dziwne. Wybaczyłam. Bo to Akademia Wampirów, rozumiecie. 

Fabuła rozgrywa się nie tylko w murach szkoły, ale i poza nimi, gdzie dzieje się duużo więcej. Brak ochrony, latające sobie gdzie popadnie strzygi czyhające na wampiry czystej krwi - to taki ułamek życia poza Akademią. Jednak czytanie o przygodach bohaterów wśród społeczeczności młodych i uczących się ma swój jakiś niepowtarzalny klimat. Pokazuje też pewien kontrast, pomiędzy tym jak wygląda szkolenie na strażnika w szkole, w której wszyscy mają zapewnione bezpieczeństwo i poza nią, kiedy każdy jest zdany wyłącznie na siebie. 
 Richelle Mead miała naprawdę bardzo dobry pomysł na stworzenie świata, w którym dhampiry chronią morojów przed strzygami i wyszło jej to rewelacyjnie. Połączyła ze sobą mnóstwo wątków, które razem tworzyły coś co miało sens i co bawiło mnie podczas czytania. Akademia Wampirów to gigantyczny pochłaniacz czasu, a przynajmniej w moim przypadku taki jest - bo nie potrafię oderwać się od przygód Rose, Dymitra, Lissy, Christiana i wielu innych postaci. Cały czas dzieje się u nich coś ciekawego i chwilami chciałoby się, aby autorka przestała wpakowywać ich w kłopoty - odpoczynek od czytania raz na jakiś czas byłby fajną sprawą. Tylko tak jakby się nie da. 

Przekroczyłam próg Akademii Świętego Władimira, odwiedziłam kurort zimowy podczas ferii, widziałam walkę z całym zastępem strzyg, wraz z Rose przebyłam całą Syberię w poszukiwaniu kogoś, kto powinien umrzeć i próbowałam ocalić z nią pewną duszę... A to tylko przedsmak tego, co udało mi się zobaczyć i zrobić w podróży dzięki Richelle Mead. Pewnie pokroiłabym się na kawałki, gdyby pisarka nie wpadła na taki wspaniały pomysł, jakim było stworzenie kolejnej serii opartej w jakimś stopniu na AW. Mowa tu o Kronikach krwi, cyklu, w którym spotkać można dobrze znane nam postaci. Wracając jednak do Akademii Wampirów. Dla mnie jest to jedna z ważniejszych serii, a książki zajmują specjalne miejsce nie tylko na półce, ale również w moim sercu. Rzadko kiedy udaje mi się aż tak bardzo zżyć z głównymi bohaterami jak tutaj i tak często wracać do nich myślami. 

Moja córeczka – mruknął. – Zaledwie osiemnastolatka, a już została oskarżona o popełnienie morderstwa, pomagała kryminalistom i ma na koncie więcej ofiar niż większość strażników przez całe życie. – Urwał. – Nie mógłbym być bardziej dumny.''

Właśnie dlatego zachęcam Was do zapoznania się z tą serią. Może Wam spodoba się tak bardzo jak mi? Bo z pewnością nie jest ona nudna, a zabawna, szczera, z niespodziewanymi zwrotami akcji i najlepszymi bohaterami, jakich widział świat. Serio!

 Akademia Wampirów | W szponach mrozu | Pocałunek cienia | Przysięga krwi | W mocy ducha | Ostatnie poświęcenie 

Zdjęcia pochodzą z: http://weheartit.com/

czwartek, 1 maja 2014

Nowe na półce! {23}





Przez ostatnie kilka tygodni można powiedzieć, że nie czytałam. Widać to też na blogu. No, ale dzisiaj nie o tym... Bo od lutego dotarło do mnie kilka książek, których jakoś Wam jeszcze nie pokazałam. To nadrabiam!

Na górze widzicie po kolei: Białą Masajkę, Tajemnicę Filomeny i Nie odchodź (Prószyński), Wieczorem w Paryżu (Bukowy Las), W słusznej sprawie i Kocham Cię Lilith (AGW). Zaczęłam normalnie (prawie) czytać, więc w końcu może coś napiszę o tych pozycjach :).

Od góry:
  • Kronika wykrakanej śmierci - Rebis. Kończę czytać, więc recenzja na dniach. 
  • Ostatnie życzenie - urodzinowy, spóźniony prezent od Rafała.
  • Zagrożeni - jw. ^^
  • Panowie Salem - z konkursu u Rafała

Czytaliście coś stąd, albo chcecie? :)