sobota, 26 grudnia 2015

Przy wigilijnym stole

Dzisiaj trudno jest poczuć magię świąt. Przynajmniej taką, którą pamięta się z czasów dzieciństwa - to wyczekiwanie na pierwszą gwiazdkę, śnieg po kolana, ubieranie choinki, przeszkadzanie w kuchni, sprzątanie, zapachy kojarzące się z tym cudownym okresem. Doroślejąc zauważa się coraz więcej minusów niż plusów Bożego Narodzenia, spędzanie czasu z rodziną przy stole nie zawsze jest czymś przyjemnym itd itd. Na każdym kroku ma się wrażenie sztuczności wszystkiego i wymuszonego uśmiechu na twarzy tylko po to, by było miło. Przez kilka dni. 

Ale, ale! Jest wiele ludzi, którzy pragną przywrócić tę niepowtarzalną atmosferę sprzed x lat i znów czuć się w pełni radosnym. Ja również się trochę do nich zaliczam. Słuchanie świątecznych piosenek, oglądanie filmów, pieczenie pierników, sprzątanie - pomaga tylko trochę. W tym roku postanowiłam więc wrócić do świąt sprzed wielu lat i przeczytać książkę, w której znane osoby opowiadają o swoich najlepiej zapamiętanych Wigiliach, przemyśleniach na temat świąt, tradycjach. 

I muszę przyznać, że lektura tej pozycji była naprawdę super. Każda z opowieści była inna, dotyczyła zupełnie innego aspektu świąt, pokazywała w jak różnych perspektywach można widzieć ten szczególny okres w roku, na jak wiele sposobów można obchodzić Wigilię. Świetnym dodatkiem do książki były rozdziały poświęcone historii rzeczy, bez których nie wyobrażamy sobie tych dni - opłatka, choinki, prezentów, kolęd, jasełek i szopek oraz świątecznych przebojów filmowych. 

Według mnie, Przy wigilijnym stole przypadnie do gustu każdemu. We wspomnieniach, którymi podzieliły się znane osoby nie ma słodkości świąt - są opowiadania, które chwytają za serce, wzruszają, śmieszą, skłaniają do refleksji. Nie wszyscy też pozytywnie się o nich wypowiadają - dzielą się pomysłami jak lepiej można byłoby spędzić uroczystą kolację i co zrobić, zamiast przejmowania się nieszczęsnymi prezentami. Cieszę się, że dałam szansę tej książce i Wam polecam zrobić to samo - jeśli nie w tym roku (bo już w sumie święta za nami), to za rok. Warto! No i jeszcze to przepiękne wydanie w twardej okładce z kolorowymi zdjęciami w środku. :)
Ocena 5/6
Książka otrzymana od wydawnictwa Rebis.

środa, 11 listopada 2015

Dorastać z serialem

Dorastanie to trochę ważny okres w życiu każdego człowieka, z którego każdy z nas ma na pewno wiele świetnych wspomnień. Wspomnień, które najczęściej będą powiązane z ludźmi, ale może i też z innymi rzeczami czy wydarzeniami. Kiedy niecały rok temu dostałam na osiemnaste urodziny od przyjaciółki dziennik z naszymi wspólnymi przeżyciami, ulubionymi filmami, książkami, cytatami, fragmentami rozmów, które towarzyszyły nam od podstawówki aż do teraz, zdałam sobie trochę sprawę, że pewien etap w naszym życiu minął. Ale przywiązanie do tego wszystkiego pozostaje i trochę trudno się od tego uwolnić.

Nie mam na myśli uwolnienia się od tych wspaniałych wspomnień, ale od serialu, który towarzyszy nam już siedem lat. I który z sezonu na sezon robi się coraz bardziej idiotyczny, a jednak nadal go oglądamy i dzielimy się swoimi wrażeniami po obejrzeniu każdego odcinka. Chyba już każdy zrezygnował z oglądania go, a my nie. Trwamy i czekamy na koniec.

Mam tu na myśli Pamiętniki Wampirów. Tak, oglądam to. I chociaż mnie chwilami niemiłosiernie denerwują i wywołują przeogromną ochotę skręcenia karku jakiemuś bohaterowi, to nie mogę przestać. Chciałam, kiedyś. Ale najpierw był Ian grający Damona (który już nie jest taki super zły jak na początku), potem pojawiła się Katherine (która wniosła coś nowego), Klaus i wiele innych postaci - najczęściej tych złych. A teraz pozostaje sentyment i przywiązanie do serialu o wampirach. Trzeba żyć z tym dalej.

Pierwszy sezon był najlepszy. Ale chyba zawsze tak jest, więc nie odkryłam Ameryki tym stwierdzeniem. Dało się odczuć tę aurę tajemniczości, wyraźny podział na dobro i zło, a z czasem zaczęło się to zlewać. Jasne, pojawiali się nowi źli i dobrzy bohaterowie, ale przestało być to tak ekscytujące jak na początku. O, nowa postać - fajnie, pewnie zaraz zginie. Pamiętniczki.

Historia opowiadana w serialu z czasem zaczęła tracić sens i działo się tam już dosłownie wszystko. Pięknie podsumowała to Nina Dobrev, która odeszła po 6 sezonie: Byłam człowiekiem, wampirem, sobowtórem, szalonym nieśmiertelnym, sobowtórem udającym człowieka, człowiekiem udającym sobowtóra. Zostałam porwana, zabita, wskrzeszona, torturowana, przeklęta, zamieniona ciałem, umarłam i stałam się nieumarła. W obecnej siódmej serii jest chyba najdziwniej, ale można dowiedzieć się sporo o przeszłości braci Salvatore. Więc jak się ich lubi (albo chociaż jednego) to nawet warto pooglądać chociażby dla nich.

Pamiętniki Wampirów są dziwnym serialem - czasami jest naprawdę ciekawie i z niecierpliwością oczekuje się kolejnych odcinków. Na przestrzeni tych wszystkich sezonów były momenty, które wzruszały, bawiły, skłaniały do jakichś refleksji, ale też takie, które bardziej nudziły, wkurzały i sprawiały, że miałam ochotę przerwać i nigdy nie wracać do TVD. Chcieć, a coś zrobić to duża różnica, dlatego też nadal wiernie co tydzień siadam z kubkiem ciepłej herbaty i obserwuję co słychać u starych, wampirzych znajomych.

Poza tym uwielbiam muzykę, która jest idealnie dopasowana do danych sytuacji. Dzięki tej produkcji poznałam mnóstwo świetnych zespołów czy artystów. Praktycznie w każdym odcinku pojawia się jakaś muzyczna perełka. Serio!

