
Gdybym zapytała Cię, Drogi Czytelniku, o to, czy kojarzysz trylogię Pięćdziesiąt odcieni,
byłoby to bez sensu i mijało się z celem. Czytasz ten tekst, ponieważ
ciekawi Cię to, czy zrównam tę serię z ziemią i niczego nowego się już
nie dowiesz, a może czekasz na to, aż w końcu ktoś napisze o aspektach
tej ostatnimi czasy intrygującej lektury? Na początku zdradzę Ci, że
należę do tej drugiej grupy osób, które potrafiły odnaleźć dno tych
książek i się na nim skupić. Oczywiście pewnie nie tylko Ty zarzucisz mi
to, że tu żadnego dna nie ma. Natomiast ja będę się o to kłócić, bo
gdyby go nie było, nie wystawiłabym tak wysokich ocen. Mam jeszcze jedną
uwagę ‒ jeśli zamierzasz pod koniec obrażać nie tylko mnie, ale również
ludzi, którym się te pozycje podobają, proszę, odpuść to sobie,
ponieważ najzwyczajniej w świecie nie obchodzi mnie to i nie chcę, aby
inni poczuli się tym urażeni. Pamiętaj również o tym, że każdy ma inny
gust i to, że Tobie coś się nie podoba, nie znaczy, że innym też musi.
Jeśli już doszliśmy do tego punktu, możemy przejść do sedna tego tekstu…
Czyli do tego, jak to się wszystko zaczyna. Muszę się przyznać do tego, że zaczynając czytać Pięćdziesiąt twarzy Greya,
nie wiedziałam, o czym to jest (albo raczej o kim) ‒ nie przeczytałam
opisu. Nawet nie przyszło mi to do głowy, dlatego też czytanie tych
pierwszych dwustu stron było ciekawe i zabawne. Pisząc jednak recenzję,
muszę przedstawić Ci ogólny zarys fabuły. Poznaj więc studentkę
Anastasię Steele, która jedzie przeprowadzić wywiad dla gazety z
diabelnie przystojnym i zamożnym Christianem Greyem. Wywiadem pierwotnie
miała zająć się jej przyjaciółka, ale w wyniku choroby zrzuciła to na
Anę. Mężczyzna od samego początku onieśmiela bohaterkę nie tylko swoim
zachowaniem, ale również wszystkim co ich otacza ‒ bogactwem,
wielkością, pracownikami. Podczas rozmowy kobieta zdaje sobie sprawę z
tego, że w ogóle nie jest do niej przygotowana i nic nie wie o facecie
siedzącym na przeciwko niej. Nie pomaga jej również jego przeszywające
ją spojrzenie i ironiczne odpowiedzi. Kiedy wywiad dobiega końca,
Anastasia jest pewna, że nigdy w życiu już go nie spotka i z pewnością o
nim zapomni… Składanie takiej obietnicy było jednak totalnym
nieporozumieniem, ponieważ następnego dnia Christian Grey pojawia się w
sklepie, w którym ona pracuje. Na dodatek proponuje kolejne spotkanie.
Dość dziwny zbieg okoliczności, prawda?
Ustalmy sobie, że to jeszcze nie koniec.
Pomimo tego, że wszystko zaczyna się dość ciekawie i fascynująco, dalej
nie otrzymujemy kolejnego nudnego romansidła, albo też
ckliwo-romantycznej powieści. Dalej zostajemy wraz z Aną rzuceni na
głęboką wodę ‒ odkrywamy to, jak opętany jest Christian i jakim
człowiekiem jest tak naprawdę. Czy nieśmiała, niedoświadczona i młoda
dziewczyna odważy się podpisać umowę, bez której nic się nie zacznie?
Czy będzie potrafiła znieść w swoim życiu mężczyznę, który nad wszystkim
sprawuje kontrolę i dla którego nie ma rzeczy niemożliwych? Oraz
najważniejsze ‒ co zrobi, gdy odkryje jego sekrety z przeszłości?
Drogi i Ciekawy Czytelniku, a czy ty
odważysz się znaleźć odpowiedzi na te pytania? A może już znasz? Dodam
tylko, że z każdym kolejnym tomem będzie ich z pewnością więcej.