A jak to jest dorastać z serialem? Pomimo tego, że scenariusz staje się coraz gorszy, to całkiem okej. Cieszę się, że pewnego wieczoru siedem lat temu postanowiłam razem z przyjaciółką dać szansę TVD. Dzielenie się wrażeniami po każdym odcinku, wybieranie kawałków, czy domyślanie się co będzie dalej - to zawsze będzie kojarzyło mi się z okresem dorastania. I fajnie byłoby, gdyby Pamiętniki Wampirów już się skończyły, chociaż pewnie pozostałby smutek, że to już jednak koniec. A fajnie jest się czasem odmóżdżyć i obejrzeć coś takiego.

A jak jest z Wami? Oglądacie coś już tak długo, że trudno Wam jest przestać, pomimo że jest coraz gorzej? A może też macie do jakiejś produkcji sentyment? :)

sobota, 7 listopada 2015

Między książkami - Gabrielle Zevin

Książka, w której ważną rolę odgrywają również książki (no i są też na okładce) od razu zwraca na siebie uwagę. Moją zwróciła już ponad rok temu, ale dopiero teraz postanowiłam dać jej szansę. I z jednej strony cieszę się, że po nią sięgnęłam, a z drugiej - nie wniosła do mojego życia nic ciekawego. No oprócz tego, że znowu zaczęłam czytać. Powieść Gabrielle Zevin z pewnością idealnie sprawdza się w nudnej podróży pociągiem czy podczas długich jesiennych wieczorów. Ale nie warto oczekiwać po niej czegoś naprawdę wciągającego.

Autorka przedstawia czytelnikom historie właściciela księgarni, który wiecznie na wszystko narzeka i przedstawicielki handlowej pewnego wydawnictwa. Ona - wiecznie uśmiechnięta, on - zrzędliwy. Jednak pomimo tego w jakiś sposób drogi tej dwójki się krzyżują - najpierw zawodowo. Potem w wyniku paru zaskakujących wydarzeń i jednej osoby losy wszystkich mieszkańców małego miasteczka zaczynają się zmieniać.

To, co podobało mi się w tej książce najbardziej, to pokazanie przemiany jakiej ulegają bohaterowie dzięki jakiemuś znaczącemu momentowi w ich życiu albo osobie. Również ukazanie tego, jak uniknąć samotności, której boi się chyba każdy z nas. Zgorzkniały, mieszkający samotnie facet, za którym mało kto przepada zmienia się nie do poznania. Nawet tak bardzo, że pod koniec trudno uwierzyć, że to ta sama postać. 

Pięknie została przedstawiona więź pomiędzy książkami i ludźmi - to, za co tak naprawdę kochamy czytać i co opowieści wnoszą do naszego życia. Super była również cała ta otoczka związana z literaturą - opisy klubów dyskusyjnych (które chwilami były nawet zabawne), księgarskie ciekawostki, spotkanie z autorem.

Ale pomimo tych plusów, książka zasługuje na 3+, booo... często miałam wrażenie, że to co czytam dzieje się za szybko, jest mało realistyczne, a postaci są pozbawieni jakichś wyrazistych cech. Czytało się okej, ale pewnie za tydzień nie będę potrafiła jej już streścić. Jest lekka, mało wymagająca, więc jeśli szukacie czegoś w tym stylu, to polecam. W innym wypadku nie bardzo.
Ocena 3+/6

czwartek, 22 października 2015

Edycja książkowa: pytania i odpowiedzi

Cześć! Nie było mnie tutaj trochę, dlatego na początek chciałam zacząć nie od recenzji, a czegoś innego i padło na tag związany z książkami, do którego zaprosiła mnie India. Mam nadzieję, że się spodoba, a ja zacznę pojawiać się tutaj częściej :).

1. Trylogie czy powieści jednotomowe?
Większy urok mają trylogie ze względu na to, że można być trochę dłużej w świecie bohaterów i lepiej ich też poznać. Poza tym bardzo podoba mi się okres czekania na kolejne części - wyczekiwanie, zastanawianie się co będzie dalej. Dlatego zdecydowanie wybieram trylogie.

2.Wolisz czytać autorki czy autorów?
Nie do końca chyba umiem odpowiedzieć na to pytanie, bo kiedy sięgam po jakąś książkę, to raczej nie zwracam uwagi na to jakiej płci jest osoba, która ją napisała. Jednak wydaje mi się, że powieści pisane przez mężczyzn pokazują trochę inną perspektywę świata, a co za tym idzie - mogą być czasami trochę ciekawsze. Soł, wolę autorów.

3. Wolisz kupować książki w Empiku czy na stronach internetowych?
Stronach internetowych. Empik powoli zamienia się w supermarket, w którym można znaleźć już praktycznie wszystko, tylko nie książkę, którą chce się kupić. Na stronach internetowych często są jakieś promocje i wyprzedaże, no i przychodzą nam książki do domu (wygoda górą).

4.Wolisz, żeby wszystkie książki zostały zekranizowane czy przekształcono je na serial?
To chyba zależy od książki. Jednotomowe bardziej nadają się na film, a serie na serial.

5. Pięć stron dziennie czy 5 książek tygodniowo?
Pięć stron dziennie jest dla mnie totalnie bez sensu, bo nawet nie da się wtedy wczuć w daną historię. A pięć książek tygodniowo to przesada, bo rzadko udaje mi się tyle przeczytać (przy Akademii Wampirów chyba jedynie). 

6. Recenzentka czy autorka?
Bliżej mi do recenzentki niż do autorki, więc to pierwsze. 

7.Wolisz czytać 20 ulubionych książek w kółko czy nowe pozycje?
Rzadko kiedy sięgam po książki, które już znam. Wolę poznawać nowe powieści i szukać dzięki temu nowych perełek :).

8. Bibliotekarka czy sprzedawczyni książek?
Gdybym miała wybrać, to zdecydowanie wolałabym być bibliotekarką. Polecać ludziom książki, rozmawiać na ich temat. Kiedyś spędzałam trochę czasu w bibliotece i fajnie było rekomendować lektury całkiem nieznanym osobom.

9. Książki papierowe czy e-booki?
Papierowe! Nie mam czytnika e-booków, więc nie bardzo mogę porównać. Ale papierowe są suuper i raczej nigdy z nich nie zrezygnuję.

A jak jest u Was? Podzielcie się w komentarzach swoimi odpowiedziami! :)

niedziela, 19 lipca 2015

Próba żelaza - Holly Black, Cassandra Clare


Nie chcę być kimś, kto po trupach dąży do celu. Chcę robić to, co właściwe.''

Ogień chce płonąć, woda chce płynąć, powietrze chce się unosić, ziemia chce wiązać, chaos chce pożerać. W moim przypadku wystarczyły te słowa, by chcieć przeczytać Próbę żelaza. Po ich przeczytaniu stwierdziłam, że ta powieść może okazać się naprawdę super. I taka też jest. Opowiada ciekawą historię, wciąga i uczy - czego chcieć więcej? (Kolejnego tomu!)

Wszystkie dzieci chcą przejść Próbę Żelaza - egzamin, który umożliwia dostanie się do szkoły magii, Magisterium. Wyjątkiem jest jednak Callum Hunt, który pragnie za wszelką cenę go oblać. Od dziecka ojciec uczył go, żeby trzymał się od magii z daleka. Jednak pomimo wszelkich prób chłopiec zdaje egzamin i zostaje zmuszony do przeniesienia się w miejsce, w którym nie chce być. Dlatego próbuje robić wszystko, żeby go stamtąd wyrzucono. Nie jest to jednak takie proste... Podziemia, w których znajduje się Magisterium są mroczne i fascynujące, o czym już niedługo przekona się Callum. Dowie się również jak przeszłość może być związana z przyszłością.

Sięgając po Próbę żelaza nie miałam dużych oczekiwań wobec niej ze względu na opis, w którym jest mowa o bohaterach-dzieciakach. Wiedziałam, że będę musiała przyzwyczaić się do specyficznego (dziecinnego) zachowania postaci i spróbować jak najlepiej ich zrozumieć. Kiedy już to zrobiłam, czytanie tej powieści stało się świetną przygodą. Serio! Najbardziej podobało mi się wprowadzenie do książki żywiołów, a konkretniej jednego - chaosu, który chce pożerać. To właśnie sprawia, że ta pozycja bardzo wyróżnia się na tle innych.

Najciekawszą częścią Próby żelaza jest jej zakończenie. Nigdy nie spodziewałabym się takiego obrotu wydarzeń. Autorki naprawdę fantastycznie zamknęły pierwszy tom cyklu i dzięki temu zachęciły mnie do sięgnięcia po kolejny. Jestem ciekawa co zrobi dalej Callum, dlatego mam nadzieję, że kontynuacja wyjdzie dość szybko. Warto również zwrócić uwagę na samą historię dwunastoletniego chłopca, jego przeszłość i to, kim został po wojnie magów, w której zginął mu ktoś bliski. Black-Clare wprowadziły kilka innych ważnych wątków, dzięki którym nie da się nudzić podczas lektury. Spotkacie na kartach książki Dobro i Zło, Wroga Śmierci, oddanych przyjaciół i mnóstwo intrygujących zdarzeń.

Pomimo moich zachwytów nad książką, ma ona pewne wady. Przede wszystkim świat stworzony przez autorki nie jest do końca dopracowany. Czytając, miałam wrażenie, że wszystko zostało spłycone i naprawdę niewiele dowiadujemy się o tej magicznej rzeczywistości. Są przedstawione lekcje, ale nie mamy szansy poznać ich bliżej, tak samo nauczycieli, którzy trochę zlewają się ze sobą i na pewno nie da się ich określić jako wyrazistych. Próba żelaza może przypominać chwilami HP, ale tak naprawdę zamysł pisarek był zupełnie inny, o czym przekonacie się sięgając po tę pozycję.

Próba żelaza to dość przyjemna książka, która przeznaczona jest trochę dla młodszych czytelników. Jednak nawet i ci starsi będą bawić się przy niej dobrze. Jeśli lubicie klimaty podobne do tych z Harry'ego Pottera, to ta powieść powinna się wam spodobać. Ja już czekam na drugą część, a wy? :)
Ocena 4+/6
Książka otrzymana od wydawnictwa Albatros.

piątek, 26 czerwca 2015

Nowa Ziemia - Julianna Baggott

Świat po Wybuchu musi wyglądać dość dziwnie. Nie wiedziałam tylko, że aż tak. Wyobraźcie sobie miejsce całe w gruzach, w którym mieszka szesnastoletnia dziewczyna wraz z innymi zmutowanymi, którym udało się ocaleć. Każdy z nich próbuje przeżyć w przerażającej rzeczywistości, a Pressia musi jeszcze uciekać przed poborem do militarnej organizacji.

Jest też sterylna Kopuła, w której wszyscy są bezpieczni. To Czyści, którzy mieli szczęście i uciekli przed Wybuchem. Jednym z nich jest Partridge, który zaczyna odkrywać prawdę i ucieka przed ojcem. Spotkanie tej dwójki może zmienić wszystko...

Pamiętam okres, kiedy Nowa Ziemia ukazała się na polskim rynku wydawniczym i jak było o niej głośno. Kiedy wszyscy o niej mówili i pisali, że jest świetna, że trzeba ją koniecznie przeczytać i że na pewno skradnie nasze serca. To wszystko minęło, a ja dopiero teraz się za nią zabrałam. I wiecie co? Nie skradła mojego serca, ani nie wywarła jakiegoś ogromnego wrażenia, na co bardzo liczyłam po tych wszystkich opiniach. Była po prostu dobra, bez żadnych fajerwerków i nie wiadomo czego jeszcze. Co jednak sprawiło, że tak dużo osób pokochało tę historię?

Wydaje mi się, że za tym wszystkim stoi warsztat pisarski Julianny Baggott, która pisze naprawdę genialnie. Rzuca się to w oczy już po kilku pierwszych stronach - budowanie klimatu, rzeczywistości, opisy postaci, dialogi, wszystko jest naprawdę dopracowane. Jednak pomimo takiej umiejętności i tak sprawnego kreowania świata przedstawionego, było wiele fragmentów, które mnie nudziły. Autorka nie potrafiła mnie wciągnąć przez pierwszą część książki w opisywaną historię. Ciekawie zaczęło być dopiero w połowie.

Na początku nie mogłam również przekonać się do bohaterów, którzy w wyniku Wybuchu zostali złączeni z różnymi przedmiotami, osobami, bądź zwierzętami. Rozumiem, że to taki gatunek powieści i nie powinnam na to narzekać, ale naprawdę nie pasowało mi coś takiego i nie potrafiłam sobie czegoś takiego wyobrazić. Musiałam się do tego przyzwyczaić, ale nadal uważam, że jest to bez sensu.