Przechodząc jednak do mojej opinii całej trylogii: uważam, że jest ona
warta uwagi, a raczej przeczytania ‒ zdaję sobie jednak sprawę z tego,
że są tam błędy i że autorka mogła inaczej to napisać, rozplanować, ale
tego nie zrobiła. Nie rozumiem jednak całkowitej krytyki odnośnie samej
E. L. James i jej książek. Wiele osób jest obrzydzonych tym, o czym tu
przeczytało. Więc się tak zapytam ‒ po co sięgać po coś, wiedząc, że nie
lubi się takich tematów podejmowanych w literaturze? Po co? Czy Ty,
Drogi Czytelniku, również tak to widzisz? Bo ja od samego początku
zadaję sobie to pytanie i jak widzę pewne komentarze na blogach czy
portalach ‒ nie wiem czy się śmiać, czy płakać. Mogę zrozumieć to, że
każdy ma inny gust, mogę też przymknąć oko na to, że komuś ta powieść
nie podeszła, ale obrażanie i pisanie, że ta trylogia jest tylko o
seksie? Z tym się nie zgadzam i osoby, które tak piszą, według mnie
właśnie skupiły się tylko na tych fragmentach, a na inne nie zwróciły
uwagi. A może wstydzą się tego, że Pięćdziesiąt twarzy Greya im się spodobało? Mam wiele pytań, ale dzisiaj nie o tym.

Pięćdziesiąt odcieni to
trylogia mało ambitna z wieloma rażącymi błędami, które mogą nieustannie
denerwować albo (bardziej) skłaniać do rzucania książkami o ścianę.
Czytanie o podskakującej wewnętrznej bogini (zaspokojonej!), czy też po
dość dobrym fragmencie zobaczenie zwrotu o Święty Barnabo!, abo Rany Julek!
było ogromnym wyzwaniem do kontynuowania tej przygody z jakże
wspaniałym, niesamowitym i w ogóle idealnym Christianem. Nie zapomnijmy
również o przygryzaniu wargi dosłownie co kilka stron, wtedy sama miałam
ochotę walnąć Anę w twarz, no bo ileż można?! Przeglądając opinie
innych czytelników, zauważam, że kilka osób wspomniało o nawiązaniu do Zmierzchu
i pewnych podobieństwach, których ja tu nie widzę. Może dlatego, że z
sagą o wampirach mam mało wspólnego, ale nawet nie przyszłoby mi na
myśl, że Anę mogłabym wyobrażać sobie jak Bellę, a Christiana jako
Edwarda! W życiu nie posunęłabym się nawet do myśli o czymś takim.
Mankamentem są też sceny (albo fragmenty, jak wolicie) erotyczne, które
moim zdaniem faktycznie były odpychające, po drodze sztuczne i w końcu
nudne. Sam przyznaj mi rację, że po przeczytaniu o tym samym po raz
setny w jednym rozdziale miałbyś już dość. Ja miałam i naprawdę gdyby
nie było pozostałych wątków i innych aspektów ‒ przerwałabym tę zacną
lekturę, ale tego (jak widzisz) nie zrobiłam.
Przyznam Ci rację, jeśli uważasz, że
pierwsza część skupia się praktycznie tylko na jednym, ale dodam
również, że to tutaj mają swój początek pewne tematy, o których dowiemy
się więcej w kolejnych tomach. Kiedy zabrałam się za tę serię, nie
spodziewałam się wiele. Ba! Byłam pewna, że zjadę ją jak wszyscy i będę
zagorzałą przeciwniczką tego czegoś. Na przekór losu stałam się
zwolenniczką i moglibyście wysłać mnie do szpitala psychiatrycznego
‒ mogłabym się wtedy nawrócić, ale nie wiem, czy zdołaliby do tego
doprowadzić. Ciekawiło mnie poznawanie postaci Christiana Greya, jego
sekretów i przeszłości, która wiele razy wywarła na mnie ogromne
wrażenie, zszokowanie i współczucie. Pod koniec Pięćdziesięciu twarzy Greya się rozryczałam, nie mogłam uwierzyć w to, co się stało i jak mogło do tego dojść, dlatego następnego dnia miałam już u siebie Ciemniejszą stronę Greya.