Podobało mi się za to przedstawienie historii z perspektyw kilku postaci, nie tylko tych głównych. Dzięki temu miałam szansę obserwować, co dzieje się w różnych częściach wykreowanego świata i poznawać różne punkty widzenia. Warto wspomnieć też o relacjach pomiędzy bohaterami - według mnie były one naprawdę super ukazane i często nie do końca oczywiste. Przynajmniej jeśli chodzi o wątek miłosny.

Nowa Ziemia, jak wspomniałam wcześniej, jest książką dobrą, która ukazuje przerażający świat, ale moim zdaniem nie jest jakoś specjalnie szokująca, ani wciągająca. Plusem jest precyzyjność języka i sposób, w jaki autorka przedstawia czytelnikom obrazy. Jednak na to, by powieść skradła moje serce potrzeba czegoś więcej.
Ocena 4/6

Można znaleźć piękno, jeśli wystarczająco mocno się go szuka.''

poniedziałek, 22 czerwca 2015

Nowe na półce!

Nie lubię się chwalić. Ale czasami trzeba, chyba. Właśnie po to są stosy książkowe (i nie tylko),  które lubi chyba każdy. Przynajmniej ja uwielbiam je oglądać u innych i przy okazji dowiadywać się o jakichś powieściach, o których wcześniej nie miałam zielonego pojęcia. No i je robić, czyli się kulturalnie chwalić. To też robię dzisiaj.

Ostatni tego typu post był bardzo dawno temu i stwierdziłam, że pora trochę nadrobić zaległości. Wyciągnęłam wszystkie książki i okazało się, że nie jest ich dużo. Kiedyś tyle przychodziło do mnie w ciągu tygodnia, a nie kilku miesięcy. Chyba robię się dziwna albo mądrzeję. Hm, sama nie wiem. Tak czy siak - patrzcie, co mam! :)

Lecimy od dołu. Jak zostałam wiedźmą pożyczył mi Rafał i przydałoby się w końcu to przeczytać :3. Po Bajkale kupiłam na Kontynentach Lubelskich, z autografem - na dniach zacznę czytać! Złodziej dusz, Bogowie muszą być szaleni i Zwycięzca bierze wszystko to prezent urodzinowy od Rafała. Coś do ocalenia - od Jaguara, jest całkiem spoko. Próba żelaza przyszła od Albatrosa - nawet ją przeczytałam i niedługo powinnam napisać jej recenzję (kiedyś w końcu trzeba).

A tu trochę muzycznie. Lungs, Ceremonials i HBHBHB Florence + the Machine. Czy z kimś z Was zobaczę się w grudniu na ich koncercie? Dajcie znać! :) No i jeszcze Arctic Monkeys. :>

Czytaliście coś stąd? Znacie, słuchacie? :)

piątek, 12 czerwca 2015

Stuck in Love (2012)

Stuck in Love, w Polsce znany jako Bez miłości ani słowa (nie pytajcie, dlaczego wolę oryginalną nazwę) jest filmem, na który wpadłam trochę przez przypadek. Sama o nim wcześniej nie słyszałam, co jest trochę dziwne ze względu na aktorów, którzy w nim grają. Lily Collins, Nat Wolff, Logan Lerman, Greg Kinnear - kiedy zaczęłam oglądać i zobaczyłam ich na ekranie, zaczęłam przypominać sobie, że już gdzieś ich widziałam. Niektórych nawet w kilku produkcjach. A sam obraz naprawdę zasługuje na uwagę!

Opowiada o dość popularnym pisarzu przeżywającym po trzech latach nadal swój rozwód, przez który przestał pisać oraz jego dzieciach, które stawiają pierwsze kroki w tworzeniu powieści, opowiadań i wierszy. Nastolatkowie oprócz tego mają standardowe problemy miłosne, z którymi muszą nauczyć sobie radzić oraz rodzinne, których nie do końca potrafią zrozumieć.
Film po przeczytaniu opisu raczej średnio zachęca do jego obejrzenia. Pisząc ten tekst, zdałam sobie sprawę z tego, że gdy zaczęłam oglądać Stuck in Love, nie wiedziałam o czym będzie, chociaż zazwyczaj staram się zapoznać ze zwiastunem albo czymkolwiek, co jest związane z danym obrazem. Jednak muszę przyznać, że fajniej jest nie wiedzieć, bo wtedy jest większa szansa, że coś może zaskoczyć. Tak jak mnie aktorzy, opowiadana historia, muzyka.

Wszystko w tej produkcji jest piękne, urzekające i ogląda się ją z ogromną przyjemnością. Snuta opowieść może wydaje się być bardzo schematyczna, ale tak naprawdę ma ona swoje przesłanie i dzięki niemu film zostaje w pamięci na długo. Warto zwrócić również uwagę na problemy, które są w nim poruszane, bo według mnie zostały przedstawione w naprawdę świetny sposób. Ilość wątków nie przytłacza, ale jest ich dość sporo, by nie nudzić się podczas oglądania i wyczekiwać finału historii.

Najbardziej w Stuck in Love podobały mi się relacje pomiędzy bohaterami i ich rozmowy, których aż chciało się słuchać. Aktorzy genialnie poradzili sobie z odegraniem swych ról i widać, że bardzo zżyli się ze swoimi postaciami. A najpiękniejszą sceną jest zdecydowanie ta z udziałem piosenki Elliotta Smitha Between the Bars. Musicie ją koniecznie zobaczyć!
Ocena 9/10

środa, 10 czerwca 2015

Dzień, który zmienił wszystko - Catherine Ryan Hyde

Większość ludzi woli sądzić, że ich uprzedzenia wynikają bez reszty z winy osoby, do której je czują, i ta pokrętna logika wydaje się im rozumna.'' 

Zgaduję, że nikt z nas nie chciałby zostać porzuconym przez swoją matkę w lesie zaraz po urodzeniu. Trochę bardzo przerażające i zdawać by się mogło, że nieludzkie. Trudno jest to sobie wyobrazić, ale właśnie staje się to kluczem do pewnej opowieści autorstwa Catherine Ryan Hyde. Postać chłopca na okładce przyciąga wzrok, a napisy i znane nazwiska autorów zachęcają do przeczytania opisu, który też wydaje się być całkiem interesujący. Szkoda tylko, że sama powieść nie jest już tak świetna, jak ją reklamowano. 

Nathan McCane wraz z żoną prowadzą spokojne, ale nudne życie, w którym brak bliskości i głębszych uczuć. Pewnego dnia, gdy mężczyzna udaje się na polowanie, znajduje w lesie porzucone niemowlę. To staje się dla niego pretekstem, by zmienić wszystko i zawalczyć o syna, o którym zawsze marzył. Niestety prawo do opieki nad dzieckiem uzyskuje członek rodziny malucha. Nathan ma jednak pewną prośbę, pragnie by zostało ono przyprowadzone do niego któregoś dnia, by poznało, kto go ocalił.

Dalsza część historii rozwija się piętnaście lat później, ale warto poznać ją samemu i nie czytać całego opisu z tyłu okładki. Sięgając po tę książkę, miałam dość spore oczekiwania ze względu na pewne porównania z Jodi Picoult i muszę przyznać, że pisarka Dnia, który zmienił wszystko im nie sprostała. Pierwsza część powieści była naprawdę ciekawa i dobrze napisana, a dzięki temu nie mogłam się od niej oderwać. Jednak w przypadku drugiej i kolejnych było zupełnie inaczej. 

Przede wszystkim dlatego, że pisarka nagle z nastoletniego, miłego chłopca zrobiła kompletnie inną osobę, która sprawia kłopoty i nie ma dla nikogo szacunku. Byłoby to dobrym rozwiązaniem, gdyby tę zmianę wprowadzała stopniowo, a to stało się zdecydowanie za szybko. Pojawiają się nowe wątki i pomimo tego, że chłopiec, potem mężczyzna nadal odgrywają główną rolę razem z Nathanem, to jednak z czasem to wszystko się ze sobą plącze, a przewodni temat książki gdzieś zanika. 

Fajnie obserwowało się zmiany zachodzące w bohaterach, a przede wszystkim w tym jednym, który miał tak trudny początek swojego życia. Jego nastawienie do świata i do ludzi, odnalezienie swoich priorytetów życiowych i zrozumienie pewnych rzeczy, które wcześniej wydawały się niejasne. Jednak nawet to ma również swoje minusy, ponieważ pisarka wprowadza je za szybko. Cała książka jest zbyt krótka, by dobrze przedstawić taką historię, dlatego efekt jest dość średni. Uważam, że Catherine Ryan Hyde miała świetny pomysł na napisanie powieści, ale przez to, że wprowadziła tak dużo nowych wątków, to książka podczas czytania wydaje się niespójna.

Dzień, który zmienił wszystko jest pozycją, która niestety nie zapada głęboko w pamięć, pomimo dość trudnego i z początku, wydawać by się mogło przewodniego tematu. Zawiera w sobie pewną naukę, z której z pewnością można coś wnieść do swojego życia, a to, co spodobało mi się w niej najbardziej, to ukazanie za wszelką cenę poświęcenia dla drugiego człowieka. Jednak jako całość - powieść wypada średnio i gdybym miała po nią sięgnąć kolejny raz, to wolałabym wybrać coś innego.
Ocena 3+/6
Książka otrzymana od wydawnictwa Jaguar.

czwartek, 4 czerwca 2015

Zwycięzca bierze wszystko - Aneta Jadowska

Czasem brutalna prawda działa lepiej niż miękkie słówka.''

Anety Jadowskiej chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Jej książki potrafią masakrycznie pochłaniać, uzależniać i dobrze bawić. Nie sposób więc nie wracać do świata przez nią stworzonego - pełnego przeróżnych istot nadprzyrodzonych, którym nie brakuje humoru, sarkazmu i waleczności. Mnie co prawda trochę zajęło sięgnięcie po trzeci tom, bo ponad rok, ale może to i lepiej, bo nie skończę aż tak szybko przygody z tymi świetnymi bohaterami.

Co słychać u Dory Wilk? Mogłabym napisać, że nic nowego. Jak zwykle czyimś marzeniem jest pozbawienie ją życia, a ona musi na jakiś czas oddalić się od centrum wszystkich wydarzeń i wyruszyć w miejsce ze swojej przeszłości. Jej towarzyszami są spokojny anioł i niestabilny emocjonalnie diabeł, ale możecie być pewni, że z czasem grono się powiększy. Na dodatek rozpoczyna się rewolucja, a wiedźma odegra w niej dość znaczącą rolę. Dlatego nie może pozwolić, by ktoś przeszkodził jej w planach. Nawet jeśli tym kimś jest Abbadon.

Wiecie, trochę trudno ogarnąć z początku o co chodzi w trzecim tomie, jeśli poprzednie czytało się dawno temu. Ale z czasem zaczęłam kojarzyć sporo faktów i je ze sobą wiązać, więc aż tak źle nie było. A kiedy już przypomniałam sobie, kto jest kim i co zrobił, zostałam wciągnięta razem z postaciami w wir wydarzeń. Możecie być pewni, że jest ich naprawdę sporo i jak przystało na Jadowską - nudzić się nie da. 
Powieść czyta się szybko i trudno się od niej oderwać, ale też nie dorównuje poprzednim częściom. Najbardziej irytuje główna bohaterka, której, mam wrażenie, autorka podarowała wszelkie możliwe zdolności. Wampir, wilkołak, wiedźma, anioł? Czemu nie? W końcu można być wszystkim. Zabrakło w Zwycięzcy również charakterystycznego dla Jadowskiej złośliwego języka. Nie przypominam sobie ani jednego momentu, kiedy się zaśmiałam, a we wcześniejszych tomach śmiech stale towarzyszył mi w trakcie czytania.

Bardzo podobały mi się za to relacje Dory ze znaczącymi postaciami, które na początku zaskakiwały nie tylko mnie, ale również bliski krąg przyjaciół wiedźmy. Oraz to, jak radziła sobie z duchami przeszłości i ze złem, w które nikt nie chciał uwierzyć. No i nie da się zapomnieć o porąbanym trójkącie! 

Zwycięzca bierze wszystko to powieść dobra, z którą można spędzić fajnie kilka godzin, ale niestety nie tak świetna jak Złodziej dusz czy Bogowie muszą być szaleni. Z pewnością sięgnę za jakiś czas po kolejne części, które może będą lepsze niż ten.
Ocena 4+/6

piątek, 29 maja 2015

Czwarte urodziny!


Matko, a pamiętam, jak pisałam o trzecich i wydaje się, że było to tak niedawno. A ile się przez ten rok zmieniło i wydarzyło! No dobra, ale jak jesteście tutaj pierwszy raz, to pewnie nie wiecie o co tej Cas chodzi. Albo pomyśleliście, że coś z nią nie tak. Nie będę wyprowadzać nikogo z błędu, ale od początku tego tekstu mam na myśli urodziny. Nie swoje, bo jako czterolatka, zapewne spędziłabym je obżerając się tortem (tak, byłam gruba!), a urodziny bloga. Dokładniej rzecz biorąc to Niebiańskiego Pióra.

Nie traktuję co prawda bloga jak dziecka, więc powinnam raczej tytuł zmienić na czwartą rocznicę, czy coś w tym stylu. Ale urodziny brzmią fajniej, nie? Super, że się rozumiemy! Ten mały zakątek internetu to bardziej moja pasja, w jakimś stopniu przygoda i zabawa. Czasami się nudzi, chwilami odkładam to na bok, ale od czterech lat cały czas tutaj w jakimś stopniu jestem. Może nie działam jakoś prężnie jak wielu blogerów, ale nawet do tego nie dążę. Nie potrafię skupić się wyłącznie na jednej rzeczy i trwać przy niej przez cały czas - lubię książki, ale gdybym miała je czytać non stop przez cały rok w ogromnych ilościach, to pod koniec miałabym ochotę albo sobie coś zrobić albo im.

Tak samo jest z filmami, muzyką i wieloma innymi rzeczami. No i blogiem. Ale kiedy mija do czegoś niechęć, pojawia się znowu zapał do tego, co się bardzo lubi robić. Najfajniejsze w prowadzeniu bloga jest to, że zawsze ma się kontakt z czytelnikami, czy innymi blogerami. To, jak wysyłacie wiadomości, w których polecacie jakieś powieści, filmy, zadajecie ciekawe pytania, zostawiacie komentarze, włączacie się do jakichś dyskusji. 
Cztery lata to sporo czasu. Zaczynałam będąc pod koniec drugiej gimnazjum, a teraz skończyłam już szkołę i pewnie wybiorę się na studia. Pisanie pamiętników nigdy nie kończyło się powodzeniem, ale ten blog, związany z kulturą wytrwał jak na mnie - naprawdę długo. Dzięki niemu zaczęłam więcej czytać, bardziej ogarniać świat książek i filmów oraz chyba, lepiej pisać. Znalazłam sobie nowe zajęcie, które trwa i mam nadzieję, że trwać będzie jeszcze długo. Jednak, jak dla mnie, najważniejsze, co dzięki niemu zyskałam, to poznanie wspaniałych ludzi, z którymi udało mi się spotkać, a z niektórymi nawet zaprzyjaźnić.

Nie mam co prawda jak świętować i się z tego cieszyć, bo pierwszy raz w życiu straciłam głos, co z jednej strony jest śmieszne, a z drugiej nie bardzo, ale kto by się tym przejmował :3. Tak czy siak - dziękuję Wam za to, że nadal chcecie czytać NP! <3 Wracam się uzdrawiać, a Wam życzę udanego weekendu! :)

czwartek, 28 maja 2015

Wiek Adaline (2015)

Piękna baśń dla dorosłych. Tak pomyślałam, gdy obejrzałam zwiastun Wieku Adaline i wiedziałam, że będę musiała jak najszybciej wybrać się na niego do kina. Moje początkowe skojarzenie okazało się trafne i to nawet bardzo. Bo film został przedstawiony niejako w formie gawędy, której chce się wysłuchać do końca za wszelką cenę.

Opowiada o urodzonej na początku XX wieku Adaline, która ulega wypadkowi, przez który przestaje się starzeć. Wydawać by się mogło, że jej życie przez to zaczęło być łatwiejsze i piękniejsze, ale tak nie jest. To, co dla niektórych byłoby błogosławieństwem dla bohaterki staje się przekleństwem. Jest zmuszona opuścić swoich bliskich, by uciekać przed osobami chcącymi poddać ją pewnym eksperymentom. Ciągle zmienia tożsamość, podróżuje i traci kontakt z najbliższymi. Trwa to ponad wiek - życie, które jest niezwykłe i wręcz fascynujące, ale niestety samotne. Na drodze Adaline w pewnym momencie pojawi się mężczyzna, dla którego bohaterka zacznie zastanawiać się, czy może złamać obietnicę daną samej sobie wiele lat temu.

Na film zwróciłam uwagę przede wszystkim dzięki Blake Lively, którą znam z Plotkary. Od początku lubiłam jej grę aktorską i chciałam zobaczyć, jak sprawdzi się w większej produkcji. I muszę przyznać, że po obejrzeniu obrazu, nie wyobrażam sobie innej aktorki w roli Adaline. Mimika, gesty, rozpacz i strach, które widać w jej oczach - to wszystko powoduje, że widz ma szansę zbliżyć się do tej postaci i lepiej ją zrozumieć. Według mnie Lively bardzo dobrze odegrała rolę kobiety, która się nie starzeje. Wyszło naturalnie i prosto. A taki był chyba zamysł.

Główny wątek Wieku Adaline jest całkiem interesujący i dobrze poprowadzony, jednak to nie dzięki niemu, moim zdaniem, film pozostaje na długo w pamięci. Najpiękniejsze sceny to te z udziałem córki głównej bohaterki - Flemming (Ellen Burstyn). Ich relacje, rozmowy, a przede wszystkim to, jak starsza kobieta udziela rad swojej ciągle młodej matce, może wiele razy w ciągu seansu wzruszyć. Mały epizod, ale bardzo ważny odgrywa też Harrison Ford, a kreacja jego bohatera jest największym atutem filmu.

Wiek Adaline przedstawia historię prostą, którą zna każdy z nas. Dwie osoby, które połączyło uczucie. Jednak nie kończy się tylko na tym - jest tutaj kilka innych wątków, które wzbogacają film i sprawiają, że ma się ochotę do niego kiedyś wrócić. Podróż przez życie, przemijalność i miłość to tylko wycinek tego, co można spotkać w tym obrazie. Uważam, że naprawdę warto zwrócić uwagę na tę produkcję - myślę, że się nie zawiedziecie.
Ocena 8/10

wtorek, 26 maja 2015

Coś do ocalenia - Cora Carmack

Prawdziwa przygoda jest jak otwarte na oścież okno. Musisz odważyć się wejść na parapet i skoczyć.''

Trochę życiowo, nie? Chociaż byłabym bardziej za tym, że to głupi frazes, który powtarzają trenerzy personalni. Wiecie, możesz więcej niż myślisz itd. Okej, ale pewnie zastanawiacie się co z tym wszystkim ma wspólnego Cora Carmack, która raczej mądrych książek nie pisze. W Czymś do stracenia przyzwyczaiła swoich czytelników do swojego lekkiego pióra, komicznych sytuacji i niezdarnych bohaterów, w drugim tomie było mniej zabawnie, a chwilami nawet poruszająco. A w trójce jest... różnie.

Była Bliss, Cade, a teraz przyszła pora na Kelsey. Z okładki można wyczytać, że praktycznie rzecz biorąc jest idealna, ale jej seksowność, inteligencję, odwagę i pierdyliard innych cech psuje - zmęczenie. O którym nie wie nikt, bo jako aktorka udaje. Po ukończeniu studiów wyrusza w podróż po Europie, a wszyscy jej znajomi myślą, że robi to tylko dla zabawy i imprez. Kelsey ucieka jednak przed problemami, chociaż nie zdaje sobie sprawy z tego, że tego co było nie da się zostawić za sobą i do końca o tym zapomnieć. Na jej drodze stanie pewien (jasne, że) przystojny i tajemniczy facet, który w jakiś sposób uświadomi jej co robi źle.

Książki tej pisarki naprawdę nie są do końca normalne. Ambitne też nie. Są za to bardzo często totalnie bez sensu, ale i tak fajnie się je czyta. Można w trakcie czytania śmiać się, wkurzać, rzucać nimi o ścianę i szybko o nich zapomnieć. Pomimo tego, ma się do nich ochotę wracać, by znowu spędzić tak miło kilka godzin. A, zapomniałam jeszcze o jednym. Zawsze w nich jest postać seksownego i tajemniczego faceta. Czego chcieć więcej? No właśnie.

Coś do ocalenia różni się od poprzednich tomów przede wszystkim tym, że główna bohaterka wyrusza na wyprawę po Europie, a co za tym idzie - w tle dzieje się dużo więcej. Jej podróż ma trochę dziwny charakter, bo to przede wszystkim ucieczka przed problemami z przeszłości. W pewnym momencie swojej przygody spotyka całkiem przez przypadek pewną osobę, która będzie pełniła funkcję jej przewodnika. Nie tylko po odwiedzanych miejscach, ale przede wszystkim po jej życiu i tym, co powinna zmienić w swoim postrzeganiu świata. Autorce wyszło to super, bo te mądrzejsze porady wplotła całkiem umiejętnie w zabawne sytuacje.

No, ale halo. Przecież nie było cały czas tak kolorowo. Mocno irytuje Kelsey już na początku, a to ciągnie się do samego końca. Stworzenie praktycznie idealnej babki nie było zbyt dobrym pomysłem. Jej cudowna odwaga i bezczelność zamiast ciekawić - nudziły i denerwowały. Przewidywalności też do plusów jakby patrzeć nie da się zaliczyć. Zdaję sobie sprawę z tego, że to książka, po której nie warto spodziewać się jakichś zaskakujących zwrotów akcji, ale trochę przykro, że udało mi się większość sytuacji przewidzieć dużo wcześniej.

Coś do ocalenia jest super, jeśli tylko spojrzy się na nią przez pryzmat tego, że potrafi naprawdę nieźle umilić jakieś popołudnie. To idealna pozycja na poprawę humoru. Nie zabierajcie się za nią, jeśli oczekujecie czegoś mądrego, a co najgorsze - ambitnego. 
Ocena 4+/6
Książka otrzymana od wydawnictwa Jaguar.

piątek, 15 maja 2015

Halo, żyję!

Nigdy nie pomyślałabym, że po czterech miesiącach nie pisania będę w stanie pojawić się z powrotem właściwie bez problemu. W przypadku poprzednich blogów - nie wracałam w ogóle. Bo, wiecie. Tej przerwy nie planowałam. Przecież nawet nie napisałam Wam: ''nie będzie mnie tu jakiś czas''. Samo to tak wyszło. Nie to, że jakoś specjalnie zakuwałam do matury, czy znalazłam sobie ciekawsze zajęcia i blog przestał mnie w jakiś sposób obchodzić. Nic z tych rzeczy!

Co jakiś czas włączał mi się w głowie jakiś dziwny głosik, który mówił: Ej! Na NP nic się samo nie napisze. Ale niezbyt się tym przejmowałam. Nawet nie wiedziałabym o czym pisać - gdybym powiedziała, ile przeczytałam w tym roku książek, to większość z Was złapałaby się za głowę. Przyznaję się, że czytanie przestało być super. Lektury czytałam z ogromnym bólem, a na półkę z książkami nie mogłam się patrzeć. No bywa, nie? Zaczęło być dziwnie, kiedy ludzie z mojego otoczenia zaczęli mi wypominać, że nie piszę. Wiedziałam, że powrócę do pisania, ale musiałam poczekać na moment, kiedy naprawdę będę chciała to dalej robić.

No i chyba nadszedł. Stęskniłam się za pisaniem normalnych tekstów, pseudo recenzji i odwiedzaniem blogów. Wypracowania, polski i matura wychodzą mi uszami po tych kilku miesiącach i cieszę się, że to już prawie koniec. Pierwsze co zrobiłam po ustnym polskim, to sięgnięcie po normalną (czyt. nie lekturę) książkę. O wiedźmie, aniołach, wampirach, wilkołakach, diabłach i innych takich. I cholera, to było tak samo fajne jak dostanie nowej zabawki, kiedy jest się małym dzieckiem. Na pewno więcej o niej napiszę, bo to w końcu Dora, więc wypada :).

Przez ten czas nie byłam na bieżąco ze wszystkim co związane z blogosferą. Najczęściej dowiadywałam się o różnych rzeczach od innych albo zauważyłam coś na fejsie. Trochę się chyba pozmieniało, co? Część z Was przeszła na własne domeny, poszerzyła tematyki blogów i wiele innych. Staram się nadrabiać! Super, że wszyscy idą naprzód. Niebiańskie Pióro za kilka dni będzie miało 4 rocznicę i kurczę, szybko to wszystko mija. Nie wiem jak będzie wyglądała przyszłość bloga, ale mam nadzieję, że jakaś będzie.

A tak w ogóle, to chciałam tylko napisać, że żyję, mam się całkiem dobrze. I fajnie, jeśli o NP nie zapomnieliście.
Do napisania!

sobota, 10 stycznia 2015

Przebudzenie - Stephen King

Dom jest tam, gdzie chcą, żebyś został dłużej.''

Stephen King to pisarz, po którego książki mogę sięgać zawsze. Nie wszystkie mi się podobają, ale tych dobrych jest więcej niż tych nudnych, całkiem bez sensu i średnich. Kiedy więc wyszła jego nowa powieść, promowana jako mroczna i elektryzująca, spodziewałam się czegoś naprawdę mocnego. Czegoś, co będzie przypominać Martwą strefę, czy chociażby Pod kopułą. Zamiast tego otrzymałam sentymentalną podróż w przeszłość, lekcje fizyki i wiele innych rzeczy, ale nie horror.

Ponad pół wieku temu do małej miejscowości w Nowej Anglii przybywa nowy pastor, Charles Jacobs wraz z rodziną. Ze swoją żoną ma odmienić kościół, a w tym czasie mężczyźni i chłopcy skrycie podkochują się w pani Jacobs. Natomiast kobiety tym samym uczuciem darzą pastora. Wszystko co dobre jednak mija - tragedia w rodzinie kaznodziei powoduje, że on sam wyklina Boga, szydzi z niego i zostaje wygnany przez parafian. Po wielu latach Charlesa Jacobsa spotyka Jamie Morton, który od dawna prowadzi tułacze życie rockandrollowego muzyka. Za przysługę byłego pastora, zawrze z nim pakt, o jakim nawet diabłu się nie śniło.

Przebudzenie zaczyna się bardzo dobrze, autor przedstawia czytelnikom przeszłość głównego bohatera w naprawdę interesujący i sentymentalny sposób. Czyta się to z ogromną ciekawością - King tworzy ten swój charakterystyczny amerykański klimat z końca XX wieku. Ale z tą melancholijnością go chyba trochę poniosło, bo przez znaczną część książki jest fajnie, ale brakuje jakby czegoś strasznego, mrocznego, tajemniczego. Po co reklamować książkę jako horror, skoro nim nie jest? Dopiero zakończenie historii daje nam jakąś cząstkę tego gatunku, ale nie wywołuje też skrajnych emocji, jak chyba powinno.
We wstępie wspomniałam o lekcjach fizyki - jeden z bohaterów zajmował się elektrycznością  i w książce można się dowiedzieć różnych rzeczy na ten temat. Mnie one niespecjalnie interesowały, a kiedy czytałam o niej już któryś raz z kolei, miałam ochotę usnąć i nie czytać tego dalej.  Jest z nią związany pewien wątek, niby ten najważniejszy - przedstawiony dopiero pod koniec, ale nie zmienia to faktu, że w Przebudzeniu elektryczności jest poświęcone stanowczo za dużo uwagi. Może też denerwować tutaj kwestia religijna, raz zagorzały pastor, później wyklinający Boga, następnie znowu go niby kochający i tak w kółko. 

Największym za to plusem w tej książce jest wprowadzenie czytelnika w ciekawie wykreowany świat i opisanie kultury amerykańskiej z wieloma szczegółami, co pozwala wejść w opowiadaną przez autora historię. Świetnie zostały też przedstawione krajobrazy USA, czy też opowieści przeróżnych bohaterów. Najciekawszym z nich wydaje mi się właśnie główna postać, której prześledziłam życie od dzieciństwa do wieku dojrzałego i miałam szansę widzieć, jak ta osoba dorasta, wpada w pewne nałogi, stara się z nich wyjść, układa sobie życie. King stworzył w tym przypadku barwną i wyrazistą kreację.

Niestety pomimo tych plusów Przebudzenie wypada średnio. Minusem jest zbyt rozwleczona akcja, przez co dzieje się naprawdę niewiele. Kiedy czytałam tę powieść, cały czas zadawałam sobie pytanie, w którym momencie w końcu zacznie się coś dziać i tak powtarzało się to do samego końca. King tutaj nie porywa, nie zaskakuje, nie wywołuje tak skrajnych emocji jak w innych swoich książkach. Czy polecam? Na pewno nie osobom, które chciałyby rozpocząć przygodę z twórczością tego pisarza.
Ocena 3+/6
Recenzja napisana dla portalu A-G-W.info.
 http://www.a-g-w.info/home

niedziela, 4 stycznia 2015

Podsumowanie 2014 roku

Styczeń, nowy rok. To chyba czas podsumować ten stary, co? Kiedy sobie tak myślę jakim słowem bym go opisała, to chyba nazwałabym go dziwnym rokiem. Nie był zły, był nawet bardzo super i mam po nim mnóstwo dobrych wspomnień, ale chyba czegoś zabrakło. Blog poszedł trochę w odstawkę, co widać po liczbie postów w porównaniu do poprzednich lat, czytanie nie było chwilami takie fajne, jak chyba powinno być. Ale może 2015 aż taki zły nie będzie, hm? :3

Tak czy siak, mam dla Was poniżej 10 najlepszych książek, jakie udało mi się przeczytać w 2014 roku!
O Joyland, Mieście Śniących Książek i Magii indygo pisałam już na blogu, więc odsyłam do recenzji (tytuły macie podlinkowane). Pierwsze trzy wywarły na mnie chyba największe wrażenie - dałam im najwyższą ocenę. Uniesienie jest zwieńczeniem mojej ulubionej serii o aniołach - Upadli i jest serio świetne, Ostatnie życzenie pochłonęłam bardzo szybko i mam nadzieję, że w tym roku sięgnę po kolejne tomy Wiedźmina. :)
W tym roku udało mi się przeczytać w końcu Mistrza i Małgorzatę i oprócz tego, że jest to najlepsza lektura, jaką przeczytałam, to sama w sobie jest genialna i z pewnością wrócę do świty diabła! Anna Karenina choć długa, to baardzo ciekawa i napisana tak cudownym i lekkim językiem, że musicie po nią sięgnąć! A o Tajemnicy Filomeny, Królu uciekinierze i Czymś do ukrycia pisałam trochę, więc zapraszam do przeczytania recenzji.

I kilka wartych polecenia filmów. Przede wszystkim Gwiazd naszych wina, o którym słyszał chyba każdy, ale jeśli ktoś nie widział, to serio trzeba nadrobić! Złodziejka książek to obraz, który zapamiętam na długo, a Wszystko za życie jest tak dobrym filmem, że nawet sobie nie wyobrażacie. Więc musicie sobie to wyobrazić i koniecznie obejrzeć, bo no aw! :3 A jeśli lubicie dokumenty, to polecam Spotkania na krańcach świata... o Antarktydzie. :)
Co zaś tyczy się muzyki, too... Okazuje się, że najczęściej słuchałam Florence + the Machine, God Is An Astronaut, Halestorm, Arctic Monkeys i gdzieś  tam jeszcze Lany Del Rey. Z pojedynczych utworów najwięcej męczyłam Breath of Life Maszyn, S.O.S. Indili (;o), Another Love Toma Odella, New Year's Eve MØ i Rock Show Halestorm.

Nie chcę już przedłużać, więc po prostu dziękuję, że nadal czytacie Niebiańskie Pióro, wracacie tutaj, pytacie o różne rzeczy i znosicie brak systematyczności. Wszystkiego dobrego w 2015 roku! ♥