Czułam się dziwnie, właściwie przez pewien czas byłam przerażona swoim
zachowaniem i inni pewnie też. Kontynuacja pierwszej części była dla
mnie za bardzo cukierkowa, miałam wrażenie, że większość wydarzeń
została specjalnie polana lukrem, jakby pisarka chciała pokazać nam, że
życie z Greyem może być naprawdę genialne. Wyszło mało realistycznie,
ponadto powtarzanie nieustannie tych samych kwestii i robienie tego
dosłownie wszędzie i o każdej godzinie mocno irytowało. Aczkolwiek na
zakończenie dostajemy oficjalnie zapowiedź wątku, który (bądźcie tego
pewni) rozwinie się w tomie trzecim.

Mowa tu o Nowym obliczy Greya,
części, która wywołała we mnie najwięcej emocji i przez którą przeszłam
przez wiele etapów ‒ zwątpienia, ekscytacji, podekscytowania,
zirytowania, zniecierpliwienia i tak w nieskończoność. O ile wcześniej
mogłam narzekać na bardzo ubogi język, o tyle tutaj tego zrobić nie
mogę, ponieważ widać wyraźną różnicę w tym, jak się on zmienił. Jasne,
że od czasu do czasu nadal przeczytamy o podskakującej wewnętrznej
bogini i przygryzaniu wargi, ale dużo mniej. Najważniejszym elementem
tutaj są nowe wątki, które bardzo wzbogaciły i urozmaiciły tę powieść.
Przede wszystkim przeszłość Christiana i to, z czym nadal walczy, czego
się obawia i jakie ma słabe strony. Ana, która z nieśmiałej kobiety
stała się odważną i potrafiącą zrobić wszystko dla tych, których kocha.
Osoby, które wcześniej mogliśmy uważać za niewarte uwagi, teraz dadzą o
sobie znać. Uprzedzam Cię, Drogi Czytelniku, że tutaj będzie się
naprawdę wiele działo. Najmocniejszym punktem tej pozycji jest
zakończenie, przy którym śmiałam się jak totalna idiotka i ryczałam, bo
inaczej się nie dało. Nie sądziłam, że aż tak przywiążę się do głównych
bohaterów i odkryję w nich coś wartego uwagi. Mogłoby się wydawać, że to
niemożliwe i ja też tak myślałam. Ale zdołałam zauważyć, że ta historia
nie jest tylko o jednym i tym samym, są tutaj pewne ważne tematy, o
których wielu zapomina. A szkoda.
Nie powinien Cię już zdziwić fakt, że
trylogia autorstwa E.L. James naprawdę przypadła mi do gustu. W chwili, w
której zdałam sobie sprawę z tego, że w tej historii jest drugie dno,
wszelkie jej mankamenty przestały mieć dla mnie znaczenie. Owszem,
przeszkadzały. I o ile łatwiej byłoby mieć możliwość nie czytania o
Barnabie, Julku i ogromnej ilości fragmentów erotycznych. Jednak
przestając zwracać na to uwagę, zaczęłam coraz bardziej lubić tę
opowieść. Po przeczytaniu pierwszego tomu czułam się pusta i chciałam
drugi, mając drugi ‒ to samo, a kiedy skończyłam trzeci… Zaczęłam czytać
pewne fragmenty od nowa. Ciekawe również jest to, że muzyka pełni dość
ważną rolą w tych książkach i można ją odsłuchać w internecie. Wiele
osób szaleje na punkcie Pięćdziesięciu odcieni ‒ zaczynają
słuchać klasyki, robią sobie tatuaże, prześcigają się w znajomości
lektury, kupują biżuterię z motywami nawiązującymi do treści. Przypomina
mi to ekscytację innymi znanymi seriami, które zostały już
zekranizowane, a ta jeszcze przed nami. Osobiście bardziej obawiam się
jej niż cieszę z tego, ale zobaczymy, jakich aktorów przyniesie nam
przyszłość. Tymczasem zostają nam książki, wywołujące wiele kontrowersji
na całym świecie, które dały początek modzie na wszelakiej maści
erotyki. Ja już zakończyłam przygodę z szanownym Panem Greyem i
słodziutką Aną ‒ teraz pytanie do Ciebie, Drogi Czytelniku: czy ty
również?
Zapraszam do dyskusji bez jakiegokolwiek obrażania. Tekst pojawił się również na: